Więcej na ten temat można przeczytać w artykule "Koniec psychiatrii dziecięcej w Warszawie. Lekarze z Instytutu przy Sobieskiego złożyli wypowiedzenia" napisanym przez dziennikarza "Wyborczej".
- Lekarze w mojej klinice to idealiści. Gdyby było inaczej, już dawno pracowaliby gdzie indziej - mówi dr hab. n. med. Barbara Remberk, szefowa kliniki psychiatrii dziecięcej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, cytowana przez "Gazetę Wyborczą". Jednak jej zdaniem poświęcenie ma też pewne granice.
Aż pięciu z sześciu lekarzy z dziecięcego Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie złożyło wypowiedzenia ze względu na zbyt niskie pensje. Jak podaje "Gazeta Wyborcza", Łukasz Szostakiewicz pracuje w Instytucie na cały etat i otrzymuje wynagrodzenie w wysokości około 5,3 tys. zł "na rękę", co daje nieco ponad 35 zł netto za godzinę. Jak podaje dziennik, zarabia tyle samo, co pani sprzątająca w prywatnym warszawskim domu.
Lekarze, którzy chcą zarobić więcej, mają tylko jedno wyjście - mogą brać dodatkowe dyżury na izbie przyjęć. Wtedy pracują od 8 do 16, następnie rozpoczynają dodatkowy dyżur, a pracę kończą następnego dnia rano.
- To jedna z trudniejszych decyzji w moim życiu - mówi Łukasz Szostakiewicz, psychiatra i psychoterapeuta dziecięcy, który pracuje na oddziale od czterech lat. - Kocham tę pracę, nie chcę zostawiać pacjentów, ale dłużej nie dam rady - dodaje. Jak twierdzi, lekarze od miesięcy prowadzą rozmowy z dyrekcją, chcąc poprawić warunki swojej pracy. - Ostatnia tura odbyła się w sierpniu. Rozmowy zakończyły się fiaskiem - mówi lekarz.
Jak poinformował TOK FM, lekarze-specjaliści zaproponowali, aby podwyższyć ich wynagrodzenie w dwóch transzach po 1000 złotych brutto. Pierwsza miała zostać zrealizowana jeszcze we wrześniu tego roku, a kolejna w styczniu w 2022 roku.
- Jeszcze kilka lat temu mogłem wziąć pięć, sześć dyżurów w miesiącu, ale dziś praca na izbie jest bardziej intensywna. Ograniczam się do dwóch dyżurów w miesiącu. Na więcej nie mam już siły - mówi Łukasz Szostakiewicz. Zwraca również uwagę na to, że "w każdym innym szpitalu wynagrodzenia są wyższe. Nie mówiąc już o prywatnych poradniach, w których można zarobić kilka razy więcej". - Mimo to wciąż chcę tu pracować. Liczę na to, że dyrekcja i ministerstwo znajdą jakieś rozwiązanie i powstrzymają nas od odejścia - mówi lekarz.
Kierowniczka kliniki dr hab. n. med. Barbara Remberk wskazuje na to, że masowe odejście lekarzy doprowadzi do upadku oddziału. - Na całym Mazowszu i Podlasiu działa pięć takich oddziałów. Dwa dziecięce i trzy młodzieżowe. Nasi pacjenci nie zostaną do nich przepisani, bo każdy z nich pęka w szwach. Skutki mogą być tragiczne - mówi Barbara Remberk, która przekonuje, że rozumie postępowanie swoich lekarzy. Zaznacza, że doskonale wie, jak trudne są to dla nich decyzje. - Liczę, że uda się znaleźć wyjście z tej sytuacji i zagwarantować lekarzom godne warunki pracy. Tak, by nie musieli szukać dodatkowego zatrudnienia w innych szpitalach lub prywatnych poradniach i mogli zająć się wyłącznie pacjentami kliniki - mówi.
Zatrważający jest fakt, że to jedyny w Warszawie oddział psychiatrii dziecięcej. W działającym na Mokotowie oddziale przygotowano 28 łóżek dla pacjentów, ale z reguły znajduje się ich tu znacznie więcej dzieci. Zdarza się, że w ciągu miesiąca do szpitala trafi około 50 dzieci z zagrożeniem życia lub zdrowia i trzeba udzielić im pomocy.
Więcej na ten temat można przeczytać w artykule "Koniec psychiatrii dziecięcej w Warszawie. Lekarze z Instytutu przy Sobieskiego złożyli wypowiedzenia" napisanym przez dziennikarza "Wyborczej".