O nadchodzącym wielkim kontrakcie pancernym pisaliśmy już tydzień temu. Podawane przez nas nieoficjalne informacje potwierdziły się w pełni. Poza tym, że cena jest wyraźnie wyższa. Nie kilkanaście miliardów złotych, ale 23,3 miliarda. Kupimy za nie owszem bardzo dobry sprzęt. Wojsko na pewno zyska na potencjale. Jednak za jaką cenę?
Informacje o planowanym zakupie podali na specjalnej konferencji prasowej minister Mariusz Błaszczak i wicepremier Jarosław Kaczyński. O samych czołgach mówili dużo, ale ogólnikowo. Podkreślali, że to nowoczesny sprzęt. Że wraz z 250 czołgami zostanie zakupiony różny dodatkowy sprzęt służący do ich wsparcia i amunicja. Że zakup będzie kompleksowy. Że cały ten sprzęt ma trafić do 18. Dywizji Zmechanizowanej, czyli militarnego dziecka PiS. Tworzonej od 2016 roku na południowym wschodzie kraju. Abramsy mają trafić konkretnie do 1. Brygady w podwarszawskiej Wesołej i 19. Brygady w Lublinie. To wszystko było wiadomo już wcześniej.
Nowością była deklaracja, że pierwsze maszyny mają się zjawić w Polsce już w 2022 roku. To bardzo szybko. W praktyce oznacza tyle, że będziemy brali wozy z amerykańskiej linii produkcyjnej, jakie Amerykanie produkują dla swojego wojska. W tak krótkim czasie raczej nie uda się do nich włożyć choćby polskich systemów łączności. Będą z amerykańskimi.
Jeszcze ciekawsze i nowe było to, co politycy mówili na temat aspektów finansowych tego zakupu. Po pierwsze cena w postaci 23,3 miliardów złotych jest niebagatelna. To dotychczas najdroższy polski program zbrojeniowy. Błaszczak zapewnił, że te pieniądze nie będą pochodzić z budżetu MON, a co za tym idzie, zakup M1 Abrams nie zaszkodzi innym już prowadzonym czy zaplanowanym programom modernizacyjnym wojska. Owe 23,3 miliardy mają być przyznane dodatkowo specjalną uchwałą Rady Ministrów. Nie powiedział nic więcej na ten temat, a MON pytany na Twitterze przez dziennikarzy też nie podał szczegółowych informacji.
Bardzo istotną rzecz powiedział jeszcze Kaczyński, jako wicepremier odpowiedzialny za bezpieczeństwo. Otóż w zaawansowanych pracach ma być jakaś ustawa, która zakłada znaczne zwiększenie siły militarnej Polski. - To będzie drogie, ale możliwe do zrealizowania dzięki możliwościom, jakie oferują nam rynki finansowe - stwierdził wicepremier. Można to odczytać chyba tylko w jeden sposób. Najwyraźniej rząd podjął decyzję o dodatkowym zadłużeniu się i zwiększeniu wydatków na wojsko. Według Kaczyńskiego zakup M1 Abrams, największy kontrakt zbrojeniowy III RP, ma być "pilotażem" tego rozwiązania. Nie wiadomo co konkretnie planuje rząd, bo tak samo jak uchwała o pieniądzach na zakup amerykańskich czołgów, ustawa też najwyraźniej jest niejawna.
Wobec tego pozostaje tylko być pod wrażeniem tego, jak bogatym krajem jest Polska. Występujący po politykach szef Dowództwa Generalnego Rodzajów Zbrojnych generał Jarosław Mika (nieoficjalnie największy orędownik zakupu M1 Abrams) powiedział wprost, że "bezpieczeństwo nie ma ceny". Przy okazji bardzo wylewnie podziękował politykom PiS za podjęte decyzje i zachwalał abramsy. Nie ma przy tym wątpliwości, że polskie wojsko ma ogromne potrzeby. Pisaliśmy o tym szczegółowo wcześniej. Cała masa poradzieckiego sprzętu już przekroczyła wiek, w którym powinna trafić na złom, ale nadal jest używana. Zakupy nowego sprzętu są zbyt małe, aby realnie odmładzać wojsko.
Samo dorzucanie paczek pieniędzy do pieca zwanego Siłami Zbrojnymi RP, może jednak nie przynieść oczekiwanych rezultatów. Najnowszy zakup M1 Abrams może to idealnie zilustrować. Nowe czołgi mają trafić do między innymi wspomnianej 1. Warszawskiej Brygady Pancernej w Wesołej. Tej samej, która jeszcze do 2017 roku jeździła na czołgach PT-91 Twardy. Jednak rok wcześniej, przy dużym poparciu ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza i intensywnych sporach wśród wojskowych, zapadła kontrowersyjna decyzja o przezbrojeniu jej w czołgi Leopard 2A5. Te używane niemieckie maszyny dopiero co zostały dostarczone do 34. Brygady Pancernej w Żaganiu. Tam istniało już zaplecze logistyczne, byli ludzie zaznajomieni ze starszymi Leopardami 2A4. W Wesołej nie było nic. Nie było nawet garaży, w których można by leopardy trzymać, bo te istniejące były odpowiednie dla mniejszych PT-91. Była jednak wola polityczna, żeby "wzmocnić obronę wschodniej Polski", było poparcie części wojskowych. Leopardy pojechały.
Od 2017 roku czołgiści w Wesołej intensywnie szkolili się na nowych czołgach, co oznacza spore wydatki i zużycie cennych maszyn. Maszyn, które dodatkowo przez lata stały pod chmurką, albo pod wiatami i namiotami, bo umowę na budowę garaży podpisano dopiero w 2019 roku. Teraz kończą się przy nich prace. W sam raz na przyjazd jeszcze szerszych M1 Abrams. Pozostaje mieć nadzieję, że zostawiono margines bezpieczeństwa w projekcie i nowe maszyny się zmieszczą. Garaże to jednak relatywnie mały problem. Większy to konieczność ponownego szkolenia ludzi i budowania zaplecza logistycznego. Co natomiast z leopardami? Gdziekolwiek nie zostaną wysłane, tam będzie od nowa tworzyć dla nich załogi. Trenować i zgrywać od nowa oddziały. Trzeba będzie tworzyć od nowa, albo odbudowywać zaplecze logistyczne. Nie chodzi przy tym wyłącznie o pieniądze. Czas też się liczy. Każda z zaangażowanych w te roszady brygad przez lata ma żadną lub ograniczoną zdolność bojową.
Jednak wielkie wędrówki czołgów po Polsce to tylko mały wycinek większego problemu. Jest nim fakt, że modernizacja i rozwój naszego wojska nie przebiega zgodnie z precyzyjnie rozpisanym wieloletnim planem, czego można by oczekiwać przy wydawaniu dziesiątek miliardów złotych z podatków. Niby jest Program Modernizacji Technicznej wybiegający aż w lata 30. Co jednak z tego, skoro zgodnie z nim nabycie nowych czołgów w ramach programu Wilk zaplanowano na koniec lat 20.? I że potrzeba ich ponad 700? Owszem, to bardzo odsunięta w czasie perspektywa, a sytuacja z czołgami w Wojsku Polskim jest ciężka tu i teraz. Grupa wpływowych oficerów Wojsk Lądowych i w Dowództwie Generalnym zdołała więc przekonać polityków, że plany napisane głównie w Sztabie Generalnym to swoją drogą, ale trzeba kupić coś tu i teraz. No i kupiliśmy abramsy.
Co z tego, że lepiej w dłuższej perspektywie byłoby zawrzeć jedną kompleksową umowę na te 700 czołgów? Co z tego, że dopiero co w 2019 roku podpisaliśmy kontrowersyjną umowę na ponad miliard złotych na gruntowne remonty i lekkie unowocześnienie wiekowych T-72, które po pojawieniu się Abramsów będzie można posłać w większości do magazynów i raczej nigdy z nich nie wyjadą? Co z tego, że będziemy musieli utrzymywać równocześnie trzy zupełnie różne rodziny czołgów: radziecko/polskie, niemieckie i amerykańskie? Co z tego, że kupując "z półki" M1 Abrams transferujemy 23,3 miliarda złotych do USA, ucinając jakiekolwiek perspektywy polskich firm, które zaledwie 12 lat temu eksportowały przyzwoite czołgi krajowej produkcji? Co z tego, że dopiero co brygada w Wesołej doszła do siebie po przejściu na Leopardy?
Nie widać jednak perspektyw na to, aby ktoś w MON i wojsku zaczął się trzymać planów. Politykom pasują szybkie, łatwe i spektakularne kontrakty zbrojeniowym. Wielu wojskowym też, bo pomaga to ich karierom. Projekt ustawy mającej gruntownie przebudować cały system zakupów nowego uzbrojenia, choć miał być jednym z priorytetów Błaszczaka, tworzy się od 2018 roku i ciągle nie może się stworzyć. Mający nadzorować utworzenie Agencji Uzbrojenia Paweł Olejnik niedawno przeniósł się z MON do zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej, a agencji nadal ani widu, ani słychu. Mamy za to coraz więcej bardzo drogich interwencyjnych zakupów na podstawie niejawnych decyzji ministra Błaszczaka.