Łukasz zmarł kilkanaście godzin po interwencji policjantów z Komendy Miejskiej we Wrocławiu. Dwa dni wcześniej na izbie wytrzeźwień po torturach funkcjonariuszy umarł 25-letni obywatel Ukrainy Dmytro Nikiforenko - o sprawie jako pierwsza napisała "Gazeta Wyborcza". Cztery dni później media informują o śmierci Bartosza Sokołowskiego, który stracił życie po interwencji funkcjonariuszy z Lubina.
W każdej z tych spraw prokuratura prowadzi śledztwo pod kątem przyczynienia się policjantów do śmierci.
Według relacji rodziny 29-latek cierpiał na depresję. Jak ustaliła "Gazeta Wyborcza" Łukasz od tygodnia nie wychodził z kawalerki na czwartym piętrze kamienicy, a do bliskich wysyłał dziwne SMS-y. W lipcu jego stan pogorszył się po śmierci ukochanego psa. Rodzina przestraszyła się, że mężczyzna może popełnić samobójstwo. Postanowili więc powiadomić policję.
"Wieczorem w sobotę 1 sierpnia jego ojciec zadzwonił na policję spytać, co może zrobić. Obiecali wysłać służby ratunkowe" - czytamy w "GW". Na miejscu pojawił się ojciec i siostra Łukasza, którzy obserwowali działania służb.
Drzwi do mieszkania okazały się antywłamaniowe, więc policjanci postanowili ściągnąć wsparcie. Przy pomocy specjalnych narzędzi wywarzono drzwi, a uzbrojeni funkcjonariusze weszli do środka. Byli wyposażeni w pałki i gaz.
- To nie były zwykłe policyjne pałki. To były takie metalowe, składane pałki teleskopowe. Tato zaczął krzyczeć "schowaj broń" i żeby przerwali tę akcję. Wtedy "prowodyr" uderzył go mocno łokciem w pierś i krzyknął: "To nie twoja sprawa obywatelu" - relacjonuje "Wyborczej" siostra zmarłego.
Ojciec Łukasza kilkukrotnie prosił o wezwanie na miejsce negocjatora. Jak podkreśla siostra mężczyzny, policjanci na ich oczach okładali Łukasza pałkami.
- Potem jeden policjant przyklęknął mu na szyi i przyduszał, a policjantka na nogach. On próbował się wyrywać, krzyczał "pomocy". Wyszarpali go na korytarz, wtedy "prowodyr" uderzył go dwa razy w głowę - opowiada siostra Łukasza.
Mężczyźnie podano zastrzyk uspakajający i założono kajdanki. Łukasz został przewieziony do szpitala przy ulicy Kamieńskiego. Tam zmarł kilkanaście godzin później.
Lekarze przekazali bliskim, że przyczyną śmieci było "zatrzymanie akcji serca". Łukasz po przywiezieniu do szpitala miał obrzęk mózgu, niewydolność nerek i wątroby
"W dniu 2 sierpnia 2021 roku wrocławscy policjanci interweniowali w jednym z prywatnych mieszkań, w związku ze zgłoszeniem, które wpłynęło na numer alarmowy 112. Zawierało ono prośbę o pomoc od ojca, który był zaniepokojony zachowaniem syna prawdopodobnie znajdującego się pod wpływem środków odurzających. Ponieważ zamknął się w mieszkaniu i nie chciał otworzyć drzwi, a jego bezpieczeństwo było zagrożone, bo był on mocno pobudzony, podjęto decyzję o wejściu siłowym." - czytamy na stronie wrocławskiej policji.
Jak pisze dalej aspirant sztabowy Łukasz Dutkowiak, rzecznik wrocławskiej policji: "Po otworzeniu drzwi przez obecnych na miejscu strażaków, mężczyzna wymachiwał nożem w kierunku funkcjonariuszy i groził jego użyciem, w związku z czym został obezwładniony. Mając na uwadze stan psychofizyczny, w jakim znajdował się mężczyzna i fakt, że wcześniej chciał targnąć się na własne życie, przekazany został ratownikom medycznym obecnym na miejscu podczas interwencji. Po kilku godzinach policjanci otrzymali informację, że zabrany do szpitala mężczyzna zmarł".
Śledztwo w tym zakresie prowadzi Prokuratura Rejonowa Wrocław Psie Pole.