W środę wieczorem turystka z Niemiec zgłosiła na numer alarmowy, że jest w górach, ma problem z nogą i nie może schodzić. Ze względu na słabą jakość połączenia dyspozytor usłyszał tylko jeszcze, że jest w lesie, a gdzieś niedaleko jest szałas.
Strażacy, ratownicy GOPR i policjanci ruszyli w okolice Gołkowic Górnych koło Starego Sącza - tam namierzono telefon kobiety. Nie odnaleziono jednak nikogo. Służby udały się następnie w rejon Jankulakowskiego Wierchu koło Białki Tatrzańskiej, a później otrzymały wiadomość, że kobieta mogła zatrzymać się w schronisku Chata Zamkowskiego w Tatrach. - Nasz dyspozytor zadzwonił na Słowację i ustalił, że poszukiwana osoba rzeczywiście nocowała w Chacie Zamkowskiego i zamierzała przez góry przejść do innego schroniska Chata Zbójnicka i potem do kolejnego - Śląski Dom - powiedział w rozmowie z RMF FM kierownik dyżuru TOPR Witold Cikowski. Ze względu na trudne warunki pracownicy schroniska odradzali jej wychodzenie w wysokie partie gór.
Zdarzenie na Facebooku relacjonuje też słowacki odpowiednik TOPR, Horská záchranná služba, z której relacji wynika, że kobieta nie posłuchała ostrzeżeń.
W czwartek rano do Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego zadzwonił polski turysta, który wędrował po słowackiej części Tatr. Jak przekazał, znalazł zwłoki młodej kobiety, przy których był pies. Było to po północnej stronie szczytu Mała Wysoka, między przełęczami Rohatka i Polski Grzebień.
O zdarzeniu zostały poinformowane słowackie służby. Te potwierdziły, że to ta sama kobieta, która prosiła o pomoc Polaków. - Nie wiemy dlaczego te wcześniejsze informacje, bardzo precyzyjne, pokazywały dwa miejsca, zupełnie inne miejsca, niż to w którym znajdowała się kobieta. Nie jest przecież możliwa bilokacja telefonu - powiedział RMF FM Witold Cikowski. Psem Niemki zaopiekowali się słowaccy policjanci.