Stan wyjątkowy. Co mówią mieszkańcy? "Pilnują, stoją na granicy, a tamci non-stop przecinają zasieki"

- Ja ich nie widziałem, ale wojsko przyjeżdżało, sprawdzali, czy się nie schowali. Zasieki były przerwane. Granica jest bronowana, to ślady normalnie widać. Później wojsko mówiło, że około drugiej w nocy przeszli - mówi nam sołtys jednej z miejscowości objętych stanem wyjątkowym.

Stan wyjątkowy w 183 miejscowościach uniemożliwia mediom relacjonowanie wydarzeń, które mają miejsce na przygranicznych terenach. Aby dowiedzieć się czegokolwiek na temat codziennego funkcjonowania w stanie wyjątkowym, porozmawialiśmy z pięciorgiem sołtysów mieszkających przy granicy z Białorusią. Większość przyznaje, że nie widziała w swoich wsiach migrantów. Mieszkańcy, jak wynika z ich relacji, cenią poczucie bezpieczeństwa związane z obecnością wojska. Rzadziej słyszeliśmy (ale słyszeliśmy) narzekanie na uciążliwości ze strony służb. 

Zobacz wideo Arłukowicz ws. śmierci na granicy: Oczekuję od premiera jasnych wyjaśnień

"Zasieki były przerwane. Ślady normalnie widać"

Sołtys jednej z miejscowości w gminie Dubicze Cerkiewne mówi tak: - Jak było, tak jest, tyle co ruch wojska większy. Pilnują, stoją na granicy, tamci non stop przecinają zasieki.

 "Tamci", czyli ludzie spoza granicy.

- Chyba trzy dni temu to było. Przechodzili koło domu. Ja ich nie widziałem, ale wojsko przyjeżdżało, sprawdzali, czy się nie schowali. Zasieki były przerwane. Granica jest bronowana, to ślady normalnie widać. Dlatego wiem, że byli. Później zresztą wojsko mówiło, że około drugiej przeszli. Rano już wszystko było obstawione i złapali, dziewięciu ich było - mówi. W poniedziałek o dziewięciu osobach, które miały przekroczyć granicę, informowała w Wirtualnej Polsce jedna z sołtysek w gminie Michałowo.  

- Od czasu do czasu policja robi kontrolę, ale ludzie tego nie odczuwają, na razie nie jest to uciążliwe. Jak będzie dalej, to zobaczymy. Z drugiej strony - coś za coś. Nie wiadomo, kto przechodzi przez granicę. Zawsze to bezpieczniej, jak jest wojsko, tyle mogę powiedzieć - dodaje sołtys. 

- Jesteśmy naprawdę blisko granicy i naokoło nas przechodzą - mówi sołtyska z tej samej gminy. - Jesteśmy pod ochroną, policja każdego sprawdza, nie wpuszcza, kogo nie trzeba. Mieszkańcy są zadowoleni, że jest wojsko. Straż Graniczna przychodzi do domów, rozmawia z ludźmi. U mnie już ze cztery razy byli - opowiada. Z jej relacji wynika, że strażnicy instruują mieszkańców, jak mają się zachowywać, gdy napotkają migrantów. - Mówili, żeby dać znać Straży Granicznej albo na 112 - dodaje. 

- A pani widziała migrantów? - dopytujemy.

- Jeszcze nie. Ale dużo jest wojska, samochody wojskowe jeżdżą non stop, przez wioskę to nawet 15 razy dziennie, nocą też. Nad domami latają samoloty. Czuje się taką atmosferę wojenną. Nie daj Boże. Uciążliwe to może trochę jest, ale wychodzimy tu z założenia, że jak trzeba, to trzeba. Ja uważam, że to potrzebne i na wiosce, jak się zbierzemy wokół samochodu, to nie słyszałam, żeby ktoś mówił inaczej. Wszyscy są zgodni - mówi.

Co zrobić, jak się spotka uchodźcę? 

Sołtyska z gminy Hanna w województwie lubelskim przyznaje, że "początkowo mieszkańcy byli podenerwowani". - Myśleli, że będą z tym jakieś kłopoty, utrudnienia, ale teraz nie ma ani strachu, ani jakiejś nerwicy. Trochę nas niepokoi, co będzie dalej, ale to początkowe napięcie minęło - podkreśla. Sołtyska wymienia jeden minus obecności wojska. - Tylko drogi - u nas często gruntowe - są poniszczone przez te duże wozy - przyznaje.

