"To graniczny ping-pong", "Boję się, że zastaniemy tam masowy grób uchodźców". Prawniczka o sytuacji na Podlasiu

- Boję się, że gdy już ten "stan wyjątkowy" minie, to znajdziemy w przygranicznych lasach masowy grób uchodźców - powiedziała Marta Górczyńska z "Grupy Granica" w rozmowie z Gazeta.pl. Prawniczka wraz z kolegami i koleżankami pomaga przedostającym się do Polski migrantom. Często ratuje im życie. - Nie zdajemy sobie sprawy z tego, pod iloma drzewami i krzakami umierają ludzie - podkreśla.

W wielu komunikatach Straży Granicznej czytamy o "udaremnieniu" czy "zapobieżeniu" przekroczenia granicy.  Jak należy je czytać i rozumieć? 

Mówimy o osobach, które są eskortowane przez straż na granicę i przepychane z polskiej strony na białoruską. To tzw. push-backi. I takie "udaremnienie" czy "zapobieżenie" przekroczenia granicy, to nic innego jak skazywanie ludzi na dalszą tułaczkę i kontakt z białoruskimi, bardzo brutalnymi, służbami granicznymi, którym zależy, aby tych ludzi wepchnąć na stronę Polską. Każda jedno "udaremnienie", to jest jeden człowiek w stanie skrajnego wycieńczenia wepchnięty na stronę białoruską, bez udzielenia pomocy medycznej. Ten graniczny ping-pong trwa już od kilku tygodni.

 Działasz w "Grupie Granica. Rozumiem, że waszym zadaniem jest monitorowanie takich przypadków?

Tak. Od samego początku monitorujemy, co się dzieje na tej granicy, ale na to nie byliśmy przygotowani. Nasze działania każdego dnia muszą się zmieniać i dostosowywać do nowej sytuacji. Teraz najważniejsze nie jest dokumentowanie i monitorowanie push-backów, tylko niesienie pomocy ludziom, którzy są w stanie zagrożenia życia. To nie powinno być nasze zadanie! Nie jesteśmy do tego przygotowani. Nie planowaliśmy tego i nie chcieliśmy się tym zajmować. Sytuacja jest jednak taka, że nikt inny tego nie robi. Ludzie umierają na granicy. Wiemy już o kilku potwierdzonych przypadkach. O wielu pewnie nigdy się nie dowiemy.

Zobacz wideo Arłukowicz ws. śmierci na granicy: Oczekuję od premiera jasnych wyjaśnień

Wczoraj znaleźliście w lesie grupę uchodźców?

Tak. Byli w stanie skrajnego wyczerpania i wyziębienia. Gdyby nie my, to prawdopodobnie by nie przeżyli. Potwierdzili to ratownicy. Robimy pracę, której nikt inny w Polsce nie wykonuje. Tam powinny być teraz wszystkie dostępne służby medyczne! My sobie nie zdajemy sprawy z tego, pod iloma drzewami i krzakami siedzą osoby skrajnie wyczerpane, które tam po prostu umierają. Nikt z tym nic nie robi. Nikt tam nie wchodzi. Boję się, że gdy już ten "stan wyjątkowy" minie, to znajdziemy w przygranicznych lasach masowy grób uchodźców, którzy próbowali dostać się do Polski i nikt im nie pomógł. 

Jak wyglądają wasze kontakty ze Strażą Graniczną? 

Z jednej bardzo im bardzo współczuje, że w czym takim uczestniczą. Patrząc na nich i wchodząc z nimi w różnego rodzaju interakcje, widzę, że to wszystko się zaraz zawali. Nie da się utrzymywać tej formacji, przy działaniach na taką skalę naruszających podstawowe zasady solidarności międzyludzkiej. Wiemy, że strażnicy mają absolutnie ludzie odruchy i potrafią nieraz sami oddać swoje skarpetki. Z drugiej strony to jest sytuacja, w której powinno dochodzić do masowego odmawiania wykonywania takich bezdusznych rozkazów. A tak się nie dzieje. Rząd wysługuje się w swojej polityce rękami funkcjonariuszy. To jest obrzydliwe. Do prowadzenia bezdusznej polityki wykorzystuje się służby, które nie po to zostały powołane. Nikt przecież nie stworzył straży górniczej po to, aby przepychała ludzi przez granice. Jestem przekonana, że większość ludzi chciałaby pomóc, podać butelkę wody, ale po prostu nie może. Czemu? Bo takie są rozkazy. 

Więcej o: