Poseł Prawa i Sprawiedliwości Marek Suski, który gościł w programie "Graffiti" w Polsat News wypowiedział się na temat obecnej sytuacji na polsko-białoruskiej granicy.
Dziennikarz Polsatu zapytał posła Suskiego, czy nie obawia się, że już niedługo w przygranicznych lasach służby graniczne i okoliczni mieszkańcy zaczną znajdować zwłoki migrantów.
Marek Suski tego nie wyklucza, ponieważ - jak stwierdził - tak się dzieje w przypadku wojen, a "mamy do czynienia z prowadzoną wojną hybrydową wobec Polski ze strony reżimu białoruskiego".
- Może się zdarzyć, że zwłoki zostaną nawet podrzucone, ja się spodziewam wszystkiego najgorszego po Łukaszence. W końcu były tam zbrodnie polityczne, skrytobójcze, porwania samolotów, więc jest to reżim, który nie przebiera w środkach, a który atakuje w tej chwili Polskę w sposób bardzo brutalny - powiedział polityk i dodał, że istnieją nagrania, na których widać, jak "jakieś służby białoruskie tną zasieki, podstawiają drabiny", by ułatwić migrantom przedostanie się na teren Polski.
Poseł PiS powiedział także, że "używanie dzieci do wojny w trakcie działań agresywnych jest haniebne", jednak "musimy być twardzi". - Trudno, żeby Polska ponosiła odpowiedzialność za czyjeś agresywne działania, musimy się bronić i to jest podstawowe zadanie władz - żeby bronić polskiego terytorium i polskich obywateli - podkreślił. Dodał, że jeśli jakieś dzieci zostaną zatrzymane przez Straż Graniczną, zostanie im w razie potrzeby udzielona pomoc medyczna i zostaną nakarmione.
- Natomiast jeżeli gdzieś na bagnach jakaś grupa zabłądzi i ktoś się utopi czy straci życie, no to bardzo przepraszam, ale my... Jeżeli ktoś tajnie przekracza granicę i my o tym nic nie wiemy, nie ponosimy za to odpowiedzialności. To są też ludzie, którzy ponoszą odpowiedzialność za siebie i ci, którzy ciągną ze sobą dzieci, ponoszą odpowiedzialność za ich los.
Tymczasem jak pisaliśmy, "The New York Times" powołując się na ustalenia polskich służb, podaje, że w ostatnich tygodniach z powodu hipotermii i wycieńczenia zmarło co najmniej pięć osób, które nielegalnie przedostały się do Polski. Amerykański dziennik opisuje historię Kurda i jego dwuletniej córki, którzy przez trzy dni błądzili w lasach po polskiej stronie granicy. "Chodzili w kółko po lesie, padał deszcz, a temperatura spadła do zera. Przez ostatnie trzy dni praktycznie nic nie jedli. Mężczyzna majaczył z głodu i zimna. Przemoczony tulił do siebie swoją chorą córkę" - opisuje amerykański dziennikarz. Kurd wiedział, że proszenie polskich służb o pomoc oznaczałaby wypchnięcie całej rodziny na Białoruś, a jednocześnie koniec marzeń o osiedleniu się w Europie.
Od sierpnia tego roku na polsko-białoruskiej granicy trwa kryzys migracyjny. Na początku września Polska wprowadziła stan wyjątkowy na terenie 183 miejscowości w województwie podlaskim i lubelskim. Początkowo na 30 dni, jednak ostatnio został on przedłużony o kolejne 60 dni. Obowiązujące przepisy sprawiają, że nie ma pewności co do tego, jak naprawdę wygląda sytuacja na granicy, bo dziennikarze nie mogą tego obserwować i relacjonować.
Z relacji migrantów wynika jednak, że polskie służby uniemożliwiają im składanie wniosków o azyl i stosują metodę push-backów, czyli wypychanie z powrotem na białoruską stronę osób, które znalazły się na terytorium Polski
W ostatnim czasie w Michałowie znalezione zostały dwie rodziny z Kurdystanu z dwójką małych dzieci. Jak powiedział portalowi Onet jeden z migrantów, około 10 dni wcześniej mieli oni zostać wypchnięci z Polski przez polskie służby, jednak po kilku dniach ponownie przekroczyli granicę i tym razem udało im się złożyć prośbę o azyl w Polsce.
***
Aby pomagać ludziom w rejonie przygranicznym, medycy na granicy zorganizowali zbiórkę na pomagam.pl. Wpłacić na konto nieformalnej organizacji można pod tym linkiem.
Więcej o sytuacji na granicy z Białorusią w naszym "Raporcie znad granicy".