6 sierpnia 34-letni Bartosz Sokołowski umiera w czasie lub tuż po interwencji policji w Lubinie. Wersja ratowników medycznych od początku rozbiega się z relacją policjantów. Rodzina zmarłego oskarża funkcjonariuszy o złamanie krtani mężczyzny, co miało doprowadzić do jego śmierci. W poniedziałek Onet ujawnił nagrania, z których wynika, że Sokołowski nie żył, kiedy zabierali go ratownicy. Przeczy to wersji policji, która twierdzi, że gdy funkcjonariusze przekazywali go medykom, u 34-latka wyczuwalne były oddech i tętno.
Na jednym z ujawnionych nagrań słychać, jak dyspozytorka pyta ratowników: "To ty masz te zwłoki na pokładzie?". Z relacji ratowniczki, która była w karetce, wynika, że jeden z lekarzy wykrzyczał im, że są nieporadni. - To już trzecie zwłoki przywozicie w tym tygodniu, SOR nie jest od stwierdzenia zgonów - mieli usłyszeć.
O ujawnione nagrania został zapytany Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji. Jak podkreślił, dysponuje nimi również prokuratura, która "może ocenić całość materiału dowodowego". - Mi w tych nagraniach brakuje podania godzin: w jakich godzinach są te rozmowy prowadzone, czy jest bliżej godziny dziewiątej, czy bliżej godziny szóstej? - zapytał i dodał, że według wstępnych relacji policjantów, funkcjonariusze sprawdzali funkcje życiowe 34-latka. - Między innymi trzymając rękę na klatce piersiowej, a także sprawdzając oddech, mając mężczyznę ułożonego w pozycji bezpiecznej. Zarówno wyczuwalny był ruch serca, jak również oddech i w takim stanie on był przekazywany ratownikom - powiedział w rozmowie z TVN24 Mariusz Ciarka. Jak dodał, na prośbę ratowników, którzy mieli się obawiać, że po odzyskaniu przytomności mężczyzna będzie agresywny, w karetce znalazła się również policjantka.
Rzecznik prasowy zaznaczył, że rozmowa ratowniczki z dyspozytorką musiała odbywać się już po tym, jak karetkę opuściła policjantka - w karetce funkcjonariuszka miała nie słyszeć żadnych rozmów z dyspozytorką. - Co jest najbardziej pewne, ta rozmowa prowadzona była już po dojechaniu do SOR-u, kiedy stwierdzono, że być może już mamy do czynienia ze zgonem i załoga karetki nie wiedziała, co zrobić z ciałem - podkreślił Ciarka.
Do notatki służbowej funkcjonariuszki, która była w kartce, dotarło RMF FM. Policjantka twierdzi w niej, że mężczyzna został przekazany zespołowi ratownictwa medycznego z zachowanymi funkcjami życiowymi. Jak podkreśla, "ratownicy nie podłączyli mężczyzny do żadnej aparatury, nie monitorowali jego funkcji życiowych, nie podano mu też żadnych leków". Według jej relacji, nie było zgłoszenia do szpitala o transporcie 34-latka, a karetka nie jechała na sygnale.
"Funkcjonariuszka zapamiętała też, że ratowniczka w karetce przykryła twarz mężczyzny dużą liczbą chusteczek. Po przyjeździe do szpitala, gdy wyciągnięto nosze, usłyszała, jak kierowca ambulansu powiedział do ratowniczki: 'co ty zrobiłaś, przecież on nie oddycha'" - informuje RMF FM.