W piątek ok. godz. 6 rano policjanci z Lubina (dolnośląskie) dostali zgłoszenie od kobiety, że jej syn prawdopodobnie jest pod wpływem narkotyków i rzuca kamieniami w okna domów. Chwilę później na miejscu zdarzenia pojawiły się służby, które usiłowały obezwładnić - jak wynikało z komunikatu policji - agresywnego mężczyznę. Na miejsce przyjechali również ratownicy medyczni. Po przewiezieniu 34-latka do szpitala okazało, się, że nie żyje.
Interwencja policji została nagrana przez monitoring, istnieje jednak także film, którym dysponuje rodzina zmarłego mężczyzny. Został on nagrany przez matkę 34-latka. Jak opisuje wrocławska redakcja "Gazety Wyborczej", w pierwszej scenie widać trzy osoby przyciskające mężczyznę do ziemi. Po chwili puszczają go, bezwładne ciało zostaje przewrócone na plecy. Jedna z osób klepie go lekko po policzku, inna bada puls.
Mężczyzna zaczyna delikatnie ruszać nogami, po czym znowu zostaje przyciśnięty do ziemi. Według świadków zdarzenia interwencja zakończyła się wraz z przyjazdem karetki. - Nie spieszyło im się, nie byli na sygnale. Wrzucili go na nosze i odjechali - mówił jeden z rozmówców dziennika. Jak dodał, w szpitalu usłyszeli, że przywieziony mężczyzna już nie żył.
Ta informacja nie jest jednak zbieżna z komunikatem Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, według której informacja o śmierci młodego człowieka pojawiła się dopiero dwie godziny po przewiezieniu go na SOR.
Kiedy policja poinformowała matkę 34-latka o jego śmierci, ta wykrzyczała, że nagrała całe zdarzenie telefonem komórkowym. Niedługo później, jak wynika z relacji "Wyborczej", w jej domu pojawili się funkcjonariusze.
- Tam była z nimi policjantka, bardzo zdenerwowana, podobna do tej, która nagrana jest na filmie i razem z innymi przyciska Bartka do ziemi - opowiadała osoba, która była świadkiem wizyty funkcjonariuszy. Funkcjonariusze mieli powiedzieć kobiecie, że musi zeznawać jako świadek i ma do wyboru, czy zeznania złoży w domu, czy na komendzie. Od razu mieli także zażądać oddania telefonu, na którym matka zarejestrowała nagranie.
- Matka zeznawać nie chciała. Doszło też do szarpaniny z jedną z domowniczek, ciotce Bartka wykręcono ręce i przeszukiwano torebkę - opowiadał dalej rozmówca "GW". Informował również, że policjanci mieli nie spisać protokołu przesłuchania, nie napisać, że matka 34-latka nie chce zeznawać. Według jego informacji nie pokazali też nakazu przeszukania, nie spisali protokołu przeszukania i nie pouczyli, że na przeszukanie można się zażalić - czytamy. Funkcjonariusze zabrali telefon, jednak wcześniej pozwolili rodzinie zgrać nagranie z wydarzeń, które miały miejsce w piątek rano przed domem.
Redakcja dziennika chciała porozmawiać z policją na temat wspomnianych rozbieżności i sytuacji, jednak została odesłana do wydanego wcześniej komunikatu.
"Policjanci zastali agresywnego mężczyznę, którego próbowali uspokoić i wylegitymować. Ten jednak nie reagował na polecenia, był bardzo agresywny i niezwykle pobudzony. Z uwagi na irracjonalne zachowanie mężczyzny użyto wobec niego chwyty obezwładniające oraz kajdanki. Mężczyzna w dalszym ciągu nie podporządkowywał się poleceniom, szarpał się i wyrywał. Mając na uwadze agresywne zachowanie, a także uzasadnione podejrzenie, że może znajdować się pod wpływem narkotyków, na miejsce wezwano dodatkowych funkcjonariuszy w celu zapobieżenia eskalacji całej sytuacji oraz pogotowie ratunkowe z ratownikami" - czytamy w oświadczeniu.
Według rozmówców "Wyborczej" policjanci doskonale wiedzieli, do kogo jadą na interwencję w piątkowy poranek. Rozmówcy tłumaczyli, że do młodego człowieka niejednokrotnie przyjeżdżali funkcjonariusze, kiedy był on pod wpływem narkotyków. Jego rodzice czasami mieli mówić, że jest agresywny, w przeciwnym razie nikt nie chciał interweniować.
- Oni go świetnie znali, a on panicznie się ich bał. Szczególnie jednego z nich, który najbardziej uwziął się na Bartka. Oni nie raz nadużywali przemocy wobec niego - mówili. Według nich mężczyzna nie był agresywny, a jedynie głośny i pobudzony.
Podobną informację uzyskał od jednego z członków rodziny reporter Polsat News: - To był bezproblemowy człowiek, zero agresji. To on się bał, był przestraszony, jak człowiek na niego huknął. [...] Chłopak ważył 65 kilogramów.
Po informacji na temat śmierci 34-latka w Lubinie doszło do zamieszek. Kilkaset osób wyszło na ulice - protestujący rzucali w policjantów oraz budynek komendy kamieniami, cegłami oraz koktajlami Mołotowa. Zatrzymanych został ponad 40 osób.
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie z artykułu 155 Kodeksu karnego (nieumyślne spowodowanie śmierci) oraz artykułu 231 Kodeksu karnego (przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego). Prokuratura nie chce jednak mówić o przyczynie śmierci 34-latka - Nie możemy wypowiadać się na temat przyczyn zgonu pokrzywdzonego, ponieważ będzie to możliwe dopiero po przeprowadzeniu sekcji, a niewykluczone, że dopiero po uzyskaniu dodatkowych badań, które zostaną zlecone do przeprowadzenia podczas sekcji. Na ten moment nie wiemy, co było przyczyną zgonu mężczyzny - mówiła prokuratorka w rozmowie z PAP.