- Większość z tych osób - 40 - to Irakijczycy, pozostali to obywatele Tadżykistanu, dwóch z nich usłyszało zarzut pomocnictwa przy nielegalnym przekroczeniu granicy - poinformowała rzeczniczka Straży Granicznej Anna Michalska. Osób, które organizowały nielegalny przerzut przez granicę lub przy nim pomagały, było już w tym miesiącu 18. Są to głównie obywatele Gruzji, ale także Iraku i Tadżykistanu.
Z danych Straży Granicznej wynika, że w ostatnich dniach wśród zatrzymanych cudzoziemców, którzy nielegalnie przekroczyli granicę między Białorusią i Polską, dominują obywatele Iraku. Rzeczniczka Straży Granicznej powiedziała, że są to głównie mężczyźni, ale zatrzymywane są też rodziny. Wszyscy trafiają do strzeżonych ośrodków dla cudzoziemców.
Anna Michalska wyjaśniła, że sytuacja prawna nowoprzybyłych jest inna niż grupy, która koczuje w Usnarzu Górnym. Strona białoruska potwierdziła, że osoby te znajdują się na jej terytorium. Białorusini chcieli zabrać stamtąd całą grupę, która początkowo liczyła ponad 70 osób. Wzięli kobiety i dzieci, z którymi zdecydowała się pójść część mężczyzn. Rzeczniczka SG powiedziała IAR, że grupa, która pozostała na miejscu, nie chce iść ani na Białoruś, ani na przejście graniczne, gdzie można składać wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej, o co apeluje Straż Graniczna.
Sytuacja z perspektywy 32 osób koczujących na granicy polsko-białoruskiej przedstawia się zupełnie inaczej. Uchodźcy podzielili się swoją historią z Fundacją Ocalenie, zaś członkini jej zarządu, Kalina Czwarnóg opowiedziała ją w rozmowie z Gazetą.pl. - 15 dni temu te osoby zostały znalezione przez policję w jednej z pobliskich miejscowości [na terenie Polski - red.]. Policja wezwała do nich Straż Graniczną, która podjechała ciężarówkami i poinformowała te osoby, że zostaną przewiezione do ośrodków. Po czym zostały przewiezione tutaj i dostały nakaz udania się na stronę białoruską - mówiła Czwarnóg. Aktywiści i posłowie próbowali przekazać pomoc, jednak SG wraz z wojskiem, a potem również z policją, odsunęła media i pozostałe osoby na około 200 m od obozowiska migrantów.
"Na skutek działań służb dochodzimy do kolejnej granicy - granicy ponurego absurdu, o którym mówi wiele osób na miejscu. Polskie służby nie pozwalają cywilom podejść bliżej migrantów, zaś aktywiści chcą im pomagać i monitorować sytuację. To doprowadziło do sytuacji, że stojący naprzeciwko policjantów i żołnierzy tłumacze krzyczą przez megafon, a uchodźcy starają się odkrzykiwać lub gestami odpowiadać na ich pytania. Przez jakiś czas służby zagłuszały te próby kontaktu silnikami i syrenami radiowozów" - przekazał z kolei nasz dziennikarz Patryk Strzałkowski, który opisał sytuację w Usnarzu Górnym w swoim reportażu.
Migranci na kawałach drewna wypisują komunikaty w języku angielskim, prosząc o międzynarodową ochronę i podkreślając, że niektórym z nich potrzebna jest pomoc medyczna. W środę około południa Fundacja Ocalenie przekazała, że jedna z kobiet przebywających na granicy jest w ciężkim stanie. "Niebawem umrze na oczach piątki swoich dzieci" - napisano. - Ta pani już wcześniej zgłaszała chore nerki, bóle pleców, we wtorek zgłaszała ból płuc i trudności z oddychaniem. Już się nie podnosiła. Teraz wiemy, że jest dużo gorzej - mówił w rozmowie z Gazeta.pl prezes fundacji Piotr Bystrianin.
Tymczasem rzeczniczka Straży Granicznej zapewniła, że w Polsce są miejsca w ośrodkach, w których uchodźcy mogą się zatrzymać i cały czas adaptowane są nowe miejsca dla tych osób, które chcą się ubiegać o ochronę międzynarodową.