Od 22 dni na granicy polsko-białoruskiej koczuje grupa 32 uchodźców z Afganistanu, wśród nich jest 52-letnia kobieta, która jest bardzo chora. Afgańczycy podkreślają, że czują się coraz gorzej. "10 osób z gorączką i krwią w moczu" - podała w sobotę Fundacja Ocalenie, dodając, że Straż Graniczna nie przepuściła karetki.
To właśnie m.in. przedstawiciele Fundacji Ocalenie od kilkunastu dni przebywają w okolicach granicy i próbują pomóc uchodźcom. - Ci wolontariusze i aktywiści nie poszli tam po sławę i rozgłos, ale znaleźli się na miejscu, bo wierzą w to, co robią i mają prawdziwe poczucie misji. (...) Ci, którzy na miejscu działają, starają się utrzymać tych ludzi przy nadziei, ale przede wszystkim, przy życiu - podkreślił w rozmowie z Onetem Tomasz Kozłowski, psycholog i specjalista interwencji kryzysowej, który był na granicy.
Kozłowski zaznaczył, że stan zdrowia osób przebywających w Usnarzu się pogarsza. - Jest osoba, która bardzo słabo oddycha. Są osoby, które mają krew w moczu. To bardzo niebezpieczne i jesteśmy w sytuacji, w której życie tych ludzi jest bezpośrednio zagrożone - dodał. Jak podkreślił, "ta niemoc i bezsilność w tej sytuacji jest bardzo obciążająca dla wszystkich ludzi", również dla części funkcjonariuszy. Stwierdził, że konsekwencje psychologiczne tej sytuacji będą nieodwracalne, jeśli ktoś z tych ludzi umrze.
Psycholog opowiedział Onetowi także o tym, co jedna z kobiet, która jest na miejscu, widziała przez lornetkę. - Polski żołnierz klęczał naprzeciw obozowiska i pił wodę z butelki tuż przed tymi uchodźcami. A po chwili wylał resztę tej wody na ziemię. I mówimy to o sytuacji, gdzie ci ludzie na granicy cierpią na niedobór wody i piją ją z brudnej rzeczki. To niewyobrażalne - stwierdził Tomasz Kozłowski. Jak dodał, jest to dowód na to, że "człowiek może posunąć się do okrucieństwa".