W poniedziałek odbyła się konferencja siostry 29-latka z Wrocławia oraz pełnomocników rodziny. Kobieta podczas spotkania z dziennikarzami przyznała, że jej brat miał stany depresyjne. Jak tłumaczyła, mężczyzna "załamał się" po śmierci swojego psa. - Zamknął się w domu. Po prostu był chory, depresja jest chorobą. Nie wiedzieliśmy co robić, bo to jest dorosły chłopak, prawnie nie byliśmy w stanie nic zrobić. Nie chciał nam otworzyć drzwi, martwiliśmy się. Zaczął nam pisać niepokojące SMS-y. Wezwaliśmy policję - mówiła. - Tamtej nocy usłyszałam, że ta akcja wyglądała standardowo. To nie była standardowa akcja. Jeżeli tak każda akcja wygląda, to ja nie widzę przyszłości dla tego kraju. Po prostu na moich, na oczach mojego ojca zamordowali mojego brata - podkreślała.
Siostra mężczyzny relacjonowała, że najpierw do mieszkania przyjechała Straż Pożarna. - Później dołączyliśmy my, próbowaliśmy złapać kontakt z bratem, później policjanci. Chcę zaznaczyć, że nikt nie próbował nawiązać kontaktu z moim bratem oprócz mnie i ojca - mówiła.
Według niej funkcjonariusze, którzy wchodzili pierwsi, nie byli umundurowani. - Wyważyli drzwi, Łukasz się tylko bronił, oni wtargnęli do mieszkania. To nie wyglądało na pomoc, wyglądało jak napaść, jakby miał tam zakładników i trzeba go było spacyfikować - opowiadała. - Uderzali pałkami na oślep, to była szarpanina, oni się w kilku rzucili na jednego mojego brata. Ja żadnego noża nie widziałam, mój tata tak samo, strażacy - z tego, co wiem - tak samo. Nikt oprócz policjantów, którzy wchodzili do mieszkania, nie widział noża - tłumaczyła. Według niej pierwsze zatrzymanie akcji serca mężczyzny nastąpiło w karetce.
W nocy z 1 na 2 sierpnia we Wrocławiu zmarł Łukasz Łagiewka. Kilkanaście godzin wcześniej sześcioro funkcjonariuszy miało go pobić go przy pomocy pałek teleskopowych i z użyciem gazu, podejrzewając, że mógł on być pod wpływem środków odurzających. Rodzina wezwała policję, była przekonana, że ich syn chce targnąć się na własne życie. W poniedziałek wrocławska policja opublikowała oświadczenie w tej sprawie.
"W dniu 2 sierpnia 2021 roku wrocławscy policjanci interweniowali w jednym z prywatnych mieszkań, w związku ze zgłoszeniem, które wpłynęło na numer alarmowy 112. Zawierało ono prośbę o pomoc od ojca, który był zaniepokojony zachowaniem syna prawdopodobnie znajdującego się pod wpływem środków odurzających. Ponieważ zamknął się w mieszkaniu i nie chciał otworzyć drzwi, a jego bezpieczeństwo było zagrożone, bo był on mocno pobudzony, podjęto decyzję o wejściu siłowym." - czytamy na stronie wrocławskiej policji.
Jak pisze dalej aspirant sztabowy Łukasz Dutkowiak, rzecznik wrocławskiej policji: "Po otworzeniu drzwi przez obecnych na miejscu strażaków, mężczyzna wymachiwał nożem w kierunku funkcjonariuszy i groził jego użyciem, w związku z czym został obezwładniony. Mając na uwadze stan psychofizyczny, w jakim znajdował się mężczyzna i fakt, że wcześniej chciał targnąć się na własne życie, przekazany został ratownikom medycznym obecnym na miejscu podczas interwencji. Po kilku godzinach policjanci otrzymali informację, że zabrany do szpitala mężczyzna zmarł".
Śledztwo w tym zakresie prowadzi Prokuratura Rejonowa Wrocław Psie Pole.
To kolejny przypadek w ostatnim czasie, kiedy po interwencji policji doszło do zgonu. "Gazeta Wyborcza" opisała kilka dni temu sprawę 25-letniego Ukraińca, który miał być przez policjantów duszony i bity pałkami. Także w sierpniu zmarł 34-letni mieszkaniec Lubina, wobec którego policja podjęła interwencję.