Najnowsze informacje z kraju i ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.
Joanna Łapińska z Białowieży aktywizm ma we krwi. Protestowała w sprawie wycinki puszczy białowieskiej. Teraz, w trakcie kryzysu humanitarnego na granicy, również stanęła na wysokości zadania. Kiedy tylko może pomaga uchodźcom, którzy przedostają się do Polski z Białorusi.
Szłam z koleżanką. Nie wiedziałam, co się będzie działo i czy sobie poradzimy. To była grupa samych mężczyzn. Byli bardzo wdzięczni, że ktoś im przyniósł wodę. Od kilku dni mieli problem, żeby zdobyć prowiant. Jeden z tych mężczyzn był bez butów, bez skarpet
— tak Joanna relacjonuje spotkanie z grupą uchodźców. Czterystukilometrowy pas przygraniczny, oddzielający Polskę od Białorusi, próbują codziennie sforsować setki osób. Zwykle bez powodzenia. Uchodźcy i migranci są "odbijani" od jednej granicy do drugiej. Od Polski do Białorusi. To graniczny "ping-pong", który zabiera godność, upadla i często zabija. Zdaniem aktywistki pierwsze co rzuca się w oczy podczas rozmów z uchodźcami, to brak planu i bezradność.
To nie są ludzie, którzy mi zagrażają. Oni są po prostu bezradni. Są w pułapce, w której ja im nie mogę pomóc stanie pomoc i oni sami nie są w stanie sobie pomóc. Nie ma łatwego wyjścia. Ja zaniosłam wodę, ale nic więcej nie mogłam zrobić
— opisuje kontakt z migrantami. Każdego dnia w tych lasach i polach kukurydzy robi się coraz chłodniej. Wkrótce przymrozki zamienią się w mrozy. Przetrwanie pod gołym niebem nie będzie możliwe.
Wiemy, że w tych grupach są dzieci i to budzi przerażenie. Temperatury są już poniżej 10 stopni i w takiej temperaturze człowiek długo nie jest w stanie funkcjonować bez posiłku, bez ciepłego picia, bez wyposażenia
— zauważa Joanna. Jak podkreśla aktywistka, Polacy nie są przygotowani na kontakt z uchodźcami.
Dominuje strach. Każdy z nas trochę się boi, bo jest to spotkanie z nieznanym. My nie jesteśmy na to przygotowani, nie jesteśmy nauczeni
— dodaje. Wjazdu do Białowieży pilnuje patroli policji. Każdy jest sprawdzany. Tam zaczyna się "strefa", która obejmuje 183 miejscowości na Podlasiu i Lubelszczyźnie. Zakaz wjazdu mają dziennikarze oraz wolontariusze. W regionie mogą przebywać jedynie mieszkańcy oraz osoby tam pracujące. Życie na pograniczu stało się jednak bardzo nerwowe.
Spotykam osoby, które mówią, że muszą pić melisę, bo co noc są wyrywane ze snu pojazdami na sygnale, które przyjeżdżają im pod domem. To ich wybudza. Mają świadomość, że tam zamarzają ludzie. To jest taka przerażająca świadomość, że my siedzimy w ciepłych domach, a gdzieś w krzakach są ludzie, którzy z wychłodzenia mogą umrzeć
- podkreśla aktywistka.
Wielu stara się jednak działać. Pokazują wielkie serce i wolę do działania. Jedną z takich osób jest Maria Ancypiuk - radna z Michałowa, kilkutysięcznego miasteczka przy granicy z Białorusią. To tu do placówki Straży Granicznej przewieziono grupę Irakijczyków i tureckich Kurdów. w której był tzw. Dzieci z Michałowa. Cała grupa została ostatecznie odstawiona pod granicę przez polskie służby. To właśnie to wydarzenie sprawiło, że pani Maria postanowiła działać i wraz z miejskimi radnymi założyła w miejscowej remizie punkt pomocy.
Ja sama, gdybym spotkała takie dzieci, takie rodziny. To bym je na pewno zaprosiła do domu
— mówi. Punkt pomocy, na kilka godzin, ma być taką namiastką domu. Będzie można się tu ogrzać i zjeść coś ciepłego. Odzew na inicjatywę przeszedł najśmielsze oczekiwania. Dary z całej Polski, dosłownie zalał posterunek straży pożarnej. Pomaga jej w tym inna radna z Michałowa — Nina Bielenia.
To było na samym początku. W przeddzień otwarcia punktu albo dzień po. Zadzwonił pan z Tarczyna i normalnie płakał w słuchawkę. Był przejęty, że otworzyliśmy taki punkt. Nie bardzo wiedziałam jak postąpić, ale mi się nogi trzęsły
- Nina Bielenia w rozmowie z portalem gazeta.pl nie kryła emocji.
Na razie nie trafił tu jeszcze żaden uchodźca. Wszystko jest gotowe na ich przyjęcie. Michałowski samorząd uruchomił zbiórkę pieniędzy. Zebrano już ponad 100 tys. Pieniądze można wpłacać tutaj.