Wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz gościł we wtorek w audycji "Rozmowa w samo południe" w RMF FM. Pytany przez dziennikarza stacji o to, jak długo potrwa kryzys migracyjny na granicy polsko-białoruskiej, polityk odpowiedział, że "tak długo, aż Aleksander Łukaszenka przestanie wykorzystywać ludzi jako żywe tarcze, jako narzędzie do destabilizacji". - Mamy informacje o kolejnych grupach przesyłanych ludzi z Bliskiego Wschodu przez Mińsk, gdzie mają wbijane wizy do legalnego pobytu na Białorusi, następnie są odsyłani na granicę litewską i polską - mówił Przydacz.
- Celem Aleksandra Łukaszenki jest wywołanie wewnętrznej debaty w Polsce. I dziwię się tym, którzy w tym koncercie biorą udział. Szczególnie niektórym posłom opozycji, szczególnie niektórym aktywistom społecznym - mówił Przydacz. Stwierdził, że stanowisko opozycji i działaczy z pozarządowych organizacji sprzyja planom Łukaszenki, który dąży do odwetu za sankcje nałożone przez Unię Europejską.
Wiceszef MSZ uważa, że właśnie z tego powodu Polska nie może ustąpić. - My jako rząd polski odpowiadamy przede wszystkim za bezpieczeństwo państwa polskiego i za przestrzeganie prawa. To jest dla nas kluczowe. Jesteśmy tak samo ludźmi, rozumiemy, że są na świecie miejsca, w których innym ludziom żyje się trudno. Stąd też w ostatnim czasie dokonaliśmy szeregu działań pomocowych - mówił Przydacz.
- Nie ma zgody na to, żeby tego typu grupy przechodziły dlatego, że za chwilę przyjdą kolejne dziesiątki, setki, tysiące - argumentował wiceszef MSZ. - I za to odpowiedzialni będą ci, którzy dziś zachęcają tych ludzi. Słyszałem posłów opozycji, którzy mówią: "wpuście ich, nieważne kto to jest, to się sprawdzi może kiedyś, później". Jesteśmy rządem państwa polskiego i musimy odpowiadać za bezpieczeństwo Polaków - podkreślił raz jeszcze Marcin Przydacz.
Na granicy polsko-białoruskiej jest reporter Gazeta.pl Patryk Strzałkowski. Z jego relacji wynika, że sytuacja w Usnarzu Górnym jest trudna. Na terytorium Polski chce wejść grupa ok. 30 osób (Straż Graniczna mówi o 24 osobach, z kolei przedstawiciele Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur o 32), które od kilkunastu dni koczują na terenach przygranicznych. Z informacji, jakie migranci przekazali znajdującym się na miejscu aktywistom, wynika, że pochodzą oni z Afganistanu, a wśród nich są ludzie potrzebujący pomocy medycznej. Patryk Strzałkowski dowiedział się także, że osoby koczujące w pobliżu polsko-białoruskiej granicy nie dostały we wtorek niczego do jedzenia czy picia. Terenów przygranicznych pilnują funkcjonariusze Straży Granicznej, policji oraz żołnierze.