Z jej relacji wynika, że część mieszkańców "liczy się z tym, że to wszystko może się niedobrze skończyć". - Napływ tych ludzi (migrantów) może być większy. A do tego idzie mróz. Mieszkańcy zastanawiają się, jak to będzie wyglądało. Czy, jak się spotka uchodźców, to im pomóc - jak by należało - bo głodni, bo zmoknięci, czy uciekać, bo może zrobią krzywdę - takie tu są rozterki - mówi.  

- Ale co ja mam mówić? Nie rozumiem - rzuca do telefonu sołtyska z gminy Szudziałowo (woj. podlaskie). - Czujemy się bezpiecznie, wojsko nas tu pilnuje, terytorialsi jeżdżą po domach, pytają, czy jest spokojnie - dodaje. Jak przyznaje, wcześniej, nim wprowadzono stan wyjątkowy, widywała ludzi zza granicy, a teraz "jest spokojnie". - Wojsko, jak jeździ, nam nie przeszkadza. Niech jeżdżą, jak muszą. Wolę, jak wojsko przyjeżdża i pyta, czy wszystko jest w porządku, niż jak było pełno gapiów, z rejestracjami nie wiadomo jakimi. Widowisko sobie robili i nam się gorzej mieszkało - mówi kobieta i dodaje, że "ludzie z całej Polski przyjeżdżali obejrzeć zasieki". - Nie wiem, co w tym ciekawego.  

"Służby mnie proszą, żeby za bardzo się nie udzielać"

Dzwonimy do sołtysa w gminie Narewka (woj. podlaskie). - Nie mogę na tę chwilę rozmawiać, bo też służby mnie proszą, żeby za bardzo się nie udzielać - mówi na wstępie i dodaje: - Żeby później nie wyszło coś nie tak. Coś przekręcicie, coś dodacie, wiadomo, jak jest.

Ale ostatecznie krótką chwilę rozmawiamy. - Paręnaście razy dziennie jestem kontrolowany, Straż Graniczną mam co parę minut. Mieszkańcy się czują raczej bezpiecznie, ale nie powiem, że nie jest to uciążliwe. Kiedyś można było wypić na ulicy flaszkę z sąsiadem, a teraz trzeba się chować. To jest dokuczliwe, ale trzeba to przeboleć. Oby nie przedłużyli tego stanu - słyszymy. Gdy zwracamy uwagę, że to bardzo możliwe, rzuca: - To nie jest wesoła nowina. 

- Ludzie się czują bezpieczniej? - pytamy.

- Teraz wszystko jest zamykane. Wcześniej dowód rejestracyjny i kluczyki w samochodzie się zostawiało. Nigdy nie było u nas żadnych kradzieży. Teraz, jak idą, trzeba wszystko zamykać. Nie wiadomo, co się będzie działo.

Stan wyjątkowy i brak mediów na granicy

Stan wyjątkowy wprowadzono 2 września na 30 dni. Od początku decyzja rządu budziła kontrowersje. Organizacje pozarządowe zwracały uwagę, że wprowadzenie stanu wyjątkowego odcina migrantów od udzielanej im przez aktywistów pomocy humanitarnej. "Wprowadzenie stanu wyjątkowego to próba ukrycia łamania prawa międzynarodowego przez służby państwowe i naruszeń wobec osób szukających schronienia na terenie Polski przed wojną, torturami, prześladowaniami i głodem oraz faktyczna likwidacja kontroli społecznej nad działaniami władz" - czytamy w apelu podpisanym m.in. przez Homo Faber, Fundację Ocalenie i Helsińską Fundację Praw Człowieka.

Brak mediów przy granicy oznacza, że nie wiemy, w jaki sposób działają służby. "Wprowadzony przez rząd RP stan wyjątkowy na całej długości granicy Polski z Białorusią wyklucza działalność mediów. Przepisy dopuszczają swobodne poruszanie się tam osób i podmiotów świadczących szereg usług i prowadzących działalność gospodarczą - z wyłączeniem dziennikarzy i organizacji społecznych. Musi to budzić sprzeciw" - podkreśliły we wspólnym oświadczeniu czołowe polskie redakcje. Dziennikarze nie mogą zatem sami weryfikować doniesień o stosowaniu przez polskie służby tzw. push-backów (niezgodne z prawem międzynarodowym odsyłanie cudzoziemców bez rozpatrzenia ich wniosków azylowych). 

Zastrzeżenia co do całkowitego zakazu obecności mediów na granicy ma też Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Marcin Wiącek. W piśmie do władz podkreślił, że "dostrzega racje, dla których dziennikarze nie powinni mieć swobodnego wstępu na obszar". Zwrócił jednak uwagę, że poszczególnym dziennikarzom można wydawać przepustki. - Bezwzględny zakaz jest niedopuszczalny z punktu widzenia nieproporcjonalności - mówił we wtorek w TVN24. 

Więcej o: