Andrzej Dera, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, w "Kawie na ławę" w TVN 24 został zapytany o to, gdzie są dzieci z Michałowa. - Osoby te [migranci - red.] nielegalnie przekraczają granicę. Za dzieci odpowiadają rodzice. Polska zaproponowała rodzicom uruchomienie procedury. Jest ponad tysiąc osób, które przebywają w ośrodkach dla imigrantów, tam oni przebywają, tam są zaopiekowani przez stronę polską, mają co jeść, mają gdzie mieszkać i są również rodziny z dziećmi - powiedział.
Te konkretne dzieci, te konkretne rodziny - nie wiem, jedna czy dwie - odmówiły tego, nie chciały przebywać w polskiej placówce, tylko chciały z powrotem wrócić na granicę. Powiedziały: chcemy wrócić. Jak ma postępować w tym momencie Straż Graniczna, jeżeli rodzice mówią, że chcą wrócić na Białoruś? Mają im powiedzieć, że na siłę zatrzymujemy was?
- podkreślił Andrzej Dera. Obecny w studiu Adrian Zandberg zwrócił mu uwagę, że jego relacja jest sprzeczna z informacjami przekazywanymi przez organizacje pozarządowe. - Chciałbym, żeby moje państwo wiedziało gdzie są dzieci - dodał. Dodajmy, że słowom Dery przeczą też relacje aktywistów i nagrania, na których słychać, jak migranci krzyczą "No Belarus, no Belarus".
W poniedziałek przed placówką Straży Granicznej w Michałowie na Podlasiu przebywało ponad 20 migrantów, w tym kobiety oraz ośmioro dzieci. Były to osoby z Iraku, oraz tureccy Kurdowie. Migranci nie chcieli być dłużej przepychani między białoruskimi a polskimi służbami granicznymi.
Rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej Katarzyna Zdanowicz poinformowała w rozmowie z TVN24, że wobec migrantów "zastosowano procedurę zgodnie z rozporządzeniem". - Zostali doprowadzeni do linii granicy i teraz znajdują się na Białorusi - dodała.