Uroczystość podpisania dokumentów odbyła się we wtorek w Gdyni, na terenie należącej do Polskiej Grupy Zbrojeniowej Stoczni Wojennej. To tam mają przybrać ostateczny kształt trzy fregaty typu Miecznik. Podpis w imieniu MON składał minister Mariusz Błaszczak, tradycyjnie kreśląc przy okazji wizję świetlanej przyszłości.
To będą nowoczesne jednostki. To będą okręty, które na Bałtyku będą stanowić dużą siłę.
Trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie i przyznać, że sam fakt podpisania umowy i dobrnięcia do tego momentu, to niemały sukces ministra. - Tej klasy okręty są Marynarce Wojennej bardzo potrzebne i mimo ryzyka wystąpienia licznych problemów dobrze się stało, że decyzja została podjęta - uważa Tomasz Dmitruk, dziennikarz miesięcznika "Nowa Technika Wojskowa" i portalu "Dziennik Zbrojny". O jakie ryzyka chodzi? Otóż historia budowy floty w III RP skłania do studzenia zapału. Dwie dekady temu też podpisywano uroczyście umowę na budowę dużych okrętów. Dokładniej siedmiu korwet typu Gawron. Nastroje były szampańskie, przyszłość Marynarki Wojennej rysowała się optymistycznie. Skończyło się 18 lat później kacem i jednym ułomnym okrętem patrolowym ORP Ślązak.
Pozostaje mieć nadzieję, że teraz będzie lepiej. Minister zapewnia, że będzie. Rzeczywiście już od ponad roku mocniej interesuje się tematami morskimi. Sprawa okrętów podwodnych jak na razie utknęła na mieliźnie, więc od około pół roku wajchę już zupełnie przestawiono na rzecz fregat. W ostatnich tygodniach prace nad umową prowadzone na linii MON-przemysł były naprawdę intensywne. Oby w przyszłości minister dalej tak pilnował sprawy. Miał to zapowiadać w rozmowie z prezesami państwowej Stoczni Wojennej i prywatnej stoczni Remontowa Shipbuilding, która ma być istotnym partnerem w przedsięwzięciu.
Powiedziałem, że oczekuję tego, że proces budowy tych okrętów będzie przebiegał tak sprawnie jak w przypadku niszczycieli min Kormoran.
Umowa, którą podpisał minister w świetle kamer, to jednak tak naprawdę bardzo wstępna rzecz. Ustala ogólne ramy i chęci. Wiadomo, że mają to być fregaty, czyli wielozadaniowe okręty średniej wielkości. Wiadomo też, że mają być trzy. Pierwszą zwodowaną minister chciałby widzieć już za cztery lata. Gotowa miałaby być trzy lata później, w 2028 roku. Trzecia i ostatnia w 2034 roku. Minister nie mówił o pieniądzach, ale PGZ podała w swoim oficjalnym komunikacie, że wartość umowy jest szacowana na osiem miliardów złotych. W tym ma się zawierać koszt okrętów wraz z amunicją w postaci między innymi dziesiątek rakiet.
Jak konkretnie będą te okręty wyglądać, to jeszcze tak do końca nie wiadomo. Na razie PGZ ma przygotować trzy oferty dla wojska, spełniające wymagania polskich marynarzy. Każda zakładająca współpracę z innym zagranicznym koncernem, który takie okręty potrafi budować. Nie ujawniono na razie jakie to trzy koncerny, choć nieoficjalne typowania jako niemal pewniaki wymieniają brytyjski Babcock i niemiecki TKMS. Trzecia pozycja już taka pewna nie jest, ale wymieniany jest zamiennie hiszpański Navantia i włoski Fincanteri. Choć wypowiedź rzecznika Inspektoratu Uzbrojenia majora Krzysztofa Płatka dla portalu Defense24.pl wskazuje raczej na tę pierwszą opcję.
Deklaracje o tym, że owe fregaty powstaną w Polsce, są na wyrost. Projekt będzie zza granicy, choć dostosowany do naszych potrzeb. Zdecydowana większość wartości, która tkwi w drogich systemach uzbrojenia i obserwacji, czy układzie napędowym, też będzie z zagranicy. My w Polsce najpewniej wykonamy kadłub pod nadzorem partnera i będziemy składać wszystko w całość. Też pod nadzorem. PGZ zapewnia, że cały proces zapewni dwa tysiące miejsc pracy w Polsce.
Kiedy już te trzy oferty będą gotowe, a mają być gotowe do grudnia, to Inspektorat Uzbrojenia ma wybrać tą, która w jego ocenie będzie najlepsza. W 2022 roku mają więc ruszyć szczegółowe prace projektowe i ustalanie detali, jak ma powstać prototypowy okręt. Do tego inwestycje w infrastrukturę, bo polskie stocznie w większości są mocno zapuszczone. No i szkolenia. Jeśli rzeczywiście pierwszy okręt miałby zostać zwodowany już w 2025 roku, to jeszcze w 2022 roku muszą się zacząć realne prace i taki PGZ zakłada harmonogram. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to po trzech latach szczegółowych badań i testów, prototyp będzie gotowy. Na bazie wyciągniętych wniosków mają zostać odpowiednio zmodyfikowane plany i ruszy budowa dwóch okrętów seryjnych. Tak jak to działo się we wspomnianym programie budowy trzech niszczycieli min Kormoran.
ORP Kormoran, też budowany jako prototyp w programie 1 prototyp + 2 seryjne. Podczas szczegółowych testów wykryto wiele problemów i konieczność wprowadzenia licznych zmian, wobec czego budowa kolejnych jednostek się przeciągnie. Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl
Tam, gdzie napięte i ambitne harmonogramy, tam duże ryzyko. Tak naprawdę PGZ nigdy nie zajmowała się budową okrętów, a tu od razu ma być dość skomplikowana wielozadaniowa fregata. Owszem, przy wydatnym wsparciu z zagranicy, ale i tak założenia jest ambitne. Jednak nawet w nieoficjalnych rozmowach przedstawiciele PGZ wręcz emanują determinacją i optymizmem. Pieniądze mają być zagwarantowane. Plan ma być ambitny, ale wykonalny. Zwłaszcza że minister rozpostarł nad nim swój polityczny parasol. Potencjalnie może na tym dużo wygrać, bo na programie zyska przemysł stoczniowy, a wiadomo ile o "odbudowie polskich stoczni" mówi rząd PiS. Efektów na razie nie widać, więc jeśli Błaszczak będzie tym, który sprawi, że słowo obróci się w unoszącą się na wodzie fregatę...
Jednak czy będzie to pełnoprawna fregata, czy raczej wydmuszka w rodzaju ORP Ślązak? Czy te osiem miliardów złotych wystarczy na wszystkie trzy okręty z uzbrojeniem, co Tomasz Dmitruk nazywa "wyjątkowo optymistycznym szacunkiem"? - Można nawet powiedzieć, że ta kwota podana przez PGZ to myślenie życzeniowe. Biorąc pod uwagę inflację, wzrost kursów walut, brak wiedzy o tym jak projekt będzie realizowany i to, że dwa seryjne okręty powstaną dopiero w latach 2028-2034, to można się spodziewać, że ten budżet będzie musiał zostać zwiększony. No albo zostaną ograniczone możliwości okrętów - uważa dziennikarz.
Zbudowanie kadłuba i sprawienie, żeby się poruszał oraz wyglądał jak okręt, to akurat najprostsza sprawa. Kiedy trzeba w nim umieścić cały tak zwany Zintegrowany System Walki, czyli radary, głowice optoelektroniczne, sonar, wyrzutnie, rakiety, armaty, torpedy, systemy walki elektronicznej i spiąć to w całość, którą można intuicyjnie zarządzać, zaczynają się prawdziwe schody. I koszty. Koszty, które są na razie odsunięte w czasie, bo większość tego najdroższego wyposażenia montuje się na końcu. Już po tym, jak kadłub się unosi na wodzie.
Niepokój i smutek może budzić też to, że po raz kolejny MON pokazuje, jak podchodzi do koncepcji długofalowych planów rozwoju wojska. Przez dwa pierwsze lata urzędowania ministra Błaszczaka priorytetem zakupów dla floty były okręty podwodne. W 2020 roku załamały się jednak rozmowy ze Szwedami w kwestii przejęcia dwóch używanych jednostek typu A17. Poszło głównie o pieniądze, bo chcieliśmy dużo za niewiele. Skoro to nie wyszło, to przerzucono wajchę na fregaty. Minister zaczął wyraźnie dawać do zrozumienia, że mu na tym zależy. Pojawiła się presja i wola polityczna. Dotychczasowy marazm i lata jałowych analiz nagle udało się przyśpieszyć. Znalazło się zapewnienie o finansowaniu. Podpisano umowę. Jednak co będzie, jeśli minister przestanie być ministrem? Przyjdzie inny, z inną wizją, który postanowi "naprawiać błędy" poprzednika i nagle zabraknie pieniędzy na uzbrojenie dla częściowo zbudowanego Miecznika?
Modernizacja wojska nie powinna być ręcznie zarządzana przez polityków. Oni powinni ją nadzorować i rozliczać wojskowych z realizacji planów. Radość z podpisania umowy na jakże potrzebne Marynarce Wojennej okręty ma więc gorzkawy posmak.