Minister Michał Dworczyk podkreślił, że osoby obecnie koczujące na granicy polsko-białoruskiej są instrumentalnie wykorzystywane przez władze w Mińsku, a zgoda na przekroczenie przez nie granicy nie rozwiązałaby żadnego problemu. Według niego wpuszczenie grupy migrantów do Polski skłoniłoby władze białoruskie do wysłania na granicę kolejnych setek lub tysięcy cudzoziemców - informowało w środę IAR.
Kilkaset metrów od dziennikarzy i wolontariuszy, gotowych nieść pomoc uchodźcom, służby takie jak Straż Graniczna, policja i wojsko, rozbiły własne miasteczko namiotowe. Teren ten jest zasłonięty samochodami, więc nie wiadomo, ilu funkcjonariuszy przebywa na danej zmianie oraz czy w ogóle na granicy polsko-białoruskiej wprowadzony jest system zmianowy - informuje PAP.
Z kolei policjanci, którzy zabezpieczają łąkę, za którą służby przygotowały dla siebie namioty, ustawieni co kilkanaście metrów pilnują terenu i zmieniają się co około 1,5 godziny. Jak podaje PAP, gdy ich zmiana dobiegnie końca, są odwożeni samochodami terenowymi policji do Usnarza Górnego, a stamtąd odjeżdżają dalej.
Europejski Trybunał Praw Człowieka w związku z sytuacją na granicach Polski i Łotwy nałożył na te kraje środki tymczasowe. Polska jest zobowiązana do dostarczenia żywności, wody i ubrań koczującym na granicy polsko-białoruskiej. Ma również udzielić tym osobom tymczasowego schronienia, jeśli to możliwe, oraz zapewnić opiekę medyczną. Łotwa ma udzielić migrantom pomocy w ten sam sposób.
To zobowiązanie zostało nałożone na Polskę i Łotwę na trzy tygodnie, co oznacza, że będzie obowiązywać do 15 września 2021 roku włącznie. Europejski Trybunał Praw Człowieka zwrócił jednak uwagę, że nie jest to nakaz wpuszczenia uchodźców na terytorium Polski i Łotwy, ale wyłącznie zobowiązanie do udzielenia pomocy migrantom.
Jak poinformowała Straż Graniczna, grupa migrantów liczy obecnie 24 osoby. Z kolei Fundacja Ocalenie podaje, że na granicy polsko-białoruskiej koczują aż 32 osoby. 25 osób ma się źle czuć, z czego 12 jest ciężko chorych.