22 października mija rok od wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, które doprowadziło do niemal całkowitego zakazu aborcji w Polsce. Na Gazeta.pl opisujemy, jak przez ten czas zmienił się krajobraz aborcyjny.
Paulina pochodzi z Jasła na Podkarpaciu. O swojej ciąży dowiedziała się w październiku ubiegłego roku. W lipcu w czasie porodu z powodu wad letalnych zmarła jej wymarzona córka - Nadzieja. Na jej prośbę nie publikujemy pełnych danych.
Byłam nieco zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że jesteś. To nie znaczy, że Cię nie planowałam. Zobaczyłam dwie kreski i popłakałam się ze szczęścia. Pobiegłam do mamy. Twoja babcia nie była tak szczęśliwa jak ja. Gratulowała jakoś bez entuzjazmu. Mówiła mi później, że bała się o mnie. Miała złe przeczucia. Pogniewałam się na nią. Nie rozmawiałyśmy chyba trzy dni.
W tym czasie umówiłam się na pierwszą wizytę. Chciałam Cię wreszcie zobaczyć. Byłaś taka malutka. Ledwo przypominałaś fasolkę. Gdy usłyszałam, jak bije Ci serce, to wszystko nagle stało się tak realne. Po powrocie do domu długo rozmawiałam z Twoim tatą. Mówiłam, że czuję, że będziesz dziewczynką. Chcieliśmy dać Ci na imię Nadzieja.
Nie było nam łatwo, Nadziejko. Przez chwilę myśleliśmy, że już nigdy się nie pojawisz. Tyle starań, prób, płaczu. Nie wiem, czy bylibyśmy dziś razem, gdyby nie Ty. Uratowałaś nas. Wtedy wiedzieliśmy to na pewno.
Koło 10. tygodnia zaokrąglił mi się brzuszek. Cieszyłam się, że tak szybko rośniesz. Czekałam na nasze spotkanie. Wyobrażałam sobie, jak się zmieniasz. Zobaczę już Twoje rączki, malutkie stópki. Umówiłam się do najlepszego ginekologa w mieście. Chciałam mieć piękną pamiątkę. Kupiłam pamiętnik, gdzie pisałam do Ciebie listy. Pomyślałam, że dostaniesz je na urodziny. Tamtego dnia przed wizytą do lekarza napisałam tak:
Dziś się zobaczymy, Kochanie
Czy ty też nie możesz się już doczekać? Mam nadzieję, że pięknie nam rośniesz. Śniło mi się dziś, że już tu ze mną jesteś. Zabrałam Cię nad morze. Szum fal, słońce, nasz śmiech. Chciałabym pokazać Ci świat. Zaciekawić Cię nim. Mam nadzieję, że mi na to pozwolisz. My z tatą już nie możemy się Ciebie doczekać. Tata liczy, że będziesz z nim jeździła na gokartach. Ja chciałabym, żebyś lubiła podróże. Przede wszystkim chciałabym, żebyś była sobą.
Do zobaczenia,
Mama
Ginekolog nałożył mi żel do USG. Po chwili na ekranie monitora pojawiłaś się Ty. Byłaś zupełnie inna, niż gdy widziałyśmy się po raz pierwszy. Przypominałaś już niemowlę. Lekarz był cichy. Coś sprawdzał, jeździł sprzętem po całym brzuchu. W pewnym momencie docisnął tak mocno, że miałam ochotę krzyknąć. Nie patrzyłam w jego stronę. Oglądałam Ciebie. Widziałam już Twoje rączki i nóżki. Oczami wyobraźni widziałam, jak biegamy razem po piasku. Woda, szum fal, nasz śmiech. Z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.
- Musi pani wiedzieć, że nie wszystko jest dobrze - powiedział.
Te słowa po chwili znalazły swoje rozwinięcie. Zwiększona przezierność karkowa, podejrzenie zespołów Edwardsa i Pataua. - Co to oznacza? - zapytałam z trudem.
Powiedział, że nie są to wady, które mi zagrażają. Mogę urodzić dziecko, które będzie potrzebowało rehabilitacji i leczenia. I to by było na tyle. Te słowa brzmiały mi w głowie.
- Proszę pani, będzie dziewczynka - dodał na wyjście z wymuszonym uśmiechem.
W drodze do domu od razu zaczęłam się pocieszać. Może to nic takiego. Może się pomylił? Lekarze też się mylą. Tego dnia po raz pierwszy odmówiłam nowennę pompejańską. Babcia zawsze powtarzała mi, że to modlitwa, która pomaga. Wyciąga z sytuacji beznadziejnych, a nasza, Nadziejko, nie była taka całkiem zła. Trochę rehabilitacji, leczenia. Damy radę. Przejdziemy przez to wspólnie.
Następnego dnia wpisałam naszą diagnozę w wyszukiwarkę. Łzy zalały mi klawiaturę.
Więcej tekstów na temat konsekwencji orzeczenia ws. aborcji przeczytasz na Gazeta.pl
Twój tata powiedział mi, że cuda się zdarzają i on wierzy, że i u nas tak będzie. Uznaliśmy, że skoro lekarz nie przekazał nam wprost, że jest źle, to pewnie wady nie są tak złożone. Następne badanie będzie w połowie ciąży. Już dobrze będzie widać, jaka jesteś i jakie mamy rokowania.
Do tego czasu dużo się modliłam. Nowenna pompejańska to długa modlitwa. Dzięki niej czas upływał szybciej. Chciałam, żebyśmy kiedyś odmówiły ją razem. Usiądziemy w kościelnej ławce. Zobaczę, jak klękasz i jak splatasz paluszki. Popatrzymy w stronę ołtarza i odmówimy ją wspólnie.
Gdzieś koło 15 tygodnia było mi już naprawdę ciężko z własnymi myślami. Nie mogłam spać, nic nie jadłam. Ciągle tylko myślałam, czy uda mi się Ciebie uratować. Postanowiłam, że sprawdzę co u Ciebie u jeszcze jednego lekarza. Ten był bezpośredni. Powiedział, że umrzesz, Nadziejko. Powiedział, że Twoje wady są wskazaniem do aborcji. Jednak ta jest już niemożliwa. Nowe przepisy nam tego zabraniały.
- Jest pani młoda. Szybko zajdzie w kolejną ciążę - powiedział. Po raz pierwszy wtedy poczułam, czym jest nienawiść. Na miękkich nogach wyszłam z gabinetu.
O następnych dniach Ci nie opowiem, kochanie. Wolałabym nie mówić. Było mi ciężko. Tatuś zrezygnował z pracy, by się mną opiekować. Zapisał mnie do psychiatry. Mówił, że zaświadczenie potwierdzające mój stan to dziś jedyne rozwiązanie na aborcję i będziemy wtedy mniej cierpieć.
U nas w mieście psychiatrów jest trzech. Każdy odmówił. Mówili, że wezmę się w garść i dam radę. Skoro nie myślę o śmierci, to nie mam depresji. Przekonywali, że wystawić zaświadczenia im nie wolno. Leków w ciąży też podać nie mogą. Przyjęłam to ze spokojem. A nawet ulgą. Nie chciałam Cię krzywdzić.
Dzień przed USG połówkowym znów mi się śniłaś. Było tak samo, jak wcześniej. Woda, szum fal, nasz śmiech.
W 22. tygodniu pomyślałam, że mamy przed sobą ostatnią szansę. Badanie połówkowe miało nam pokazać, co dalej. Przyszłam na nie z zapuchniętymi od płaczu oczami. Lekarz zapytał Twojego tatę, czy dużo płaczę, a on przytaknął. Zapytał, czy myślę o samobójstwie, a Twój tata zaprzeczył. Ja nie byłam w stanie.
Nie gniewaj się na mnie za ten płacz i nerwy. To nie z Twojego powodu. Po prostu się martwiłam, a taka już rola mamy, prawda? Pan doktor nie miał dobrych wieści. Wad wyszło znacznie więcej. Okazało się, że masz też chore serduszko.
Miałaś umrzeć jeszcze w brzuchu. W pewnym momencie naszej historii, Nadziejko, liczyłam, że się urodzisz i popatrzysz na mnie swoimi oczkami. Nawet gdybyś miała później odejść, to zapamiętam to spojrzenie do końca życia.
- Co mamy robić dalej? - zapytał lekarza Twój tata. - Czekać - odparł.
W tym czekaniu ciężko było nie zwariować. Miałam momenty, w których gdy budziłam się rano i patrzyłam na brzuch, miałam nadzieję, że to zły sen. Może urodzisz się zdrowa, może spojrzysz na mnie wzrokiem małej wojowniczki?
Później wezmę Cię za rękę. I wszystko będzie dobrze.
Koło 36. tygodnia dostałam skierowanie na cesarskie cięcie. Pani doktor powiedziała, Nadziejko, że podejmą się reanimacji i jeśli się uda, to dalszego paliatywnego leczenia.
"Moja dzielna wojowniczka, wiedziałam, że dasz radę i wytrzymamy do porodu" - napisałam w pamiętniku. Ciągle wierzyłam, że kiedyś go przeczytasz.
Co było dalej, już wiesz. Spełniłaś moje marzenie. Popatrzyłaś na mnie. Przez te kilka sekund czułam, że chcę Ci powiedzieć wszystko. Zdążyłam tylko powiedzieć, że Cię kocham.
Po pogrzebie dostałam masę leków. Okazało się, że mam ciężką depresję i nerwicę. Psychiatra z innego miasta nie mógł zrozumieć, dlaczego lekarze nie podjęli próby leczenia mnie. Pytał, jak to przetrwałam.
Odpowiedziałam, że nie dałabym rady, gdybym Cię nie kochała.
Pewnego dnia poprosiłam Twojego tatę, żeby zabrał mnie nad morze. Gdy dojechaliśmy, było pochmurnie. Ciężkie chmury sunęły po niebie. Było pusto. Stojąc na plaży i patrząc na wzburzone morze, zrozumiałam, dlaczego tak o nim śniłam. Tylko tutaj tak blisko jest niebo.