Zielona Góra. Policja w mieszkaniu dziennikarza "Gazety Wyborczej". Zabrano służbowy laptop i telefon

Do mieszkania dziennikarza "Gazety Wyborczej" w Zielonej Górze weszła policja z poleceniem przeszukania i odebrania komputerów. Funkcjonariusze nie mieli nakazu prokuratorskiego, ani postanowienia sądu. Powodem odebrania sprzętu miało być wysłanie z adresu IP dziennikarza pogróżek do posła PiS. Postępowanie koordynuje Komenda Stołeczna Policji, do sprawy odniosło się MSWiA. - Dla mnie to prowokacja albo zemsta za pisanie niewygodnych artykułów - mówi sam dziennikarz.

Policja w mieszkaniu dziennikarza "Gazety Wyborczej", żąda wydania służbowego laptopa - cały tekst dostępny TUTAJ

Zobacz wideo Prof. Rafał Kowalczyk o tym, jak płot na granicy zagraża zwierzętom

O wejściu policji do domu dziennikarza "GW", Piotra Bakselerowicza, poinformował na Twitterze Mikołaj Chrzan, wicenaczelny dziennika i szef redakcji lokalnych. "Teraz, w mieszkaniu dziennikarza "Gazety Wyborczej" w Zielonej Górze policja bez żadnego nakazu, próbuje zabrać służbowy laptop naszego dziennikarza. Na miejscu są koledzy z redakcji, jadą też adwokaci" - napisał. "Skandaliczna sprawa. W tamtej słynnej akcji z laptopem Latkowskiego w redakcji Wprost ABW miało przynajmniej nakaz od prokuratury, nie wchodzili 'na legitymację'" - dodał.

Informację przekazał też dziennikarz Paweł Wroński na antenie TVN 24. - Przepraszam bardzo, ale teraz krótki komunikat z "pola bitwy" - powiedział w trakcie rozmowy z Marcinem Mellerem w "Drugim Śniadaniu Mistrzów". - Czterech nieumundurowanych funkcjonariuszy wkroczyło do mieszkania naszego dziennikarza w Zielonej Górze. Tam jest już ekipa, szukają adwokata (...) To jest ulica Krośnieńska, nagła akcja policji - dodał, wskazując, że nie zna jeszcze więcej szczegółów.

Po godz. 12:30 zielonogórska "Gazeta Wyborcza" opublikowała tekst na temat zdarzenia. Jak podaje, "dziennikarz odmówił wydania służbowego sprzętu, ponieważ policjanci nie okazali nakazu prokuratora, który miałby być prawną podstawą do odebrania laptopa i telefonu. Nie ma także decyzji sądu o tym, by zwolnić dziennikarza z obowiązku tajemnicy dziennikarskiej".

Gazeta.pl uzyskała od zielonogórskiej policji informację, że postępowanie przy ul. Krośnieńskiej jest prowadzone przez Komendę Stołeczną Policji i to funkcjonariusze tej jednostki będą udzielać informacji na temat sprawy.

"Instruowani z Warszawy policjanci nadal są w mieszkaniu naszego dziennikarza, nadal bez nakazu i nadal chcą zabrać jego służbowy komputer!! Absurdalne insynuacje, że nasz dziennikarz może mieć związek z groźbami wobec posła PiS z Zielonej Góry!!" - przekazał w kolejnym wpisie Mikołaj Chrzan.

Do sprawy odniósł się zastępca Mariusza Kamińskiego w MSWiA, Maciej Wąsik. W nawiązaniu do wpisu Mikołaja Chrzana napisał: "Policja zabezpiecza urządzenie, na podstawie ustalonego IP, z którego kierowane były groźby karalne pod adresem posłów". Tym słowom zaprzecza dziennikarz. - Nikomu nigdy nie groziłem. Dla mnie to prowokacja albo zemsta za pisanie niewygodnych artykułów - mówi dziennikarz cytowany przez "GW".

Z informacji zielonogórskiej redakcji "GW" wynika, że mail wysłano do posła Jerzego Materny na jego nieużywaną skrzynkę firmową, a nie na skrzynkę poselską. "Mail jest napisany niezborną polszczyzną, bez znaków interpunkcyjnych" - czytamy. Autor wiadomości miał grozić, że zamorduje posła "w imię sprawiedliwości".

Jak wyjaśniali na antenie TVN24 dziennikarze "Wyborczej", by wysłać pogróżki z IP dziennikarza, wystarczyłoby pozyskanie hasła do jego Wi-Fi i wysłanie maila spod drzwi mieszkania. 

"Niestety w ostatnich latach zwiększa się liczba gróźb pozbawienia życia polityków. Pierwsze kroki ze strony policji polegają na ustaleniu IP komputera. Nie inaczej było w tym przypadku" - podkreśliła na Twitterze Komenda Stołeczna Policji. Jak dodano, "nie ma możliwości odstąpienia od czynności tylko dlatego, że ktoś jest dziennikarzem, skoro spod tego adresu mogły być kierowane poważne groźby".

Policja zabrała służbowy laptop dziennikarza, jego prywatny komputer, router i telefon. 

Policja w redakcji "Wprost"

W swoim wpisie Mikołaj Chrzan odwołuje się do wydarzeń z czerwca 2014 roku. Po tym, jak "Wprost" opublikował zapisy rozmów polityków Platformy Obywatelskiej, potajemnie nagranych w restauracji "Sowa i Przyjaciele, w redakcji tygodnika pojawili się funkcjonariusze ABW oraz prokurator. Próbowali oni zarekwirować nośniki, na których znajdowały się materiały dotyczące afery podsłuchowej.

Ówczesny redaktor naczelny Sylwester Latkowski oraz dziennikarz tygodnika Michał Majewski skutecznie do tego nie dopuścili. Szerokim echem odbił się film, na którym widać, jak Latkowski kurczowo trzyma redakcyjnego laptopa, który próbują mu wyrwać funkcjonariusze ABW. Akcja służb spotkała się wówczas z krytyką niemal całego środowiska dziennikarskiego.

Po ponad sześciu latach od tych wydarzeń sąd II instancji prawomocnie skazał Michała Majewskiego, ówczesnego dziennikarza tygodnika, na karę 18 tys. zł grzywny. - Czuję się potraktowany niesprawiedliwie, ponieważ w tamtym momencie chodziło o wartość dla dziennikarzy fundamentalną, czyli ochronę źródeł informacji - stwierdził Majewski w rozmowie z Onetem.

Więcej o: