Wprowadzony przez rząd stan wyjątkowy na granicy polsko-białoruskiej wyklucza działalność mediów. Przepisy dopuszczają swobodne poruszanie się tam osób i podmiotów świadczących szereg usług i prowadzących działalność gospodarczą - z wyłączeniem dziennikarzy i organizacji społecznych.
W związku z tym postanowiliśmy stworzyć "Raport znad granicy". Są to codziennie aktualizowane informacje dotyczące bieżącej sytuacji na granicy uzyskane od aktywistów praw człowieka, mieszkańców terenu objętego stanem wyjątkowym, a także od przedstawicieli instytucji samorządowych.
09.12.2021
8 grudnia podlaska policja potwierdziła śmierć migranta, przy którym znaleziono plecak i nigeryjski paszport. "Gdyby w lesie zmarł obywatel Polski, wszczęto by dochodzenie i poszukiwano by osób odpowiedzialnych – w tym przypadku nic takiego się dotąd nie wydarzyło. Domagamy się wpuszczenia na teren strefy organizacji humanitarnych oraz zaprzestania procederu wywózek, stanowi on bowiem zagrożenie dla życia i zdrowia osób ubiegających się o ochronę międzynarodową" - pisze Grupa Granica.
"Ludzie to nie liczby! Nie normalizujmy przemocy, nie przyzwyczajajmy się do kolejnych śmierci. Nie dopuśćmy do sytuacji, w której biernie obserwując, będziemy legitymizować systemową przemoc polskich władz i de facto w niej współuczestniczyć" - dodają aktywiści.
02.12.2021
Grupa Granica opublikowała na Facebooku raport pt. "Kryzys humanitarny na pograniczu polsko-białoruskim", w którym podsumowano dotychczasową działność w zakresie pomocy humanitarnej.
"Od początku kryzysu do 11 listopada do Grupy Granica z prośbą o pomoc zgłosiło się przynajmniej 5000 osób, m.in. z Iraku, Syrii, Afganistanu, Jemenu, Iranu i Somalii" - czytamy we wpisie. Aktywiści dodają, że "w wielu przypadkach migranci i migrantki byli poddani wielokrotnym wywózkom (push-backom) do Białorusi", co zostało prze nich opisane. "Monitorując sytuację na pograniczu i analizując dane prezentowane przez Straż Graniczną, możemy ocenić skalę tego procederu – od końca sierpnia do połowy listopada 2021 roku przy prawie 30 tysiącach prób nieuregulowanego przekroczenia polskiej granicy polskie służby dopuściły się 27500 wywózek. Duża część wywożonych osób doświadczyła zróżnicowanych form przemocy i tortur po obu stronach granicy" - dodają.
Zauważają jednocześnie, że 1 grudnia polski rząd de facto przedłużył stan wyjątkowy. Aktywiści ustusunkowują się też do obowiązującej już "Ustawy o zmianie ustawy o ochronie granicy państwowej oraz niektórych innych ustaw", którą odbieraja jako "dalsze ograniczanie praw osób poszukujących ochrony międzynarodowej, a także praw obywatelskich".
26.11.2021
Wolontariuszka Punktu Interwencji Kryzysowej Salam Lab Monika Tomaszewska: "Nie mogę poradzić sobie z myślą, że oni tam nadal są. Że oni tam umierają z zimna i głodu. To tacy sami ludzie jak i my.
Spotkałam dwie piękne, mądre kobiety. Młode dziewczyny. F. jest artystką, malarką. Ma 24 lata. Chciała dostać się do rodziny do Niemiec, by tam kontynuować studia i podjąć pracę. A. jest programistką, ma 28 lat. Chciała dotrzeć do cioci w Holandii. Ona jest jej jedyną nadzieją i bezpiecznym schronieniem. Tak samo jak F. marzy o kontynuowaniu studiów i znalezieniu pracy. Dziewczyny uciekają przed wojną, obie pochodzą z Syrii. Jedyne co mogłam dla nich zrobić, to dać ciepłej zupy, herbaty i pomóc im się przebrać w suche ubrania. One miały takie niesamowite oczy… Zaprzyjaźniłyśmy się. Spotkałam je w lesie dwa razy.
Cała grupa była osiem razy push-backowana do Białorusi. Jak dobrze było ich wszystkich razem zobaczyć w dobrej kondycji. Nasze spotkanie to jak przypadek jeden na milion. Cały czas widzę ich uśmiechnięte pełne nadziei twarze. Cały czas słyszę spokojny głos A.: "I want to ask Poland to be more easy for this people. They have no way out. And Belarus. Belarus is a prison for us". Mam nadzieję, że są bezpieczni".
22.11.2021
Portal OKO.press dotarł do 24-letniego syryjskiego imigranta, który mówił, że został rzucony na ziemię przez funkcjonariuszy Straży Granicznej. Jeden ze strażników miał stanąć nogą na jego klatce piersiowej. Pozostali mieli zabrać mu jego rzeczy - torbę z jedzeniem, piciem i rzeczami osobistymi.
"Niepokoją nas informacje o stosowaniu przemocy wobec dziennikarzy i dziennikarek pracujących na terenie pogranicza. Niemal codziennie poznajemy kolejne udokumentowane przykłady utrudniania im pracy oraz naruszania obywatelskich praw i swobód.
Polityka niedopuszczania mediów na teren stanu wyjątkowego sprawia, że do opinii publicznej trafiają wyłącznie materiały zawierające przekaz kontrolowany przez białoruskie służby lub polskich funkcjonariuszy" - pisze Grupa Granica.
Organizacja podkreśla, że obecne działania władz sprzyjają szerzeniu dezinformacji oraz stwarzają możliwości manipulowania społecznym strachem, przy jednoczesnym ukrywaniu poważnych naruszeń praw człowieka.
21.11.2021
Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM, który działa na granicy obszaru objętego stanem wyjątkowym, informuje, że pomógł czterem cudzoziemcom w lesie w okolicy Augustowa. "Mieli objawy wychłodzenia organizmu, skarżyli się na bóle brzucha. Ich stan był ciężki i wymagał leczenia szpitalnego" - napsiali medycy na Facebooku. Sytuacja miała miejsce w nocy 20.11.
"Jeden z potrzebujących pomocy, najciężej poszkodowany znajdował się w stanie umiarkowanej hipotermii, miał trudności w oddychaniu i bóle w okolicach klatki piersiowej. Pozostali również byli wychłodzeni, odwodnieni i wycieńczeni. Wskazywali na bolesność palpacyjną klatki piersiowej, brzucha i pleców. Najciężej poszkodowani zgłaszał bolesność całego brzucha oraz ból przy oddawaniu moczu" - czytamy w informacji w serwisie społecznościowycm.
Medycy dowiedzieili się od poszkodowancyh, że w Polsce znajdują się oni od kilku dni. Wcześniej byli na Białorusi, gdzie mieli zostać pobici przez tamtejsze służby. W ciągu ostatnich dni mężczyźni nic nie jedli i plili głównie brudną wodę.
"Cała grupa jednoznacznie wyraziła chęć transportu do szpitala oraz ubiegania się o azyl w Polsce. Mając na uwadze ich stan, podjęliśmy decyzję o wezwaniu ZRM (Zespołu Ratownictwa Medycznego) na miejsce zdarzenia. Wezwani przez kierownika ZRM przyjechali także funkcjonariusze Policji i Straży Granicznej. Po wyjaśnieniu sytuacji podjęli swoje czynności. Sam transport do szpitala odbył się w kolumnie, w asyście Policji" - podsumowują.
18.11.2021
W czwartek minęła druga doba pracy Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM na granicy obszaru objętego stanem wyjątkowym. Zespół zastąpił działających tam dotychczas Medyków na granicy. Noc z środy na czwartek była też pierwszą, w której zespół odpowiedział na zgłoszenie o migrantach potrzebujących pomocy.
"Po godzinie 2:26 otrzymaliśmy zgłoszenie, że przynajmniej jedna osoba, która przebywa teraz w lesie, potrzebuje pomocy medycznej. Na miejscu okazało się, że poszkodowanych jest troje ludzi. Dwudziestokilkuletni mężczyzna miał podwyższoną temperaturę i silny ból podbrzusza - był głodny i odwodniony: - opisuje PCPM.
"Oprócz niego pomocy potrzebowała dwójka rannych syryjskich lekarzy: mężczyzna miał szarpaną ranę ręki a kobieta ranę kłutą podudzia. Podczas opatrywania rany kobieta - kobieta płakała, opowiadając o rocznym dziecku, które zmarło w lesie. Nie była przygotowana na sytuację, w jakiej wraz z rodziną się znalazła".
"Nasz zespół opatrzył rany, przekazał karimaty, jedzenie i ciepłą herbatę. Interwencja zakończyła się o 6:04. Rozpoczyna się kolejna doba - nowy zespół rozpoczął swój dyżur" - poinformowano.
17.11.2021
Medycy na granicy zostali zastąpieni przez ratowników Fundacji PCPM, ale na koniec swojej misji opublikowali apel:
"Podczas naszych dyżurów spotkaliśmy w lesie setki osób. Pochodzili z różnych krajów, byli w rożnym stanie - zmęczeni, odwodnieni, wychłodzeni, z urazami. Byli w różnym wieku, od maleńkich dzieci po osoby starsze. Byli spokojni, przestraszeni, zagubieni"
- piszą i podkreślają, że "Ci ludzie są tam nadal. Przerzucani między granicą, znaleźli się w pułapce. Nie możemy odwracać od nich oczu".
"Zwracamy Państwa uwagę na kampanię, w którą włączamy się obok takich organizacji i inicjatyw jak Polska Akcja Humanitarna , Rodziny Bez Granic, KIK - Klub Inteligencji Katolickiej, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Ocalenie czy Grupa Granica. Zachęcamy - wejdźcie na stronę ratujmyludzinagranicy.pl. Znajdziecie tam manifest kampanii, listę wszystkich jej twórców i pomysły na to, co możecie zrobić, by wesprzeć ludzi na granicy" - napisali.
14.11.2021
Mieszkaniec strefy objętej stanem wyjątkowym, Mirosław Miniszewski, opublikował w mediach społecznościowych list otwarty do Pani mjr Katarzyny Zdanowicz, rzeczniczki podlaskiej Straży Granicznej. Ta w ostatnich dniach udzieliła wywiadu, w którym mówiła m.in., że polscy funkcjonariusze dzielą się z migrantami kanapkami. Treść listu przytaczamy w całości poniżej:
Szanowna Pani Major,
z uwagą przeczytałem Pani słowa dotyczące krzywdy, jaką wyrządzają Straży Granicznej przykre komentarze. Nie mam wątpliwości, że krytyka jest zawsze w pewien sposób niedogodna. Pozwolę sobie jednak zamieścić kilka uwag odnośnie wspomnianej przez Panią sytuacji.
Tak się składa, że mieszkam tuż przy samej granicy i od trzech miesięcy jestem czynnie zaangażowany w niesienie pomocy humanitarnej jako zwykły obywatel. Nie należę do żadnej organizacji, do żadnej fundacji, do żadnej partii politycznej – po prostu tu mieszkam. Od kiedy państwo polskie wprowadziło przy granicy stan wyjątkowy, tylko nieliczni mieszkańcy strefy spontanicznie zorganizowali pomoc dla ludzi, którzy byli przez Was wyłapywani i wywożeni z powrotem na Białoruś. Pomoc ta była możliwa dzięki wsparciu, jakiego udzieli nam mieszkańcy Polski, przede wszystkim zwykli obywatele oraz organizacje pomocowe, które samy nie mogły przebywać w strefie. Robiliśmy to, bo nie mieliśmy wyboru wobec zagrożenia życia tych ludzi.
Nie zaprzeczam, że na własne oczy widziałem, jak funkcjonariusze Waszej formacji dokarmiali tych biednych ludzi. Nie zaprzeczam, że widziałem, że niektórzy z Was zachowywali się po ludzku. Nie wiem, czy wynikało to z Waszych ustawowych obowiązków, czy też stanowiło po prostu odruch humanitaryzmu, na który stać także strażnika wypełniającego rozkazy, niezależnie od nich. Niestety byłem też świadkiem innych wydarzeń, które sprawiły, że na widok Waszego munduru czuję paraliżujący lęk, graniczący z przerażeniem. Nie tylko dlatego, że w taki a nie inny sposób traktowaliście samych uchodźców, ale także z powodu, w jaki traktowaliście nas, osoby niosące pomoc ludziom w sytuacji, kiedy ich zdrowie i życie było zagrożone.
Pisze Pani wzruszająco o dodatkowych kanapkach. A ja Pani mogę powiedzieć o plecakach wypełnionych 50 kilogramami wody, jedzenia i pomocy medycznej, które nosimy od trzech miesięcy do lasów, na bagna, na pola. Setki, tysiące tych plecaków, dzień po dniu, noc za nocą. Gdyby nie te plecaki, zbieralibyście trupy. Mogę Pani powiedzieć o strachu, który nam towarzyszył w tych wyprawach – nie przed uchodźcami, ale przed Waszymi funkcjonariuszami. O tym jak nas traktowali, zastraszali i wyzywali. Spotkanie z Wami oznaczało, że nie mogliśmy nikomu pomóc. Nie pozwalaliście nam na to. Policja pozwalała, wojsko pozwalało – Wy nie. Mogę powiedzieć o tym, jak czuliśmy się w lesie, kiedy byliście w pobliżu, bo wiedzieliśmy co spotkanie z Wami oznacza. Mogę powiedzieć o rozmowach z Wami, o brzydkich podtekstach, o oskarżeniach, że jesteśmy przemytnikami, o insynuacjach, groźbach, złowrogich gestach; o mandatach, o straszeniu aresztem. Mogę powiedzieć o tym, co widzieliśmy na własne oczy, co opowiadali nam o Was spotkani uchodźcy. Oczywiście nie Wszyscy z Was tak postępowali, ale to bez znaczenia – ci, którzy to robili, czynili to z pasją i systemowym zaangażowaniem.
Wszyscy, zdaje się, rozumiemy konieczność ochrony granicy. Tylko, że Wy robiliście i robicie coś więcej i właśnie ten naddatek jest przerażający. Wszystko to sprawia, że nie mogę spokojnie czytać Pani wypowiedzi. Pani to wie, Pani koledzy to wiedzą i ja to wiem, że nie było, nie jest i nie będzie w porządku. A jeśli tego nie wiecie, tym gorzej dla nas wszystkich.
Pisze Pani o ważnym dla Was aspekcie solidarności Waszej formacji z mieszkańcami pogranicza. Ja nie czuję żadnej solidarności. Czuję się jak zastraszone zwierzę. Już nigdy nie wróci to, co było. Już zawsze będę czuł strach przez Waszymi funkcjonariuszami. Już nigdy nie będzie normalnie. Do tego stopnia, że nie będę mógł już tu dłużej mieszkać. Nie wśród Was, którzy także jesteście moimi sąsiadami, w dużej liczbie także moimi byłymi studentami, którzy przewinęli się przez moje wykłady filozofii i etyki na kierunku bezpieczeństwo narodowe na jednej z białostockich uczelni.
Nigdy nie czułem zagrożenia ze strony uchodźców. Oczywiście, są oni symptomem zmian, które czekają nieuchronnie nasz świat i to budzi lęk. Czuję za to zagrożenie przed własnym państwem, które zostawiło nas samych w obliczu klęski humanitarnej i oczekiwało od nas biernej kooperacji w nieludzkim traktowaniu tych biednych ludzi, którzy, niezależnie od cynicznego i politycznego charakteru tej sytuacji, pozostają tymi, których los i życie spoczywa w naszych rękach. Żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Można to było rozegrać inaczej. Nikt z nas nie oczekiwał tutaj tych ludzi i wszyscy wiemy, w jakich okolicznościach się tu znaleźli. Wszyscy chcemy, żeby to się skończyło i dzień, w którym ci ludzie stąd znikną, będzie dniem długo wyczekiwanej ulgi. Tylko, że popełnionych błędów już nie da się naprawić, nie da się wskrzesić życia zmarłych z wyziębienia, nie da się cofnąć zła, które się tutaj wydarzyło. Nie da się żadnym tłumaczeniem wyjaśnić tego wszystkiego, co nasze Państwo, między innymi Waszymi rękoma, tutaj dokonało.
Z wyrazami szacunku
Mirosław Miniszewski
doktor filozofii, mieszkaniec strefy stanu wyjątkowego
12.11.2021
Podczas konferencji prasowej w Sokółce (woj. podlaskie) Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie przeczytała wiadomość od migranta z Iraku.
"Odkąd wyjechałem z Iraku, wszyscy kłamią. Mówią jedno i robią drugie. Nigdy nie sądziłem, że istnieją tacy ludzie, że zobaczę takie rzeczy. Dziecko płacze z głodu, a oni przy nas normalnie jedzą i piją. Powiedzcie obu stronom, żeby dały nam tę broń, którą trzymają, żebyśmy sami się zabili, to będzie po problemie. Może jak tym razem spróbuję przekroczyć granicę, to mnie zabiją. Już mi wszystko obojętne. Przechodzić przez granicę, albo umrzeć tutaj, trzeciej opcji nie mam. Tak bardzo kocham moją mamę. Ostatni raz do niej pisałem zanim zabrali mi telefon. Przepraszam, że mówię takie złe rzeczy, ale widziałem takie rzeczy, że chyba stracę rozum. W domu byłem takim spokojnym człowiekiem, a tutaj traktują mnie jakbym był kryminalistą, mordercą, szczególnie młodych mężczyzn tak traktują, ale już przywykłem. Już mi wszystko obojętne. Odkąd tu jestem umarło osiem osób" - napisał mężczyzna.
10.11.2021
Grupa Granica i Helsińska Fundacja Praw Człowieka zapowiadają zawiadomienie Międzynarodowego Trybunału Karnego o zbrodniach przeciwko ludzkości, których, jak czytamy w oświadczeniu, dopuszcza się Białoruś. "W takim postępowaniu MTK musiałby ocenić także skutki popełnionych przez Białoruś zbrodni mających miejsce na terytorium Polski i, co za tym idzie, odpowiedź polskich władz na obecny kryzys. W świetle prawa międzynarodowego Polska ponosi pełną odpowiedzialność za traktowanie osób, które znalazły się na jej terytorium" - czytamy w komunikacie.
Organizacje podkreślają, że decyzja o skierowaniu wniosku zapadła po konsultacjach z polskimi naukowcami. "Od poniedziałku 8 listopada sytuacja na granicy uległa gwałtownemu zaostrzeniu. Co najmniej kilkaset migrantek i migrantów, otoczonych przez białoruskie służby, zgromadziło się po białoruskiej stronie granicy, niedaleko przejścia granicznego Kuźnica-Bruzgi" - podkreślają aktywiści. Dalej opisują koncentrację wojsk i służb przy granicy. Zwracają uwagę, że "osoby poszukujący ochrony już od wielu miesięcy są cynicznie wykorzystywane przez reżim w rozgrywce z Polską i krajami Unii Europejskiej". "Białoruś jest winna najpoważniejszych naruszeń praw człowieka, a jej działania na granicy z Polską wypełniają znamiona zbrodni przeciwko ludzkości" - czytamy. I dalej: "Stoimy jednak na stanowisku, iż pomimo tego, że to reżim Łukaszenki zorganizował szlak migracyjny, to jedynie Polska, przy bliskiej współpracy z UE może ten konflikt rozwiązać. Odpowiedź polskich władz na obecny kryzys musi być humanitarna i mieć na celu deeskalację przemocy, zarówno ze względu na fundamentalne wartości zapisane w polskiej Konstytucji, jak i ze względu na bezpieczeństwa państwa". Aktywiści podkreślają, że konflikt "nie jest tylko sprawą Polski, a całej Unii Europejskiej", w związku z tym apelują do kierownictwa UE o "podjęcie dialogu i wspólnych, rzeczywistych działań zmierzających do zażegnania obecnego kryzysu".
Kaja Filaczyńska, lekarka z grupy Medycy Na Granicy, w rozmowie z Wirtualną Polską mówiła o bardzo trudnej sytuacji w okolicach granicy polsko-białoruskiej. - Gdy zaczynaliśmy dyżury na granicy, to interwencji nie było dużo, natomiast przez ostatni tydzień zdarzają się dni, że zespół jeździ z interwencji na interwencję bez żadnej przerwy - podkreśliła. Jak dodała, zazwyczaj medycy jeżdżą nie do jednej osoby, ale do całej grupy. - Najwięcej 30 osób. Takie działania zajmują często kilka godzin. Warunki pracy są trudne. Nie wszędzie da się podjechać karetką. Często trzeba dojść pieszo przez las, po ciemku i z ciężkim plecakiem. Nie idziemy tylko z lekami, mamy ze sobą także pakiety pomocowe z żywnością czy kocami. To wymagające warunki prac - wyjaśniła lekarka.
Migranci, do których jeżdżą medycy coraz częściej cierpią na hipotermię. Ale mają również inne obrażenia. Część z nich to urazy kończyn, przede wszystkim stóp. Niektórzy mają ślady pobicia na ciele lub rany po drutach kolczastych. - Pomogliśmy m.in. kobiecie mającej ze sobą 2-letnie dziecko, która miała już zaburzenia świadomości. Mam podstawy sądzić, że nie przeżyłaby, gdyby nie nadeszła pomoc - podkreśliła Kaja Filaczyńska.
- Dla nas, jako medyków, najsmutniejsze jest to, że taka sytuacja w ogóle ma miejsce. Z etycznego punktu widzenia każdemu należy się pomoc medyczna bez względu na status prawny czy pochodzenie. Nawet osoby, które mają kilka czy kilkanaście lat doświadczenia zawodowego mówią wprost, że czegoś takiego w życiu jeszcze nie widzieli - podkreślił w rozmowie z WP.
Grupa Granica - koalicja organizacji i aktywistów, która od kilku miesięcy ratuje ludzi na polsko-białoruskiej granicy - wydała w niedzielę apel do organizacji i instytucji zajmujących się ochroną praw człowieka.
Wydali apel w związku z pojawiającymi się sygnałami o tym, że "większe niż zazwyczaj grupach migrantów i migrantek, które w ciągu najbliższych godzin lub dni mogą podjąć próbę przekroczenia polsko-białoruskiej".
"Z podawanych przez nich informacji wynika, że są to osoby zdesperowane brakiem wyjścia z sytuacji, w jakiej się znalazły na skutek pogłębiającego się kryzysu na granicy, wynikającego z coraz większej brutalności białoruskich służb i odmawiania im prawa do bezpiecznego schronienia przez władze Polski".
Mają wśród nich być osoby, które "od dawna bezskutecznie starają się o możliwość powrotu do kraju pochodzenia, co jest im uniemożliwiane przez obie strony".
Zdaniem Grupy Granica jest "duże prawdopodobieństwo, że władze białoruskie będą dążyć do eskalowania przemocy, co może spotkać się z gwałtowną reakcją ze strony polskich służb, w rezultacie czego najbardziej mogą na tym ucierpieć bezbronne osoby, w tym dzieci, osoby starsze i chore". Obszar przygraniczny nadal jest objęty stanem wyjątkowym. Decyzja polskich władz uniemożliwia działanie w tej strefie organizacji humanitarnych, ratowników-wolontariuszy czy mediów. Szpitale w rejonie przygranicznym pozostają bez potrzebnego wsparcia.
W związku z tym Grupa Granica zwróciła się do szeregu organizacji i instytucji - m.in. Rzecznika Praw Obywatelskich, Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców, instytucji unijnych i OBWE - zwracając uwagę na "konieczność monitorowania tej sytuacji". Apelują o wysłanie na miejsce niezależnych obserwatorów oraz podjęcie pilnych starań celem wywarcia wpływu na polski rząd, żeby natychmiast wysłał na granicę pomoc medyczną i humanitarną, na wypadek eskalacji przemocy.
Poniżej pełna treść apelu Grupy Granica:
***
"Ratowanie życia wygląda właśnie tak. Jest super zwykłe. Jest mokre, ciężkie i zimne. Przynajmniej teraz. Robią to dziewczyny i chłopaki. Zostawiam ślad, żebyśmy wiedzieli jak wyglądała bezpośrednia i oddolna pomoc humanitarna w Polsce w 2021 roku. Medycy Na Granicy, Grupa Granica, Fundacja Ocalenie ratowali w tym lesie ludzkie życie. Rozmawiam z ratującymi, którzy wchodzą w tamte puszcze, są zgodni. Za kilka tygodni, pozostawienie człowieka w takim stanie na choćby jedną noc w lesie, będzie skutkowało śmiercią. Inaczej nie będzie" - pisze fotoreporter Maciej Moskwa na Instagramie.
Aktywiści i dziennikarze m.in. OKO.press w lesie w pobliżu Hajnówki znaleźli czterech Syryjczyków, którzy chcą ubiegać się o status uchodźcy w Polsce. Jak informuje portal, otrzymali oni decyzję (środki tymczasowe) Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, która ma zabezpieczać ich przed wypchnięciem na Białoruś i umożliwić złożenie wniosku o ochronę międzynarodową. Czy tak się stanie? Straż Graniczna zabrała ich do placówki w strefie stanu wyjątkowego, gdzie aktywiści i reporterzy nie mogą wjechać.
***
Medycy na Granicy informują o swoich interwencjach w pierwszych dniach listopada, kiedy to sześciokrotnie wyjeżdżali do pacjentów na granicy oraz udzielili licznych konsultacji telefonicznych.
Jednym z pacjentów był 60-letni obywatel Jemenu, który nie był w stanie samodzielnie dostać się do karetki i został przetransportowany tam na noszach płachtowych. Inną była 34-letnia obywatelka Syrii. "Kobieta od trzech dni błąkała się samotnie po lesie, zostawiona przez grupę, z którą wcześniej przekroczyła granicę. Cierpiała na silne nudności, wymiotowała, skarżyła się również na bóle podbrzusza i krwawienie z dróg rodnych (trwające od około miesiąca)" - relacjonują na Facebooku jedną z nich. Jak dodają, kobieta zgodziła sie na powierzchowne badanie ginekologiczne na miejscu. Nie wyraziła jednak zgody na hospitalizację.
"Podaliśmy jej na miejscu niezbędne leki i zostawiliśmy pod opieką aktywistów. W trakcie badania skorzystaliśmy również z konsultacji z ginekolożką, która odpowiedziała na nasz apel i dołączyła do naszej telefonicznej bazy specjalistów i specjalistek. Serdecznie za to dziękujemy" - podsumowali medycy.
Poniższym film przestawia nagranie z fragmentu wspomnianej wyżej ewakuacji 60-letniego obywatela Jemenu z lasu. Więcej informajcji pod TYM linkiem.
Fundacja Ocalenie bardzo mocno zaangazowała się w rozwiązanie kryzysu humanitarnego na granicy polsko-białoruskiej. Jej wolonariusze aktywnie pomagają uchodzcom i migrantom, którzy dostali się do Polski, a ich życiu zagraża niebezpieczeństwo. "Dziś wróciłyśmy z 4 wyjazdów na interwencje. Z pierwszej o 5 rano, z drugiej o 7, z trzeciej o 13 a z czwartej o 19. Od wczoraj spałyśmy od 3 do 4 godzin. Dostarczyłyśmy pomoc do 18 osób. Do jednej z grup kontakt podała nam osoba, którą wspierałyśmy jeszcze w październiku. Kiedy wracałyśmy od nich, dostałyśmy powyższą wiadomość" - czytamy opis pod zdjęciem na Instagramie.
Wiadomość to fragment rozmowy po angielsku przez komunikator. "Dziekuję bardzo za pomoc moim przyjaciołom" - pisze anonimowy użytkownik. "Proszę bardzo" - odpowiadają wolontariusze.
Medycy na Granicy alarmują o coraz częstszych wyjazdach karetki na granicę. "Sytuacja się pogarsza" - piszą. "W ostatnich dniach października nasza karetka wyjeżdżała na akcje kilkanaście razy. Udzielaliśmy również porad telefonicznych - tam, gdzie nie mogliśmy wjechać, a gdzie stan zdrowia poszkodowanych osób wymaga pilnej konsultacji" - czytamy na Twitterze. Medycy donoszą, że niektóre dolegliwości migrantów "powtarzają się jak refren".
"Bóle brzucha, nudności, wymioty, często trwające od kilku lub kilkunastu dni, spowodowane piciem zanieczyszczonej wody z okolicznych zbiorników" - relacjonują. Do tego wymieniają: osłabienie, odwodnienie i wyziębienie, infekcje i towarzyszące im stany podgorączkowe. Częste są urazy stóp - otarcia, zmiany zapalno-ropownicze, dolegliwości spowodowane długą wędrówką w przemoczonych butach. Medycy zwracają też uwagę na urazy po wypadkach i "ból wynikający z długotrwałego wysiłku fizycznego". "Kilkoro pacjentów zgłaszało ból po urazach spowodowanych pobiciem (prawdopodobnie przez białoruskich pograniczników)" - czytamy. "Łącznie od 28 do 31 października udzieliliśmy pomocy ponad czterdziestu pacjentom" - informuje grupa.
Jak informuje TVN24, w nocy Straż Graniczna zabrała grupę około 11 migrantów pochodzących z Kurdystanu z lasu pod Narewką przy granicy z Białorusią, już poza obszarem objętym stanem wyjątkowym. Dziennikarze stacji zarejestrowali tę sytuację. Według ich relacji w grupie znajdowały się dzieci w różnym wieku.
"Migranci trafili do placówki Straży Granicznej w Narewce. Kilkuletni chłopiec został przewieziony karetką do szpitala, która przyjechała po dziecko do placówki. Z chłopcem pojechała kobieta, która prawdopodobnie jest jego matką" - informuje TVN24. Jak dodaje, migranci zdążyli powiedzieć, że "są z Kurdystanu, że z dzieckiem jest źle, że nie chcą być rozdzieleni, a także, że nie chcą wracać na Białoruś".
Medycy na Granicy informują o udzieleniu pomocy medycznej ciężarnym kobietom wieczorem 27 października oraz w nocy z 27 na 28 października. W pierwszym przypadku chodziło o pacjentkę w dziewiątym miesiącu ciąży, która "skarżyła się na silny ból brzucha oraz dolegliwości związane z zakażeniem układu moczowego". Lekarzy wykluczyli jednak bóle porodowe. "Dziecko było już prawidłowo ułożone do porodu, podczas badania USG nie udało nam się określić, jakiej jest płci. Łożysko było prawidłowo umiejscowione, uwidoczniliśmy pępowinę i prawidłową akcję serca płodu - około 150/min. Podaliśmy pacjentce antybiotyk (miała objawy zakażenia układu moczowego) oraz leki przeciwbólowe. Przekazaliśmy również, by w razie krwawienia niezwłocznie wezwała pomocy" - czytamy w relacji na Facebooku.
Tej samej nocy, medycy udzielili też wsparcia czteroosobowej grupie - jedną z pacjentek była 26-letnia kobieta w piątym miesiącu ciąży. "Pacjentka skarżyła się na ból brzucha - czterokrotnie przewróciła się na niego podczas drogi przez las, miała również posiniaczone nogi. W lesie towarzyszył jej mąż. Kiedy podczas badania USG wyraźnie widać było, jak dziecko ssie kciuk, rodzice bardzo się wzruszyli" - napisano we wpisie. Lekarz wspominają także o trzech mężczyznach, którzy przeżyli wypadek komunikacyjny na Białorusi. Trzydziestoletni mężczyzna "skarżył się na zawroty głowy, omdlenia, ogólne osłabienie. Objawy sugerowały postępujące komplikacje po urazie, jednak chory odmówił hospitalizacji. Jemu również przekazaliśmy leki i zaleciliśmy, by w razie pogorszenia stanu zdrowia, niezwłocznie wezwany został zespół ratownictwa medycznego".
"To nie były nasze jedyne interwencje podczas tego dyżuru, ale fakt, że w obu przypadkach dotyczyły kobiet w zaawansowanej ciąży, bardzo nas poruszył. Dla obu pacjentek wykonane przez nas badanie USG było pierwszym podczas ciąży. Chcielibyśmy, aby dzieci przyszły na świat w bezpiecznym miejscu" - podsumowują interwencje Medycy na Granicy.
Medycy na Granicy po raz kolejny dostali odmowę wjazdu do strefy stanu wyjątkowego. O decyzji władz poinformował lekarzy i ratowników zarówno płk Andrzej Jakubaszek - komendant Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej jaki i prymas Polski abp Wojciech Polak, który mediował w tej sprawie u ministra Mariusza Kamińskiego.
Prymas w liście poinformował medyków, że minister wyraża wdzięczność za podejmowanie działań w celu poszukiwania rozwiązań sytuacji na wschodniej granicy RP. Z listu wynika jednak, że minister "nie widzi możliwości współpracy medyków działających w organizacjach pozarządowych z funkcjonariuszami Straży Granicznej, informując jednocześnie, że działania pomocowe podejmują funkcjonariusze Straży Granicznej ze wsparciem służb medycznych, wzywanych w koniecznych i konkretnych przypadkach".
List skomentowali Medycy na Twitterze.
"Minister Kamiński odpisał Prymasowi. Spotkaliśmy się też ze Strażą Graniczną. Otrzymaliśmy pismo od Prymasa Polski (treść poniżej). Przypominamy - Prymas zaoferował swoje mediacje pomiędzy przedstawicielami władzy a naszą grupą odnośnie wjazdu naszej grupy do strefy" - czytamy.
Grupa medyków - wolontariuszy, którzy przebywają przy strefie stanu wyjątkowego informuje, że z dnia na dzień na pracy przybywa. "Zmiana, która zakończyła dyżur dziś o 8:00, spała przez całą dobę tylko godzinę. To już kolejny podobny dyżur. Karetka nie stygnie. Nie nadążamy z opisywaniem Państwu wszystkich naszych interwencji" - piszą wolontariusze.
Do stref graniczących z obszarem stanu wyjątkowego mają dotrzeć kolejne grupy medyków.
"Niezmiennie uważamy jednak, że w rozwiązanie tego kryzysu powinno włączyć się państwo - niezbędne jest zdecydowane wzmocnienie lokalnych służb ratunkowych" - apelują medycy.
"Coraz częściej spotykamy się z przypadkami rozdzielania rodzin. Aktualnie poszukujemy m.in. dzieci Fatimy oraz 5-letniego chłopca rozdzielonego z mamą. To efekt brutalnej polityki przerzucania ludzi na Białoruś i ignorowania postępującego kryzysu humanitarnego" - donoszą aktywiści z grupy Granica.
"Przez krótką chwilę widziałem jak w człowieka wraca życie. Można to znaleźć w oczach. Wypełniają się wtedy czymś, co prawie można złapać. To jest takie szczególne spojrzenie, może je wykrzesać nadzieja. Wcześniej, w lesie gasł, tracił świadomość, jęczał cicho z bólu, obok płakali roztrzęsieni ludzie. Głód, hipotermia, odwodnienie, skrajne wyczerpanie, uszkodzenie żeber w wyniku pobicia, to bagaż Syryjczyka, który próbował uratować swoje życie w Polsce" - pisze fotograf Maciej Moskwa, opisując sytuację z 23 października z okolic Hajnówki.
Jak dodaje, padał wówczas deszcz z gradem. "Nad rozbitkami z puszczy czuwały dziewczyny z Grupa Granica", które wezwały Medyków Na Granicy. "Ratownicy i świadkowie tego dramatu, wyciągnęli człowieka z puszczy, donieśli do karetki. Zapadł zmrok. (...) Pięciu Syryjczyków, przez 10 dni próbowało uciec z pułapki Łukaszenki. Trzykrotnie wypychani przez Polaków na Białoruś. Tę nadzieję na przeżycie właśnie stracili. Pomimo wysiłku i wsparcia prawnego udzielonego przez Fundację Ocalenie, wczoraj w wyniku rozporządzenia polskiego rządu: Amir, Abed, Kiffah i dwóch Mohhamadów zostali wygnani ponownie na Białoruś. Tych ludzi zabiją rozkazy. Uratować ich mogą tylko ratownicy i zorganizowana misja humanitarna" - podkreśla Maciej Moskwa.
Helsińska Fundacja Praw Człowiek zamieściła w mediach społecznościowych podsumowanie działań organizacji pomocowych w okolicach granicy z Białorusią od 16 do 22 października. "Dostaliśmy prośby o pomoc dla 966 osób przybywających w nadgranicznych lasach, udało się dotrzeć i zawieźć pomoc do 413 z nich, wykonaliśmy 68 interwencji, wiele osób wymagało pomocy medycznej, wiele osób prosiło o ochronę w Polsce i wspieramy je w procedurach prawnych, 16 rodzin zgłosiło zaginięcie swoich bliskich" - czytamy w komunikacie.
"Jadę rowerem. Jest dosyć zimno. Wieje wiatr. Po policzkach płyną łzy. Symetrycznie - po prawej i lewej stronie. To akurat nie łzy smutku czy bezsilności, ale od wiatru. Z boku może to wyglądać inaczej. Jadę rowerem i czuję każdy mięsień w nogach. To pewnie zakwasy po ostatnim dniu hasania co chwilę na rowerze, na wyższych obrotach niż zwykle. Tak reaguję na alarm. Jeśli mogę, to lecę na łeb, na szyję, bo podobno ktoś na ulicy widział jakieś osoby... Więc jadę jak inwalidka próbując przemówić do nóg, żeby tak nie bolały. Poza tym zapomniałam zabrać z domu rękawiczek. Wychodziłam w pośpiechu. Ręce grabieją szybko od zimnego wiatru. Przyjeżdżam na miejsce. Rozglądam się, szukam. Nic. Ale widzę, że nie jestem sama. Już jest tu wojsko i straż graniczna. Oni też szukają. W pewnym momencie podjeżdża wojskowa ciężarówka i zaczynają wysypywać się z niej ludzie w mundurach. Rozbiegają się od razu w różne strony. 'Łapanka' - łapię się na takiej myśli w głowie. W przelocie słyszę tylko od mundurowych coś na kształt 'Szukamy ciapatych'. Czuję gniew, złość i wstyd. Że ktoś taki nosi mundur. Z polską flagą. I że potem od ludzi w lesie słyszę, że białoruska straż i polska są siebie warte, że to nie ludzie albo że są nieludzcy. Czuję złość na to, że nie mogę tego powstrzymać. Że mogę jedynie reagować punktowo na zło, które się dzieje... Taki tam październikowy dzień na pograniczu" - pisze Grażyna Chyra, przewodniczka po Puszczy Białowieskiej.
Medycy Na Granicy zamieścili relację z niedzielnej akcji. Zespół w składzie Maciej Kotarba (kierowca-ratownik), Olga Stańkowska (lekarka) i Jaromir Jabłoński (ratownik medyczny) udzielił pomocy dwóm grupom migrantów.
"Około 8:00 otrzymaliśmy zgłoszenie dotyczące grupy siedmioosobowej. Na miejscu zastaliśmy sześcioro dorosłych i jedno dziecko (10-letni chłopiec). Pacjenci byli odwodnieni, głodni i wyziębieni. Jedna kobieta miała powierzchowny uraz nogi, który opatrzyliśmy. Skonsultowaliśmy również stan starszej kobiety chorującej przewlekle na schorzenie natury kardiologicznej. Przekazaliśmy wchodzące w skład pakietów pomocowych napoje, żywność i koce. Nikt nie wymagał transportu do szpitala. Na miejscu obecni byli członkowie organizacji pomocowych" - piszą medycy.
Około godz. 12:00 zespół wyruszył do grupy, w której znajdowało się sześcioro dorosłych i czworo dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. "Wszystkie osoby były głodne, spragnione i wychłodzone. Podobnie jak poprzednia grupa, wszyscy otrzymali od nas pakiety pomocowe. Mężczyzna, któremu udzieliliśmy pomocy po urazie nosa, twierdził, że został pobity po stronie białoruskiej. Podobnie twierdziła ciężarna kobieta po kopnięciu w brzuch. Pacjentka nie zgodziła się na przewiezienie do szpitala" - czytamy na stronie Medyków Na Granicy.
W niedzielę zespół został czterokrotnie poddany kontroli drogowej, w tym kontroli przedziału medycznego ambulansu. Nie zgłoszono zastrzeżeń. "W miniony weekend udzieliliśmy także licznych konsultacji telefonicznych, również chorym przebywającym w strefie stanu wyjątkowego, gdzie nasz zespół wciąż nie ma wstępu. Kontakt z niektórymi z tych chorych się urwał - nie znamy ich dalszych losów" - relacjonują medycy.
"Wczoraj przed południem udzieliliśmy pomocy czteroosobowej grupie (dwie kobiety, dwóch mężczyzn). (...) Jedna z poszkodowanych kobiet wymagała hospitalizacji z powodów ginekologicznych (stan po poronieniu). Druga kobieta cierpiała z powodu urazu oka (od gałęzi, która uderzyła ją podczas marszu przez las). Cała czwórka była odwodniona i wychłodzona - jeden z pacjentów wędrował przez las w samych klapkach, bez skarpet. Wszystkie osoby zawieźliśmy do szpitala" - relacjonuje swoje sobotnie działania grupa Medycy Na Granicy.
Przed 16:00 zespół został też wezwany do znajdującej się w lesie grupy pięciu wychłodzonych mężczyzn. "Wszyscy byli wychłodzeni, głodni i odwodnieni. Mieli mokre ubrania. W najcięższym stanie był mężczyzna z hipotermią z towarzyszącymi zaburzeniami świadomości. Jego stan pogarszał uraz klatki piersiowej, którego przyczyny nie byliśmy w stanie ustalić. Pacjent nie był w stanie chodzić - ewakuowaliśmy go więc z lasu na noszach (około 500 metrów)" - czytamy w poście na Facebooku grupy. Jak dodano, w ewakuacji pomagli dziennikarze, a interwencję utrudniał padający grad. Chorzy zostali przewiezieni do szpitala.
Medycy Na Granicy informują na Facebooku o kolejnym "trudnym dniu". "Nasz zespół otrzymał od rana już trzy wezwania do grup osób potrzebujących pomocy medycznej. Bez wyjątku pacjenci są wychłodzeni. Kilkoro, w tym ciężarna kobieta, wymagało przewiezienia do szpitala" - czytamy we wpisie.
"W naszej opinii sytuacja poza strefą stanu wyjątkowego się pogarsza" - dodano.
Mirosław Miniszewski, mieszkaniec strefy objętej stanem wyjątkowym, w czwartek późnym wieczorem poinformował, że "prądu nie ma w całej okolicy, nie palą się latarnie we wsiach". "Mówię sobie, że nigdzie do rana nie pojadę, że muszę odpocząć, ale wiem, że jak będzie wezwanie pomocy, to pojadę. Jak nie pojadę, ktoś może umrzeć" - podkreśla i relacjonuje jedną z akcji pomocowych.
"Po południu kolejne wezwanie pomocy. Blisko nas. Jadę po straszliwych wertepach - coś przerażającego. Auto zaraz pęknie na pół. Muszę się zatrzymać w polu i dalej iść pieszo. Tym razem jestem sam. Plecak 40 kg. Brak kontaktu. Wracam do domu. Okazuje się, że wezwanie pomocy było z terenu Białorusi... Po chwili jednak kolejna wiadomość, że jednak u nas, w tym miejscu co byłem. Nie da się tam już dojechać autem. Przyjeżdża X. Idziemy całą drogę pieszo. Zrywa się straszny wicher. Znów 40 kg na plecach - pakiety, woda i ogrzewacze. 5 km w ciemności, pod wiatr, bez latarek, bo to otwarty teren. Brodzimy w błocie. Co chwila nasłuchujemy, rozglądamy się dookoła. Boimy się. Nie LUDZI, nie wilków - boimy się państwa polskiego. Docieramy w końcu do małego lasu. Szukamy. Brak kontaktu. Czekamy kilka minut. Nic. Zostawiamy pakiety z jedzeniem, folią NRC, wodę i ogrzewacze. Powrót łatwiejszy. Plecak pusty, wiatr w plecy. Zza chmur wygląda Księżyc. Gdyby nie państwo polskie dookoła nas, to by był romantyczny spacer we dwoje, nawet przy tym wietrze" - pisze Mirosław Miniszewski.
Jak podaje Straż Graniczna, w ciągu ostatniej doby odnotowano 633 próby nielegalnego przekroczenia granicy. Zatrzymano 32 migrantów - 30 obywateli Iraku i dwoje obywateli Syrii. "Pozostałym próbom zapobieżono. W tym miesiącu było już ponad 12 tys. prób nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej" - dodaje SG.
"Doszedł do nas i upadł. Po pobiciu przez białoruskie służby odnowił się stary uraz kręgosłupa. Kompletnie przemoczonego Razzaka, przebierałyśmy na leżąco. Bardzo cierpiał. Do szpitala odwiozła go karetka wezwana przez Medycy Na Granicy. Musiał być do niej wniesiony na noszach. Reszta syryjskiej grupy została zabrana przez Straż Graniczną. Na miejscu był pełnomocnik, który pojechał za nimi do placówki" - relacjonuje Fundacja Ocalenie.
"Oby ślad nie zaginął po: Ahmadzie, Nedalu, Younesie, Mohammadzie, Younesie i Abdulu Razzaku" - dodaje.
Grupa Granica podkreśla, że migrantom pomagają również mieszkańcy pogranicza: "Jedziemy o świcie do kolejnej 'pinezki' Ma być pięć osób arabskojęzycznych, nie jedli od kilku dni. Na polach szron, wygląda pięknie. Jest mroźnie. Na miejscu po świerkiem stoi sześć osób. Wszystkie okutane w szaliki, kaptury i czapki. Piją herbatę z termosu i jedzą czekoladę. Słońce dopiero zaczyna oświetlać las. 'Merhaba!' - witamy się. 'Dzień dobry' - odpowiada po polsku jedna z okutanych osób. 'A państwo tu pomóc, czy przeszkodzić?'. 'My - pomóc' - uśmiechamy się do siebie nawzajem. Widzimy, że część z nas mocno przez łzy. Zapłakane I. i N. przytulają się do leśnego anioła. 'No, to ja już lecę do pracy. Herbatę ci do końca przeleję do kubka, ale biorę termos, bo przyda mi się na jutrzejszy obchód po lesie' - mówi po polsku do zmarzniętego M. 'Powodzenia!', pani odchodzi w las w stronę wsi. My zostajemy, długo rozmawiamy, częstujemy ciepłą zupą, pomagamy się przebrać w ciepłe ubrania i suche buty".
Medycy Na Granicy zamieścili w mediach społecznościowych relację z nocnej akcji. "Po północy nasz zespół otrzymał od organizacji pomocowej zgłoszenie o dużej grupie osób potrzebujących pomocy. Poszkodowani przebywali w lasach od wielu dni. Na miejsce udali się Andrzej Dziędziel (kierowca-ratownik), Weronika Bujko-Kiersnowska (lekarka) i Piotr Kołodziejczyk (ratownik medyczny). Zgłoszenie dotyczyło grupy ponad 30 osób przebywających poza strefą stanu wyjątkowego. Na miejsce pojechała też Anna Borkowska (lekarka), która miała zacząć swój dyżur o 8:00, ale przebywała już w naszej bazie. Okazało się, że niemożliwe jest dotarcie do poszkodowanych żadnym pojazdem - musieliśmy zaparkować na końcu drogi i przedrzeć się do grupy nocą przez gęsty las razem z naszym sprzętem oraz pakietami pomocowymi. Nieśliśmy ze sobą około 35 litrów wody oraz kilka termosów z gorącą herbatą. Marsz po grząskim terenie, przez gęsto usiane przewalone drzewa trwał około 40 minut" - czytamy.
Na miejscu medycy zastali grupę ośmiu mężczyzn, sześciu kobiet i 16 dzieci. Najmłodsze z nich miało około roku i było karmione piersią. Cała grupa była wychłodzona, bardzo głodna i spragniona. "Przekazaliśmy żywność, wodę i koce. Jedna z kobiet była w drugim trymestrze ciąży. Jej stan bardzo nas niepokoił - dolegliwości, które zgłaszała, mogły świadczyć o poważnych powikłaniach położniczych. Po nakarmieniu, ogrzaniu i nawodnieniu jej stan się poprawił. Oceniliśmy też medycznie kilkoro dzieci oraz mężczyznę w podeszłym wieku, po amputacji części nogi, który wędrował przez las od wielu dni. Obejrzeliśmy kikut nogi, zaopatrzyliśmy go i przekazaliśmy odpowiednie leki przeciwbólowe" - relacjonuje grupa.
Medycy podali odpowiednie leki kilku innym osobom, które cierpiały z powodu urazów, a także dolegliwości internistycznych i ginekologicznych. "Na miejscu pomagała nam jedna z członkiń grupy, która w swoim kraju pochodzenia pracowała jako pielęgniarka anestezjologiczna. Zostawiliśmy poszkodowanym bardzo duże ilości leków na ich choroby, a także żywność i wodę. Do grupy dotarli również członkowie organizacji pomocowych, którzy wraz z nami świadczyli pomoc humanitarną. Wszyscy nasi pacjenci kategorycznie odmówili przewiezienia do szpitala. Obawiali się bycia oddzielonymi od rodzin. Grupa była nam ogromnie wdzięczna za udzieloną pomoc. Na pożegnanie zostaliśmy wyściskani. Wróciliśmy do bazy po 6:00 rano - cała akcja trwała około sześciu godzin. To była najcięższa z naszych dotychczasowych interwencji. Nigdy, w całym swoim życiu zawodowym, nie widzieliśmy czegoś takiego" - podkreślają Medycy na Granicy.
Fundacja Ocalenie poinformowała, że 17 osób z grupy uchodźców z Afganistanu, którzy od sierpnia koczują na granicy w miejscowości Usnarz, właśnie przeszło przez druty do Polski.
"Niedawno dostaliśmy wiadomość z Usnarza: 17 zdesperowanych osób przeszło przez druty. Zostały przez polskich funkcjonariuszy pobite, skute i wrzucone do samochodu. Reszta, która nie zdążyła przejść, nic nie widzi od gazu którym zostali spryskani" - informuje Fundacja.
Grupa 32 afgańskich uchodźców koczowała na granicy polsko-białoruskiej na wysokości Usnarza Górnego od co najmniej 10 sierpnia. Według ustaleń Amnesty International (raport opublikowany 30 września) do 18 sierpnia obóz uchodźców znajdował się po stronie polskiej, a później mieli oni zostać wypchnięci przez Straż Graniczną na stronę białoruską. Polscy funkcjonariusze temu zaprzeczają.
Grupa "Medycy na Granicy" informuje, że Straż Graniczna odmówiła jej możliwości wjazdu do strefy przygranicznej. "Medycy na odpowiedź na pismo skierowane do Straży Granicznej czekali dwanaście dni. To była kolejna, po piśmie do MSWiA, prośba o umożliwienie nam pracy na tym terenie. Medycy zadeklarowali działanie w ramach ustanowionego prawa, apolityczność, samofinansowanie i samoorganizację oraz współpracę ze służbami" - informują medycy. Jak czytamy w komunikacie grupy, SG odmowę argumentowała "udzielanej pomocy medycznej na bieżąco w ramach państwowego systemu ratownictwa medycznego każdej osobie, która tego wymaga, i brakiem konieczności udzielania dodatkowego wsparcia w tym zakresie".
- Wiemy, że lokalny system medyczny - dodatkowo obciążony IV falą pandemii - otrzymałby znaczne wsparcie dzięki naszej obecności. Odrzucenie naszej pomocy ze strony Straży Granicznej to decyzja o znacznym obciążeniu lokalnych zespołów ratownictwa medycznego. Przyjechaliśmy na Podlasie pomimo braku zgody na pracę w strefie, by reagować na zgłoszenia od osób przebywających poza obszarem stanu wyjątkowego. Przyjechaliśmy, bo uważamy, że ludziom na polsko-białoruskiej granicy należy się pomoc medyczna, niezależnie od ich statusu, pochodzenia, niezależnie od sposobu, w jaki tę granicę przekroczyli - komentuje Kaja Filaczyńska, lekarka z grupy.
Medycy na Granicy Medycy na Granicy
Aktywiści działający na pograniczu spotkali w poniedziałek rano na rodzinę pochodzącą z Iraku - mężczyznę, kobietę i małe dziecko. Intencję relacjonowała na Facebooku grupa Obywatele RP. Ludzi znalazła policja, gdy aktywiści pojawili się na miejscu, policjanci opiekowali się rodziną, zaoferowali m.in. wodę.
Obecny na miejscu aktywista przekazał funkcjonariusz Straży Granicznej, że rodzina wyraziła chęć ubiegania się w Polsce o ochronę międzynarodową i podpisała pełnomocnictwa dla reprezentujących ją prawników. Aktywista podkreślił, że zgodnie z prawem powinni mieć możliwość złożenia wniosku o ochronę międzynarodową (status uchodźcy).
- Wiemy o tym, że od trzech dni byli w lesie. Do tej pory nie byli wypychani na Białoruś - powiedział aktywista. Dodał, że policjanci "dobrze się nimi zajęli". Pozwolili na przekazanie azylantom wody i jedzenia.
17.10.2021
Medycy Na Granicy wczoraj wieczorem otrzymali informację od organizacji pomocowych o trzech mężczyznach, którzy potrzebowali pomocy. "Zespół w składzie Andrzej Saski (kierowca-ratownik), Sonia Tencer (lekarka), Jan Świtała (ratownik medyczny) pojechał we wskazane miejsce. Poszkodowanych odnaleźliśmy w przydrożnym rowie na granicy lasu. Byli odwodnieni, wychłodzeni, głodni i przestraszeni. Przebywali w lasach przynajmniej od kilku dni. Cierpieli też z powodu zatrucia pokarmowego (prawdopodobnie będącego skutkiem wypicia zanieczyszczonej wody - chorzy nie mieli dostępu do czystej). Nasz zespół zbadał całą trójkę. Stan jednego z mężczyzn był poważny. Otrzymał od nas doraźne leczenie. Na miejscu obecna była też Straż Graniczna i organizacje pomocowe" - czytamy w komunikacie Medyków Na Granicy.
Jak dodali, funkcjonariusze Straży Granicznej nie utrudniali im wykonywania medycznych czynności. "Dr Tencer zdecydowała o konieczności przewiezienia poszkodowanych do szpitala. Zgodnie z naszą wewnętrzną procedurą poinformowaliśmy telefonicznie Straż Graniczną (której funkcjonariusze byli i tak obecni na miejscu) o docelowym miejscu przewiezienia chorych i konieczności pilnego transportu przez nasz zespół medyczny ze względu na bezpośrednie zagrożenie zdrowia" - poinformowali Medycy Na Granicy. Jak dodali, chorzy zostali przekazani do dalszego leczenia na SOR w Hajnówce.
Mieszkańcy Podlasia w tym tygodniu zainicjowali spontaniczną akcję pomocową dla migrantów. Wzięli w niej udział również burmistrz Michałowa Marek Nazarko i przewodnicząca Rady Miejskiej Maria Ancipiuk, którzy zapalili przed swoimi domami zielone żarówki. "Dom w zielonej wieczornej poświacie to informacja dla migrantów, że znajdą w nim doraźną pomoc. Mogą w nim liczyć na: posiłek, ogrzanie się, zmianę ubrań, naładowania telefonu, prostą pomoc medyczną czy lekarstwa" - poinformowano na facebookowej stronie gminy.
- W jednym miejscu ludzie chodzą spokojnie na spacery. Kilka kilometrów dalej mamy wstęp do eksterminacji - mówi Mirosław Miniszewski, mieszkaniec strefy objętej stanem wyjątkowym, dla Radia Nowy Świat. Mężczyznę cytują Rodziny Bez Granic na Twitterze.
15.10.2021
Grupa Granica udostępniła na Twitterze wpis jednego z użytkowników. "Dzwonił kolega z Białowieży. Rzekł - nie daję rady, żyjemy w jakimś obozie koncentracyjnym, nie umiem tego unieść, chcą bym był wspólnikiem, mam nie pomagać, jak ja będę z tym żył? 3 lata za pomaganie, ale jest i 3 za nieudzielenie pomocy. Idą setki przez bagna, są tak temperatury do -7 w nocy. Wilgoć, wiem, że wiesz, ale ty i ja siedzimy w ciepłych domach, nigdy nie nocowaliśmy w mroźnym bagnie. Koleżanka przyjęła na noc - tu w zonie - nigdy nie widziała takich stóp u dzieci, bez czucia. Boję się pójść do lasu, bo myślę, że zobaczę trupa" - pisze jeden z użytkowników portalu społecznościowego.
"Ledwie skończył się zimny poranek i jeszcze mroźniejsza noc. Ludzie z Fundacji Ocalenie idą przez las, znajdują 7 osób, ułożonych pod foliami ratunkowymi na ziemi. Wśród nich są bracia. Jeden z rozciętą drutem kolczastym twarzą, drugi jakby w letargu, oparty o sosnę. Ukrywali się w lesie od przeszło tygodnia" - czytamy na profilu facebookowym Salam Lab".
"Radżi siedział nieruchomo, unikał zbędnych ruchów, oszczędzał siły. Chłód wyczerpał jego organizm. Zapytali o antybiotyki, wiedzieli, że chorują. Nikt nie może podać im leków, to mógłby zrobić tylko medyk. Po polskiej stronie przy życiu mogłaby utrzymać ich pomoc: medyczna, humanitarna, prawna. W przypadku push-backu, cofnięcia na Białoruś, będą dalej bici i pędzeni przez drut do Polski. Ktoś kładzie Radżiemu dłoń na głowę, trzęsie się z zimna, choć czuje, że się poci. To jest chory człowiek. Jeszcze raz pytają o lekarstwa. Dostają ciepłe rzeczy oraz jedzenie. I uścisk drugiego człowieka. Ten najsłabszy patrzy się pusto w las. Zostanie tam na noc" - czytamy dalej.
"Przymykaliśmy oko, gdy to się działo w odległej Birmie, Afganistanie czy Syrii. Nie myśleliśmy o ludziach, którzy topili się w Morzu Śródziemnym czy Egejskim. Dziś ludzie, również ci mali, umierają i cierpią na Podlasiu. (...) Tu nie chodzi o politykę, o sondaże, o kampanie polityczne. Tu naprawdę chodzi teraz wyłącznie o życie ludzi. Nie ma żadnego celu, który uzasadniałby takie traktowanie żadnego człowieka, żadnego stworzenia. Nikt nie zasługuje na śmierć z zimna w lesie" - pisze dziennikarz Karol Wilczyński.
13.10.2021
"Ahmad jest piosenkarzem z Syrii. Od 18 dni jest w lesie, przepychany przez granicę PL-BY. Jest już tak słaby, że bez wsparcia nie ma szans na przeżycie. Z wycieńczenia trafił do polskiego szpitala, z którego Straż Graniczna wyrzuciła go z powrotem do lasu. Ahmad prosi nas o azyl" - podaje Grupa Granica.
12.10.2021
Fundacja Ocalenie w poniedziałkowym wieczornym wpisie opisała sytuację, do której doszło w nocy z niedzieli na poniedziałek. Jak relacjonują aktywiści, grupa Kurdów, w tym czworo dzieci, "w obecności strażników granicznych oświadczyła chęć złożenia wniosków o ochronę międzynarodową".
"Straż Graniczna zobowiązała się zabrać ich na placówkę w Narewce i nie wywieźć kolejnych dzieci do lasu. Po tym oświadczeniu wojskowa ciężarówka z naszymi klientami odjechała w stronę strefy stanu wyjątkowego" - czytamy.
Fundacja próbowała ustalić, co stało się z Kurdami.
"Kiedy Straż Graniczna przez telefon utrzymywała, że osoby nadal przebywają w placówce w Narewce, my dostawaliśmy od nich informacje, że są z powrotem prowadzone w las" - napisali aktywiści we wpisie na Facebooku.
Jak przekazali, migranci przysłali im za pośrednictwem smartfona "pinezkę" na mapie, która wskazywała, że Kurdowie znajdują się po białoruskiej stronie granicy. Znajoma dziennikarka Fundacji Ocalenie otrzymała też zdjęcie dzieci i dorosłych siedzących na polanie, co oznaczało, że czekało ich spędzenie nocy w lesie.
11.10.2021
Aktywistka Nina Boichenko przekazała w mediach społecznościowych, że w trakcie jednej z ostatnich nocy pomagała sześcioosobowej rodzinie, w tym czwórce dzieci. Dostarczyła migrantom ciepłe jedzenie, wodę i śpiwory.
"Dzieci leżały przy rodzicach, owiane już wilgotnymi kocami. Wygłodzone i wychłodzone. Leżały w bezruchu. W ciszy" - opisała Boichenko.
"Zaczęłam przebierać najmłodsze dziecko. Nie miało jeszcze roku. Poszło to szybko - wpółprzytomne dziecko łatwo się przewija. Było gorące, zastanawiałam się czy to mi się wydaję, bo mam zimne ręce, czy dziecko ma wysoką gorączkę. Owinęłam go w dodatkowy śpiwór. To samo zrobiłam z każdym kolejnym dzieckiem. Dałam śpiwory dorosłym" - dodała.
Jak przekazała, rodzina była po trzech pushbackach. "Są sparaliżowani ze strachu przed funkcjonariuszami, mówią, że nie przeżyją kolejnego pushbacku, kolejnego zmuszania do przełażenia przez drut kolczasty" - dodała.
Skontaktowaliśmy się z Niną Boichenko z prośbą o więcej informacji. Aktywistka przekazała, że do interwencji doszło poza strefą stanu wyjątkowego, odmówiła jednak podania szczegółów. Tłumaczyła to tym, że nie chciałaby narażać osób, którym udzieliła pomocy.
11.10.2021
W poruszającym wpisie na Twitterze działaczy Grupy Granica relacjonują to, jak wygląda rzeczywistość na polsko-białoruskiej granicy.
"Nasze zespoły bez przerwy wyjeżdżają do słaniających się z zimna i wycieńczenia ludzi. Minusowe temperatury zbierają tragiczne żniwo. Gdzie w tym czasie są służby państwowe? Wyrzucają tych ludzi z powrotem na mróz do lasu. W lasach odbywają się łapanki i szczucie ludzi, którzy znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Mieszkańcy miejscowości znajdujących się w strefie mówią ze zgrozą o tym, że nocami słyszą wycie przerażonych dzieci" - czytamy.
"Wszystko odbywa się w wielkiej tajemnicy: zaniesienie zupy do lasu i okrycie zmarzniętego człowieka kocem. Daliśmy się wpędzić w narrację władz o nielegalności niesienia pomocy. Najwyższy czas tą narrację odwrócić. Pomoc jest jedyną moralnie słuszną odpowiedzią w obecnej sytuacji" - dodaje Grupa Granica.
Działacze odnoszą się także do prounijnej manifestacji, która w niedzielę wieczorem odbyła się na placu Zamkowym w Warszawie. Podkreślają, że "w europejskich wartościach nie mieści się szczucie przerażonych ludzi i wywożenie ich na śmierć do lasu". "Pokażmy, że te wartości nie są dla nas tylko frazesami i stańmy w obronie osób na granicy!" - zaznaczają.
10.10.2021
Fundacja Ocalenie w swoim wpisie na Instagramie relacjonuje, że udzialiła pomocy Jemeńczykom. Jeden z nich, jak poinformowano, miał "poranione ręce i głowę". Wszystko dlatego, że mieli być nocą "pędzeni na druty graniczne". Fundacja nie precyzuje, kto miałby być odpowiedzialny za te działania.
"Jemeńczycy nocą uderzeniami pałek pędzeni na druty graniczne. To nasza pierwsza interwencja dziś (po 3h snu). Poranione drutem żyletkowym ręce i głowa. Nocą, w ciemności, gdy twarz mężczyzny była cała we krwi, reszta bała się, że stracił oko. Na szczęście po przeszkoleniu z Niezależną Grupą Ratowniczą R1 i zdalnej kontroli @medycynagranicy daliśmy radę porządnie opatrzyć rany" - czytamy we wpisie.
"Zawsze jeździ z nami w teren porządnie zaopatrzona apteczka. Mamy nawet nosze i AED. I za każdym razem, gdy wyjeżdżamy na interwencję mamy nadzieję, że cały ten sprzęt będzie mógł zostać w bagażniku" - dodano.
9.10.2021
Dziennikarz i pisarz Witold Szabłowski w swoim wpisie na Facebooku opublikował zdjęcia butów, które ktoś przekazał organizacji Homo Faber, zajmującej się ochroną praw człowieka.
"Niesamowite jest widzieć, jak ubrania, które zbieramy/zbieracie od wielu już dni, zyskują nowe życie. Na przykład te buty, numer 43. Nie wiem, kto jak trafiły do Homo Faber ani do lasu, na interwencję, w której wziąłem udział. Ale wiem, że dostał je H., uchodźca z Afganistanu, który swoje poprzednie buty miał całkowicie już poszarpane i przemoczone" - napisał Szabłowski.
Z relacji pisarza wynika, że Afgańczyk "jeszcze pół roku temu był studentem w Kabulu i nie spodziewał się, że jesienią będzie spał w mokrych ciuchach, głodny, w zawieszeniu, między Polską a Białorusią". Szabłowski twierdzi, że mężczyzna "już cztery razy był przerzucany przez nasze służby na Białoruś, choć chciał w Polsce złożyć podanie o azyl i - według prawników - miałby duże szanse go dostać".
"W Afganistanie talibowie wydali na niego wyrok śmierci. Białorusini już pięć razy przerzucali go z powrotem do Polski" - dodał dziennikarz. Zaapelował jednocześnie o "małe okruchy dobra", jak herbata, ciepłe buty czy powerbank.
8.10.2021
Dwie kurdyjskie rodziny (czworo dorosłych i dwójka małych dzieci), które znaleziono w środę koło granicy z Białorusią nadal nie otrzymały w Polsce azylu, o który proszą.
Jak wynika z informacji Fundacji Ocalenie, imigranci najpierw trafili do placówki Straży Granicznej w Michałowie. Z placówki przewieziono ich do Dubiczy Cerkiewnych, gdzie cały dzień czekali na rozpoczęcie czynności przyznania im ochrony międzynarodowej.
Pełnomocniczka uchodźców informuje, że opóźnienie związane z wszczęciem procedur SG usprawiedliwia "brakiem tłumacza". Fundacja ma obawy, że rodziny zostaną wywiezione na linię graniczną.
8.10.2021
Medycy Na Granicy informują: "Zespół niedawno wrócił z akcji ratowniczej. Wezwała nas jedna z organizacji pomocowych do oceny i pomocy medycznej grupie, w której znajdowały się kilkuletnie dzieci. Pomocy udzielaliśmy poza strefą stanu wyjątkowego. Nie naruszyliśmy jej też w drodze do poszkodowanych. Nasz ambulans został skontrolowany przez służby państwowe. Funkcjonariusze nie zgłosili do niego zastrzeżeń. Nie utrudniali nam przejazdu ani pracy. Mikołaj, Kuba i Ania pracowali przez prawie całą noc".
