Nasila się migracja przy zielonej granicy. "Będziemy mieli w Bieszczadach tragiczny festiwal śmierci"

- Jeśli granica polsko-białoruska zostanie uszczelniona solidnie, to na pewno ci ludzie będą próbować przedostać się do Polski innymi szlakami. Liczymy się z tym, więc prowadzimy patrole i zabezpieczamy granicę wszystkimi środkami, którymi dysponujemy na tę chwilę - mówi nam Bogusław Ślazyk, kierownik zespołu Straży Granicznej w Ustrzykach Górnych. Jeden z bieszczadzkich strażników granicznych mówi, że dotarcie migrantów spod granicy polsko-białoruskiej do zielonej granicy to "kwestia najbliższych tygodni".

Od 2 września w przygranicznym pasie z Białorusią obowiązuje stan wyjątkowy. Obejmuje on 183 miejscowości. Rząd uzasadnia konieczność utrzymywania stanu wyjątkowego sytuacją na granicy z Białorusią, gdzie reżim Alaksandra Łukaszenki prowadzi "wojnę hybrydową". W związku z uszczelnieniem polsko-białoruskiej granicy coraz więcej mówi się o presji migracyjnej na zielonej granicy z Ukrainą. Sprawdziliśmy, jak może rozwinąć się sytuacja.

Więcej informacji o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl.

Gdy Kamisa przechodziła przez połoniny padało od tygodnia. Jej córki ubrane były w letnie sukienki

Jeszcze dziesięć lat temu było tak. Szmugiel ludzi i kontrabanda papierosów. Powstrzymywanie nielegalnego przemytu było głównym zadaniem bieszczadzkich strażników granicznych. Przez ukraińską granicę do Polski masowo przerzucane były młode dziewczyny, głównie Azjatki. Część z nich miała przy sobie profesjonalne albumy ze zdjęciami. Były też nastolatki, często nieświadome, że zostały sprowadzone, by trafić do domu publicznego.

Rocznie strażnicy rozpracowywali po kilka zorganizowanych grup, które na pontonach przemycały ukraińskie papierosy i alkohol. Towar dostarczany był do umówionego punktu w lesie skąd zabierali go młodzi chłopcy, mieszkańcy okolicznych wsi. To oni znali najlepiej teren i wiedzieli, jak unikać patroli. Często były to dzieciaki pochodzące z patologicznych rodzin lub młodzi zadłużeni, którzy liczyli na szybki zarobek.

Zobacz wideo "250 km stąd, w sytej Polsce, ludzie giną z zimna i głodu"

Historie imigrantów, którzy indywidualnie docierali do Polski zdarzały się rzadko, ale często kończyły tragicznie. W 2007 roku Czeczenka Kamisa przekroczyła nielegalnie granicę w okolicach Przełęczy Użockiej. Razem z nią szły jej dzieci: 13-letnia Xaea, 10-letnia Ceda, sześcioletnia Elina i dwuletni Mahomet.

W Bieszczadach padało wtedy od tygodnia, a temperatura w wyższych partiach gór spadła do trzech stopni Celsjusza. W takich warunkach Kamisa przedzierała się z dziećmi przez lasy pogranicza, gdzie błądzili prawie cztery doby. Dziewczynki ubrane były w letnie sukienki. Tę wędrówkę poza matką przeżył tylko Mahomet.

Rośnie liczba imigrantów na zielonej granicy

W ostatnich latach przez granicę przechodziło coraz więcej imigrantów z Bliskiego Wschodu. Najczęściej ukryci w naczepach samochodów ciężarowych wracających z towarem szlakiem bałkańskim. Uciekają na Zachód przed wojną, głodem lub na skutek zmian klimatycznych. To nadaje pracy strażników zupełnie inny, niż w przypadku przemytu, charakter.

W tym roku funkcjonariusze Bieszczadzkiego Oddziału SG na granicy z Ukrainą zatrzymali ponad 120 nielegalnych imigrantów w pierwszym półroczu. Dominują obywatele Turcji, Afganistanu, Somalii i Indii. W analogicznym okresie ubiegłego roku do końca września zatrzymano 56 nielegalnych imigrantów.

Dla porównania w całym 2020 roku, na podkarpackim odcinku granicy państwowej strażnicy odnotowali 49 zdarzeń dotyczących stricte nielegalnych przekroczeń z zamiarem migracyjnym, a w 2019 r. 37 takich zdarzeń.

- W naszej jednostce obserwujemy, że liczba prób nielegalnych przekroczeń granicy stopniowo zwiększa się. Sytuacja jest przez nas monitorowana - mówi nam Bogusław Ślazyk - starszy chorąży sztabowy, kierownik zespołu Straży Granicznej w Ustrzykach Górnych.

- To są grupy zorganizowane liczące po kilka, kilkanaście osób. Po stronie ukraińskiej działają przemytnicy, którzy pobierają pieniądze od imigrantów w zamian za przewiezienie ich na Zachód. To są bardzo dobrze zorganizowane grupy przestępcze. Zabierają cudzoziemców i przerzucają ich zieloną granicą do Polski. Stąd próbuje się wywieźć cudzoziemców w głąb naszego kraju i dalej do Austrii czy Niemiec - opisuje Bogusław Ślazyk.

Bogusław ŚlazykBogusław Ślazyk Grzegorz Zajchowski

Kilka tysięcy za "podróż na zachód"

Cena za "podróż na zachód" to zazwyczaj kilka tysięcy dolarów. Bywa, że przewodnik nawet nie próbuje przewieźć grupy poza Ukrainę. Porzuca ich w drodze do zielonej granicy. Wskazuje grupie ręką kierunek i znika. Na odchodne mówi, że za lasem są już Niemcy.

Kamisa z Czeczenii również miała dotrzeć do męża pracującego w Szwecji, dotarła do Lwowa, tam znalazła trzech Ukraińców, którzy mieli ją i czwórkę jej dzieci przeprowadzić na Słowację. Za 2200 dolarów. Doprowadzili do słupka granicznego Rzeczpospolitej i zniknęli.

- Kontrolowany przez Bieszczadzki Oddział Straży Granicznej w Ustrzykach odcinek granicy z Ukrainą jest najtrudniejszy na całej ścianie wschodniej. To teren mocno górzysty, gęsto zalesiony, poprzecinany wąwozami, potokami i Sanem - mówi nam Kamil Krechlik szef szkolenia grupy bieszczadzkiej GOPR.

Kamil KrechlikKamil Krechlik Grzegorz Zajchowski

- Ten teren jest przez ludzi lekceważony. Góry nie mają charakteru alpejskiego, ale potrafią być bardzo wymagające. Załamania pogody pojawiają się najczęściej w okresie jesiennym i zimowym. Zdarza się nawet wiosną przy silnym wietrze i mocnych opadach śniegu bardzo łatwo zabłądzić. Nie jest proste namierzenie tych ludzi w tak trudnym terenie. Zajmuje nam to często wiele godzin - podkreśla Krechlik.

Strażnicy graniczni wspominają, że nie tak dawno stracili w górach koleżankę z pracy. Przez załamanie pogody zabłądziła na szlaku, który znała bardzo dobrze. Mimo szerokiej akcji ratunkowej znaleziono ją dopiero po dwóch dniach.

- To są dzikie góry. Warunki odbiegają tutaj od warunków w głębi kraju. Funkcjonariusz, który tutaj pracuje musi być dyspozycyjny fizycznie i psychicznie. Prowadzimy wiele szkoleń, które mają na celu przygotować strażników to pracy w tak trudnym terenie. A także z udzielania pierwszej pomocy - dodaje Bogusław Ślazyk.

''Jeśli przez te połoniny zimą będą szli ludzie, to będziemy świadkami tragicznego spektaklu śmierci"

Ta umiejętność może okazać się niedługo bardzo potrzebna. Komendant Główny Straży Granicznej pod koniec września na posiedzeniu sejmowej komisji MSWiA przekazał, że służby monitorują również sytuację migracyjną na granicy z Ukrainą.

- Ten kierunek musimy brać pod uwagę, zwłaszcza granicę białorusko-ukraińską, a później przerzucanie na nasz odcinek, czyli polsko-ukraiński - powiedział gen. dyw. SG Tomasz Praga.

- Przyglądamy się temu, jesteśmy w kontakcie, mamy również oficera łącznikowego po stronie ukraińskiej - zaznaczył gen. dyw. SG. Praga. Podkreślił jednak, że po stronie ukraińskiej "nadal jest duża korupcja i służby ukraińskie są niestety narażone na jej działanie".

- Jeśli granica polsko-białoruska zostanie uszczelniona solidnie, to na pewno ci ludzie będą próbować przedostać się do Polski innymi szlakami. To może być nasz teren. Liczymy się z tym, więc prowadzimy patrole i zabezpieczamy granicę wszystkimi środkami, którymi dysponujemy na tę chwilę - powiedział Bogusław Ślazyk.

- Co do naszych działań, Straż Graniczna cały czas monitoruje sytuację na granicy państwa. Działamy elastycznie dostosowując siły i środki do ewentualnych zdarzeń i wynikających z tego zagrożeń - dodaje mjr Elżbieta Pikor, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Przemyślu.

Bieszczadzkie szczyty i połoniny osrebrzone zimą. Widok z wieży widokowej na JeleniowatymBieszczadzkie szczyty i połoniny osrebrzone zimą. Widok z wieży widokowej na Jeleniowatym rudeiczarne.pl

Gdy zapytałam mieszkańców przygranicznych Stuposian, czy zauważyli wzmożone działania służb jeden z nich odparł: Pani redaktor. Na bieszczadzkiej granicy dziś tylko halny. Po chwili inny dodaje jednak.

- Jeśli tymi górami w zimie będą szli ludzie. To będziemy mieć tutaj w Bieszczadach tragiczny festiwal śmierci.

Mur w Bieszczadach? "Ta granica nigdy nie była szczelna"

Jeden z bieszczadzkich strażników granicznych mówi, że dotarcie migrantów spod granicy polsko-białoruskiej do zielonej granicy to "kwestia tygodni". - Ta granica w spokojnym migracyjnie okresie nigdy nie była szczelna. Nie wynika to z naszej nieudaczności, a z tego, że to po prostu zbyt trudny i rozległy teren - dodaje.

Już wcześniej mówiono o tym, że ta granica pewnie nigdy nie będzie całkowicie szczelna.

- Nie wybudujemy muru, (...) choćby dlatego, że nie wolno przecinać naturalnych szlaków wędrownych zwierząt. Topografia terenu też utrudnia stały monitoring, ale panujemy nad swoim odcinkiem - mówił w 2014 roku w rozmowie z "Nowinami" płk Piotr Patla, komendant Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.

Jak twierdzi "Fakt", powołując się na informacje przekazane przez swojego rozmówcę, pierwsze grupy migrantów pojawiły się już w okolicy białoruskiego Homla, przy granicy z Ukrainą. Tam uchodźcy będą starać się przedzierać przez granicę. Najpierw na Ukrainę, potem do Polski i dalej na zachód.

Informator gazety Alaksandr Azarau to b. funkcjonariusz białoruskiego MSW oraz GUBOPiK-u, Głównego Urzędu do Walki z Przestępczością Zorganizowaną i Korupcją, gdzie był zastępcą szefa oddziału ds. walki z nielegalną migracją.

Nasz rozmówca, jeden ze strażników granicznych dodaje, że oddział bieszczadzki nie jest gotowy na presję migracyjną.

- Gdy oglądamy sytuację na granicy polsko-białoruskiej to nie wpływa na nas dobrze. Coraz więcej mówimy między sobą o odejściach. Nikt nie zdaje sobie sprawy, co będzie dla nas oznaczało ochranianie tej granicy przy tak dużych liczbach migrantów - zaznacza.

Jak mówi, służba bieszczadzkich strażników to wielogodzinne leżenie pod osłoną z gałęzi, w oczekiwaniu na grupę przerzutową. To także wielokilometrowe marsze w mrozie, deszczu, po błotnistych bieszczadzkich bezdrożach. W przypadku presji migracyjnej zimą to będzie praca w niewyobrażalnie trudnych warunkach. W dodatku z dużym obciążeniem psychicznym i na niespotykaną dotąd skalę.

- Imigranci nie są dobrze zorientowani geograficznie. Nie zdają sobie sprawy co to za teren. Ci ludzie będą tu masowo umierać. Nawet najliczniejsze patrole nie ocalą wszystkich. Szczególnie boimy się śmierci dzieci. Od tego nie da się odciąć - podkreśla.

Jednostka Straży GranicznejJednostka Straży Granicznej Grzegorz Zajchowski

GOPR pomaga Straży Granicznej. "Szczególnie, gdy stan tych osób jest ciężki"

- Zdarza się, że Straż Graniczna prosi nas o pomoc w akcjach mających na celu sprowadzenie imigrantów z trudnego terenu. Szczególnie wtedy, gdy stan tych osób jest ciężki. Jesteśmy do tego przeszkoleni. Dysponujemy też odpowiednim sprzętem i zawsze odpowiadamy na takie wezwania - mówi Kamil Krechlik z bieszczadzkiej grupy GOPR.

Bogusław Ślazyk - starszy chorąży sztabowy Straży Granicznej pracuje w zawodzie już ponad 20 lat. - Dla nas pomoc drugiemu człowiekowi jest najważniejsza. Wielokrotnie ratujemy tym ludziom zdrowie i życie. To jest priorytet - mówi.

Kim są imigranci, którzy idą przez zieloną granicę? Według strażników z Ustrzyk Górnych są to głównie młodzi mężczyźni, ale zdarzają się rodziny z dziećmi. 

Zatrzymani imigranci, w zdecydowanej większości przypadków, są przekazywani z powrotem na Ukrainę w ramach umowy o readmisji. Zdarza się także, że w ramach tzw. procedury dublińskiej są przekazywani do państw w których wcześniej składali wnioski o nadanie statusu uchodźcy.

- Na ten moment w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemców w Przemyślu przebywa ponad 80 imigrantów, w większości są to rodziny z dziećmi. Są to przede wszystkim obywatele Iraku. W mniejszości także Turcji, Somalii, czy Iranu - powiedziała mjr Elżbieta Pikor, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału SG w Przemyślu.

Więcej o: