- Jak państwo widzą, dary które przywieźliśmy, zabieramy z powrotem. Jaka była argumentacja? Nie było żadnej. To taka słynna polska metoda: "Ktoś podjął decyzję, nie możemy powiedzieć kto; jest rozkaz, nie możemy powiedzieć czyj". Usłyszeliśmy, że możemy się zwrócić do rzecznika prasowego Straży Granicznej, który pewnie powie nam to samo, co usłyszeliśmy tutaj. Zaproponowaliśmy z pastorem Michałem, że te proste dary, czyli wysokokaloryczne pokarmy, wodę i lekarstwa, doniesiemy - ewentualnie w asyście sił porządkowych - do granicy i zostawimy. A odpowiedź była: Nie wolno, bo są rozkazy - relacjonował ks. Wojciech Lemański, który wraz z pastorem Michałem Jabłońskim przybył w czwartek na polsko-białoruską granicę.
- Rozmowa była bardzo miła, dowódca tej zmiany był wobec nas życzliwy. Powiedział natomiast, że ma decyzję z góry. Wspomnieliśmy o stanowisku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, na co usłyszeliśmy: "Ale my mamy rozkaz". Wspomnieliśmy, że nie chcemy łamać żadnych zakazów. Że ta linia, na której teraz stoimy, jest linią wyznaczoną arbitralnie przez kogoś w Warszawie, a kilka dni temu chłopi pracowali tu na polu, i nikomu to nie przeszkadzało - dodał duchowny.
Podkreślił, że przybył do Usnarza Górnego, by pokazać, że "wspólnoty religijne reprezentowane przez biskupa Samca i biskupa Zadarko, dostrzegają problem". - Chcieliśmy nie tylko pokazać, że Kościół nie odwrócił się od tych spraw, ale chcieliśmy również zaofiarować najprostszą pomoc. Poruszyły nas zdjęcia, na których widzieliśmy kobiety czerpiące wodę ze strumienia, w czasie kiedy żołnierze piją wodę z butelek. Pomyśleliśmy, że zostawimy dwie, trzy zgrzewki wody, tak symbolicznie, bo to oczywiście nie rozwiązuje żadnego problemu - mówił Lemański w rozmowie z dziennikarzami.
- Ta odmowa świadczy o tym, że rządzący traktują i państwa, i nas, i tych ludzi jako pionki w swojej grze. Drodzy państwo, 32 osoby dla 38-milionowego narodu, to jest żaden problem. Te osoby są zakładnikami postawy polskiego rządu. Postawy: "Nie, bo nie" - podkreślił ks. Lemański.