W okolicy granicy polsko-białoruskiej jest również Witold Szabłowski. Reporter zamieścił na Facebooku relację z pierwszej interwencji, w której brał udział. "Nie możemy w żaden sposób pomagać im [migrantom - red.] w wędrówce, ani ponieść plecaka, ani nic. Możemy jedynie nakarmić, napoić, opatrzeć, poinformować o sytuacji prawnej, powiadomić służby" - podkreślił. Dodał też relację migrantów: "Grają nami, jak piłką. Wasi odsyłają nas na Białoruś, a Białorusini biją i odsyłają z powrotem. Teraz piąty dzień i piątą noc jesteśmy w lesie i nie mam pojęcia, co możemy zrobić. Trzy dni nie jedliśmy nic. Potem znaleźli nas wolontariusze z wodą i jedzeniem, dziś dzięki Bogu jesteście wy, ale co będzie dalej? Nawet boję się pomyśleć" - czytamy.
8.10.2021
Mieszkańcy przygranicznej gminy Michałowo zorganizowali punkt pomocy migrantom. O możliwości ogrzania się, zjedzenia posiłku i otrzymaniu ciepłych ubrań informują rozwieszone przy granicy plakaty. Punkt zorganizowano w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej.
OSP zorganizowała również zbiórkę pieniędzy na "ogrzewalnię". "Potrzebującym zapewniony zostanie ciepły posiłek, niezbędne ubranie, obuwie, koc" - informują ochotnicy.
7.10.2021
O godz. 8:00 Medycy Na Granicy rozpoczęli pierwszy dyżur:
Anna Dąbrowska, prezeska Homo Faber, opisuje historie uchodźców. "A. to miastowa, afgańska dziewczyna. Ma takie marzenie, żeby znów usiąść w sali wykładowej. Zacząć się uczyć. Pożyć trochę. Ma 20 lat. Boi się kolejnej nocy. Poznajcie też H. Siedzi tuż obok. To łagodny, młody chłopak o jasnym spojrzeniu. Ma 26 lat. W szkole był prymusem, więc dostał stypendium, dzięki któremu skończył informatykę. Zna sześć języków. Mówi spokojnym, cichym głosem" - czytamy w relacji.
"Dla niego i jego rodziny historia Afganistanu to powtarzająca się opowieść o ucieczce. Dziś, po wycofaniu się Amerykanów, ucieka kolejne pokolenie. Czterokrotnie polska Straż Graniczna wywoziła go na granicę i zmuszała do przejścia na białoruską stronę. Wciąż wierzy w lepszy świat" - dodaje Anna Dąbrowska.
O sytuacji na granicy mówiła również Marta Górczyńska, prawniczka zajmująca się ochroną praw człowieka z Grupy Granica. - Coraz więcej osób z terenów przygranicznych odzywa się do organizacji takich jak nasza i pyta się, co mogą zrobić, jak mogą pomóc, czy możemy ich wyposażyć w jakieś niezbędne rzeczy, które mogliby wozić ze sobą w samochodach, żeby ewentualnie przekazywać je tym, którzy potrzebują pomocy. To są osoby, które widzą na swoich polach, w lasach, do których wybierają się na spacery, ludzi, którzy są przemęczeni, którzy są głodni, którzy potrzebują podstawowej pomocy. I nie pozostają obojętni na to. Niestety ta retoryka prowadzona przez rząd, mówienie o tym, że są to osoby niebezpieczne, które mogą nam zagrażać, też zrobiła swoje i na pewno wiele osób boi się wchodzić z tymi osobami w kontakt czy udzielać im pomocy - powiedziała na antenie TVN24. Zdaniem Górczyńskiej jest jednak coraz więcej osób, które angażują się w pomoc, tak za pośrednictwem Grupy Granicy, jak i na własną rękę.
- Mówimy o kryzysie humanitarnym. Bardzo byśmy nie chcieli w pewnym momencie mówić o katastrofie humanitarnej, a w tę stronę zmierzamy. Jeśli nie zapewnimy natychmiastowej pomocy tym wszystkim osobom, one będą za chwilę zmuszone do koczowania w lesie w temperaturach poniżej zera w warunkach - mówiła prawniczka. - Moje pytanie jest takie: jaki rząd ma na to plan? Czy my tych ludzi faktycznie zostawimy w lesie i nadal będziemy przepychać ich na drugą stronę granicy w takich warunkach, czy jednak zorientujemy się, że mamy do czynienia z poważnym kryzysem, w którym liczy się przede wszystkim zdrowie i życie ludzkie i należałoby je ratować. Mamy do tego odpowiednie narzędzia, mamy środki. Przecież możemy tam nieść pomoc medyczną, ogrzewane namioty, udzielać schronienia tym osobom, które znalazły się w tej sytuacji zupełnie bez wiedzy, jak ona się skończy. A w drugiej kolejności powinno się wobec każdej takiej osoby wszcząć odpowiednie procedury i zdecydować, co z taką osobą dalej: czy kwalifikuje się do uzyskania ochrony, czy nie i w związku z tym dużo humanitarniej będzie odesłać te osoby do kraju ich pochodzenia, niż skazywać je na śmierć z wychłodzenia - stwierdziła Marta Górczyńska.
7.10.2021
"Trzy osoby z Iraku były w drodze przez 15 dni. Spały pod gołym niebem, na ziemi, a idąc starały się omijać bagna. Spotkaliśmy je pierwszy raz tydzień temu. Daliśmy suche ubrania i jedzenie, a nasza prawniczka postarała się o skompletowanie dokumentów potwierdzających, że chcą starać się w Polsce o ochronę. Do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka wysłaliśmy prośbę o interim dokument, który zobowiązałby Polskę do niewydalania ich do Białorusi - relacjonuje Homo Faber, która wchodzi w skład Grupy Granica. Pozytywna odpowiedź przyszła już następnego dnia, ale organizacja straciła kontakt z migrantami, którzy zostali "wypchnięci" na Białoruś.
Homo Faber informuje, że ponownie udało się nawiązać kontakt z tymi migrantami. "Teraz nie tylko w naszej obecności, ale też przy kamerach mediów proszą Polskę o azyl. Irakijczycy zostali przewiezieni do placówki Straży Granicznej, która została już przez nas poinformowana o zarządzeniu Trybunału. O sprawie został także poinformowany RPO i UNHCR. Podejmujemy starania, żeby wobec Irakijczyków zostały wszczęte odpowiednie procedury azylowe" - dodaje.
Jarmiła Rybicka z Grupy Granica przekazuje, że dwóch uchodźców z Jemenu, do których wezwano karetkę, trafiło do szpitala. "Niestety dziewięć uchodźców i uchodźczyń z Konga, którym udzieliliśmy pomocy, nie miało tyle szczęścia - zostali wywiezieni do granicy z Białorusią. Codziennie rozmawiamy z osobami z Syrii, Iraku, Afganistanu, Jemenu, których stan zdrowia jest krytyczny i potrzebują natychmiastowej pomocy. Wiele rodzin doświadczyło wywózek organizowanych przez polską Straż Graniczną wielokrotnie" - informuje.
6.10.2021
"KOLEJNE DZIECI W MICHAŁOWIE" - zaalarmowała Fundacja Ocalenie w środę wieczorem. "Mir jutro ma pierwsze urodziny. Będzie je obchodził bezpiecznym miejscu, czy w lesie na pograniczu? Razem ze swoją trzyletnią siostrą i czwórką dorosłych uciekli z Iraku, chcą prosić w Polsce o ochronę. Przeżyli już jedną wywózkę. Od 10 dni spali w lesie na gołej ziemi. Dzieci są poprzeziębiane odkąd spędziły kilka godzin pod gołym niebem w deszczu. SG jest na miejscu. Mówią, że zabiorą ich do placówki w Michałowie. Czy wywiozą kolejne dzieci do lasu?" - piszą aktywiści.
Wcześniej podsumowali też akcje pomocowe z całego tygodnia.
Udało nam się dotrzeć na miejsce w 8 przypadkach apeli o pomoc. W sumie spotkaliśmy 44 osoby (w tym 8 dzieci) z Iraku (w tym irackiego Kurdystanu), Jemenu, Syrii i Iranu.
Wiemy na pewno, że 18 z tych osób (w tym 5 dzieci) zostało przez polskich funkcjonariuszy wypchniętych z powrotem na granicę.
4 osoby przebywają w Polsce w ośrodku/szpitalu.
Los 22 osób pozostaje nieznany.
Dostajemy codziennie informacje o kolejnych osobach potrzebujących pomocy. Niestety znaczna część jest już po wywózce na białoruską stronę granicy. Osoby pobite, chore, głodujące od kilku dni, spragnione, zmarznięte i wystraszone. Kontaktują się z nami zrozpaczeni rodzice, siostry, bracia, przyjaciele, którzy stracili kontakt ze swoimi bliskimi przebywającymi na pograniczu.
W weekend temperatura w nocy na Podlasiu spadnie poniżej 0 stopni
- wskazano.
6.10.2021
Ruszyła zbiórka dla medyków, którzy chcą jechać na granicę polsko-białoruską pomagać migrantom. "Pojedziemy na miejsce, zbadamy, udzielimy pierwszej pomocy i zdecydujemy, czy jest potrzebna hospitalizacja. O naszej obecności zostaną poinformowane dyspozytornia i lokalne szpitale. Chcemy wspomóc regionalny system ratownictwa medycznego" - podkreślają medycy. "Pierwszy dyżur od jutra rano" - dodają.
Na co zostaną przeznaczone pieniądze? Medycy Na Granicy informują:
5.10.2021
"Organizacje pomocowe przekazały nam dziś, że sytuacja poza strefą stanu wyjątkowego się pogarsza. Wszystko wskazuje na to, że w ciągu kilkunastu-kilkudziesięciu godzin ruszymy naszym zespołem na granicę. Dziś wieczorem ruszy zbiórka publiczna" - napisali na Twitterze Medycy Na Granicy, zrzeszający grupę lekarzy, pielęgniarek i ratowników.
W większości swoich wpisów medycy podkreślają, że wiedzą, jak wielkie cierpienie muszą znosić uchodźcy na granicy, dlatego też są gotowi w każdej chwili wyruszyć im na pomoc. Na pozwolenie czekają już kilka dni.
Medycy podkreślają, że są całkowicie apolityczni, a ich cele są humanitarne. Dodają też, że to w kompetencji organów państwowych mieści się ustalenie sytuacji życiowej czy zamiarów uchodźców.
5.10.2021
Grupa Granica, która pomaga migrantkom i migrantom uruchomiła zbiórkę pieniędzy. "Grupa Granica niesie pomoc uchodźcom, którzy utknęli w tym koszmarnym zaklętym kręgu między jedną i drugą stroną płotu z drutu żyletkowego. Spotykamy często wyczerpane osoby, którym przekazujemy jedzenie, picie, ciepłe ubranie. Wysłuchujemy ich historii. Dokumentujemy ich losy i w miarę możliwości śledzimy ich dalszą drogę, oferując - tam, gdzie to możliwe - pomoc prawną. Czasami nasze interwencje ratują życie" - czytamy we wpisie.
Zebrane pieniądze zostaną przeznaczone m.in. na:
Zbiórka została zweryfikowana przez Helsińską Fundację Praw Człowieka.
5.10.2021
Trzech uchodźców z Iraku, odnalezionych w ostatnich godzinach w Puszczy Białowieskiej, przebywa obecnie w ośrodku Straży Granicznej w Białowieży. Jak przekazała nam Jarmiła Rybicka z Grupy Granica, rzecznik oddziału SG miał zobowiązać się do tego, że straż uszanuje wystawiony przez Europejski Trybunał Praw Człowieka dokument tymczasowo zobowiązujący Polskę do niewydalania tych osób na Białoruś.
- W stosunku do tych osób zostanie wszczęta procedura azylowa - mówi Jarmiła Rybicka.
"Płakaliśmy ze wzruszenia" - komentowała działaczka w mediach społecznościowych.
4.10.2021
Grupa Granica i towarzyszący im reporter OKO.press Maciek Piasecki odnaleźli w lasach w strefie przygranicznej grupę osób z Iraku. Zadeklarowali oni chęć ubiegania się w Polsce o status uchodźcy. Po czasie pojawiła się tam Straż Graniczna. Irakijczyków zabrano w stronę placówki SG w Białowieży. Aktywiści chcieli im towarzyszyć by upewnić się, że nie dojdzie do push-backu. Jednak Białowieża znajduje się w strefie stanu wyjątkowego i ani aktywiści, ani dziennikarz nie mogli tam pojechać.
Fundacja Ocalenie opisuje na Instagramie relację mężczyzny z Iraku. "Dwie godziny szukaliśmy go na mokradłach. Sam uciekał z Iraku. Opowiadał, że był szczuty psami i bity (także w głowę przez białoruskich funkcjonariuszy). Skarżył się na ból w klatce piersiowej, był przemoczony, spragniony i głodny. Kiedy zaczął się przebierać w suche ubrania od nas, przewrócił się. Miał objawy wskazujące na możliwość rozpoczynającego się zawału" - czytamy w opisie fundacji. "Na szczęście - piszą aktywiści - przyjechała karetka. Medycy zbadali go i zarządzili, że mamy mu pomóc dojść do ambulansu". Niedługo później miała przyjechać Straż Graniczna. "Teraz jest w szpitalu, mamy nadzieję, że będzie zdrowy i bezpieczny" - czytamy.
3.10.2021
"Najwięcej interwencji jest w nocy. Nocą robi się zimno i jeszcze trudniej przetrwać. Pod osłoną nocy łatwiej przekazać pomoc. Nocami nie śpimy. Tylko ten weekend to prośby o pomoc dla 143 osób. Potrzebujący pochodzą z Iraku, Syrii, Jemenu, Konga, Indii, Nigerii. Wyjechaliśmy na 8 interwencji. Najmłodsza osoba, której przekazaliśmy jedzenie, nie ma nawet pół roku. Inna osoba choruje na cukrzycę i nie ma ze sobą leków. Sytuacja przy granicy jest dramatyczna" - pisze Stowarzyszenie Nomada.
Działacze informują, że najwięcej próśb o pomoc dostają z terenu, do którego nie mogą dotrzeć. Za kilka dni ma być gotowy raport, ukazujący skalę kryzysu na granicy.
Jedną z interwencji opisał też Karol Grygoruk. "Grupa obudziła Ahmeda, który najlepiej mówił po angielsku. Razem z rodziną próbowali już 9 razy. Nie mogli uwierzyć, że jesteśmy z Polski. 'Polacy dzwonią na policję. Wtedy wyrzucają nas za płot i biją. Straciliśmy paszporty przy jednej z prób. Teraz nie wiemy, co z nami będzie'. Gdy opowiadałem o grupach, które organizują pomoc w miastach i na granicy, załamał mi się głos. Na nagraniu, które odsłuchuję, zapada cisza. Coś poruszyło się w krzakach. Wszyscy zamarliśmy bez ruchu. Ahmed trząsł się z zimna i strachu. Obejmowałem chłopaka, którego twarzy nie mogłem dostrzec w pełnej ciemności" - pisze fotograf.
Z kolei inicjatywa Rodziny bez granic opublikowała list, którym próbują dotrzeć do sumień matek i ojców, którzy są rodzicami, a jednocześnie odpowiadają za ważne decyzje w naszym kraju. "Jeśli politycy nie potrafią ich zobaczyć, to my im pomóżmy, przypomnijmy im, że też mają dzieci i wnuki. Przypomnijmy, że nasi przodkowie też nieraz musieli uciekać i ktoś im wtedy pomógł. Pokażmy, że żadne polityczne podziały nie są ważne, jeśli mówimy o oddechu, o błysku oka, o cieple ciała konkretnego dziecka. Trzeba natychmiast wpuścić organizacje humanitarne do strefy stanu wyjątkowego i zaprzestać wywózek uchodźców do lasu" - czytamy.
By do nich dotrzeć przedzieraliśmy się przez gęsty las i szliśmy przez błotniste pola. Nie wiedząc czy ich w ogóle znajdziemy, nie zabraliśmy suchych ubrań. Jedna z aktywistek zdjęła swoje legginsy i oddała je przemarzniętej starszej kobiecie. Resztę odzieży zostawiliśmy w pobliskim lesie. Nie wiem czy do nich dotarli. Nie mogliśmy zaprowadzić całej siódemki w umówione miejsce. Pomagając popełnilibyśmy przestępstwo. Zostawiliśmy ich w lesie. Samych. Ukrywających się przed ludźmi w mundurach którzy na nich polują.
Sherujcie posty. Czytajcie. Informujcie. Działajcie.
2.10.2021
Anna Alboth z Grupy Granica opisała na Facebooku jedną z interwencji, którą przeprowadziła z nocy z piątku na sobotę. Alboth opisała, jak aktywiści chodzą nocą po lesie i polach, by znaleźć i pomóc wycieńczonym migrantom. Tym razem siedmioosobowa grupa leżała w lesie na mokrej ziemi. Migranci zostali nakarmieni ciepłą zupą i czekoladą, opatrzono im rany. Przekazano im również ciepłe skarpety, powerbanki, folię termiczną i leki.
Działaczka za pomocą Google Translate rozmawiała z trzema Syryjkami - 13-letnią Aber, 20-letnią Sanną i 50-letnią Fatamą. "Rozpłakały się, jak usłyszały, że jesteśmy z Polski. Przytulałyśmy się i płakałyśmy. Do tej pory Polacy to ci, którzy dzwonili po policję i ci, którzy brutalnie wywozili je na Białoruś. Nie mają już nic" - opisała.
"Przerażone oczy wygłodzonych ludzi w lesie, w którym w przyszłym tygodniu temperatura spadnie poniżej zera. Tak, to jest ten moment, żeby zapobiec zbiorowej mogile na Podlasiu. Tylko teraz" - napisała Alboth.
Tymczasem lekarze nie ustają w próbach nakłonienia MSWiA, by pozwolono im wjechać do strefy objętej stanem wyjątkowym. "Domagamy się zmiany tej decyzji. Wychłodzeni, głodni i przerażeni imigranci oraz uchodźcy (w tym ciężarne kobiety i dzieci) uwięzieni są przygranicznych lasach. Umierają z zimna i głodu. Potrzebują pilnej pomocy medycznej. Wpuścić medyków na granicę!" - piszą Medycy na Granicy.
2.10.2021
Fundacja Ocalenie informuje, że minionej nocy aktywiście przeprowadzili przy granicy dwie interwencje. "Kiedy Dorota i Piotrek czekali na kurdyjską grupę z małymi dziećmi, Marta pojechała do Irańczyków. Irańczycy od sześciu dni błąkali się po lesie. Byli przemarznięci i głodni. Na miejsce bardzo szybko dojechała policja. Na ściągniętą przez nich Straż Graniczną trzeba było poczekać" - przekazuje organizacja. Jak dodaje, "z pomocą tłumaczki Oli na telefonie" udało się chwilę porozmawiać z uchodźcami.
"W tym czasie 10 osób z Irackiego Kurdystanu (dwie kobiety, pięciu mężczyzn, troje dzieci w wieku 2, 4, 5) spotkały się z nami w innym miejscu. Czekaliśmy na nich długo, bo jedno z dzieci straciło przytomność po drodze. Z przemokniętymi, zziębniętymi, przerażonymi pięcioletnim chłopcem i czteroletnią dziewczynką z początku nie było kontaktu. Zaczęliśmy je ogrzewać. Dwuletnie dziecko z porażeniem mózgowym i epilepsją od sześciu dni nie zażyło lekarstw. Tyle właśnie dni snuli się po lasach. Jedna kobieta z problemami z sercem, przemarznięta, była tak słaba, że nie była w stanie nawet siedzieć" - informuje Fundacja Ocalenie. Jak podkreśla w komunikacie w mediach społecznościowych, pierwsze jedzenie, podane przez aktywistów, migranci zwymiotowali. Dopiero kolejny posiłek przyjęli normalnie. "Widok pomarszczonych od wielu dni w wilgoci stópek malutkich dzieci - przerażający. Dwuletnie miało tak płytki oddech, że kilkakrotnie upewnialiśmy się, czy żyje" - informuje.
Od Irańczyków odebrano pełnomocnictwa - wszyscy oni uznali, że chcą w Polsce prosić o ochronę międzynarodową. Również od Kurdów aktywiści zebrali pełnomocnictwa. Później dojechała do nich Straż Graniczna oraz karetka. "Dostaliśmy pochwałę od SG za pomoc tym ludziom. A potem powiedzieli, że niepotrzebnie wzywaliśmy karetkę, bo teraz będą dłużej siedzieć na chłodzie. Odgrywali teatr, mówiąc, że teraz muszą ich zabrać i robić swoje, ale że zabiorą ich do placówki w Kuźnicy, a nie do lasu. Irańczyków SG zapakowała do samochodów i powiedziała, że zabiorą ich również do placówki w Kuźnicy" - przekazała Fundacja Ocalenie.
Dwoje dzieci i dwoje dorosłych przewieziono do szpitala. Reszta grupy kurdyjskiej - dziecko i pięcioro dorosłych - zostało zabranych, jak podała Straż Graniczna, do Kuźnicy. "Kuźnica jest w strefie [objętej stanem wyjątkowym - red.]. Nie byliśmy w stanie jechać za nimi. Kilka godzin później dostaliśmy dwie pinezki. Obie z okolic Kuźnicy. Obie po stronie białoruskiej" - podsumowała wpis organizacja.
1.10.2021
"Na granicy uwięzione są dzieci. To one są obecnie najbardziej bezbronnymi ofiarami politycznej potyczki prowadzonej na naszych granicach" - przekazuje nam Grupa Granica.
"32 imigrantów (w tym czworo dzieci - przyp.red) od siedmiu dni jest uwięzionych na polsko-białoruskiej granicy. Rodziny z dziećmi są w sytuacji zagrożenia życia" - te informacje przekazał Granicy Murad Ismael z organizacji Sindjar Akademy, która pomaga mniejszościom religijnym w Iraku. Jak pisze, migranci są Jazydami, którzy ze względu na wyznawaną religię są prześladowani w Iraku.
Temat opisał także duży kurdyjski portal Rudaw, informując, że "rodzina znajduje się krawędzi śmierci".