Od piątku media nie mogą relacjonować tego, co dzieje się na terenie niektórych miejscowości w województwach lubelskim i podlaskim. Wynika to z wprowadzenia tam stanu wyjątkowego. Mimo zakazu pod granicę z Białorusią pojechał dziennikarz Onetu Bartłomiej Bublewicz. W związku z tym postawiono mu zarzuty przebywania na terenie objętym zakazem oraz "utrwalania za pomocą środków technicznych" infrastruktury granicznej.
Jak opisał później Onet, gdy relacja ukazała się w portalu, skontaktował się z nim rzecznik białostockiej policji. Poproszono reportera, żeby stawił się na komendzie w Hajnówce, by "po cichu" załatwić sprawę.
Reporter Onetu odmówił złożenia zeznań. Przekazał również, że policjanci chcieli zarekwirować też jego telefon. Przesłuchany został także operator, który również usłyszał zarzuty przebywania na terenie objętym zakazem oraz "utrwalania za pomocą środków technicznych" infrastruktury granicznej.
W rozmowie z tvn24.pl do sprawy odniósł się rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku podinsp. Tomasz Krupa. Funkcjonariusz potwierdził, że zarzuty dotyczyły relacji z obszaru objętego stanem wyjątkowym. Jak dodał, opis zdarzeń portalu Onet "zawiera nieprawdziwe informacje". - Napisano, że ja miałem się kontaktować i proponować załatwienie sprawy "po cichu". To jest fałszywa informacja, godzi w moje dobra - powiedział. - To powoduje, że przedstawiona relacja nie do końca jest relacją rzetelną - dodał.
W rozmowie z PAP, którą przywołuje tvn24.pl, podinsp. Krupa stwierdził, że zarzuty dotyczą wykroczenia, a nie przestępstwa. Jak dodał, czynności podjęto "po tym, jak na portalu pojawiła się relacja z pobytu, w związku z uzasadnionym podejrzeniem popełnienia tych czynów". Poinformował, że dziennikarze przekazali policji karty pamięci z zapisem relacji. Jak stwierdził, "po wykonaniu czynności kontakt dziennikarzy z policją się zakończył".
- Pomysł na relację był taki, że zatrzymamy się przy pierwszym policyjnym check-poincie i stamtąd opowiemy o tym, jak wygląda blokada dostępu do miejsc objętych stanem wyjątkowym. Nie napotkaliśmy jednak żadnego patrolu - mówił w Onecie Bublewicz. Jak opisywał, w komendzie "czekał w asyście dwóch policjantów". - Kiedy zaczęło się moje przesłuchanie, funkcjonariusze podeszli do samochodu, którym przyjechałem. Najpierw chcieli przeszukać pojazd, ale potem poprosili operatora o wydanie kart do kamer, na których utrwalone było nagranie - opowiadał.