38-letnia pani Izabela na COVID-19 zachorowała na początku marca, będąc wówczas w ciąży. Pacjentka z oddziału patologii ciąży w szpitalu miejskim w Rudzie Śląskiej trafiła na oddział covidowy. Jej stan wciąż się pogarszał, w związku z czym lekarze zadecydowali o rozwiązaniu ciąży przez cesarskie cięcie, przed planowanym terminem. Na świat przyszła córeczka - Lena.
Jej mama, ze względu na bardzo ciężki stan, w jakim się znajdowała, została przetransportowana do Śląskiego Centrum Chorób Serca, gdzie o jej życie walczył zespół anestezjologów pod kierownictwem prof. Piotra Knapika i dr Ewy Trejnowskiej. Mimo starań lekarzy, płuca pani Izabeli były coraz słabsze. 14 marca została podłączona do ECMO, tzw. sztucznych płuc. Jest to terapia pozaustrojowa, która pozwala natlenić krew, w czym zastępuje uszkodzone płuca, dając im czas na zregenerowanie się. Pani Iza znajdowała się pod aparaturą 26 dni. W jej przypadku ECMO nie zadziałało.
- W momencie, kiedy u pacjentki mamy do czynienia z tak ciężką niewydolnością oddechową, musimy ją absolutnie podporządkować funkcjonowaniu - początkowo respiratora, później - ECMO. Każda jej aktywność powodowałaby destabilizację układu. W związku z czym musieliśmy ją "wyłączyć". Była w śpiączce farmakologicznej - tłumaczyła dr Ewa Trejnowska w wypowiedzi dla "Dziennika Zachodniego". - Nie chcemy, aby pacjenci pamiętali ten okres - dodała.
- Pacjentka była bardzo długo na ECMO. Długo nie mieliśmy odpowiedniego narządu do przeszczepu. Na początku mieliśmy nadzieję, że uda się wyjść z tego bez przeszczepu. U większości pacjentów z COVID płuca zaczynają się regenerować, niestety tu płuca zamieniły się w bezużyteczny twór szczątkowy, który nie wykonuje żadnej funkcji - opowiadał stacji TVN24 prof. Piotr Knapik, kierownik Oddziału Klinicznego Kardioanestezji i Intensywnej Terapii ŚCCS.
9 kwietnia zespół kardiochirurgów-transplantologów przeprowadził u pacjentki przeszczep obu płuc. Transplantacja trwała 12 godzin. Pani Izabela jest obecnie w dobrym stanie. Dość szybko zaczęła chodzić i samodzielnie oddychać.
Prof. Knapik mówi o swego rodzaju cudzie. - Na to, że się udało, musiała złożyć się szczęśliwa konstelacja wielu gwiazd naraz. Stan pacjentki musiał pozwalać na operację, po drugie w odpowiednim momencie musiał trafić się dawca narządów. Ten narząd musiał być w odpowiednim stanie, nie mogło nic złego wydarzyć się w trakcie operacji - ocenił lekarz w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim".
- Kiedy przebudziłam się, nie miałam świadomości, co się stało. Nie wiedziałam nawet, że już urodziłam. Patrzyłam na ludzi wokół i nie wiedziałam, co się stało, nie mogłam ruszyć ręką, ani nogą - wspominała pani Izabela we wtorek podczas konferencji prasowej. - Mam w sobie bardzo dużo siły i determinacji ze względu na dzieci. Po prostu zmartwychwstałam - dodała pacjentka.
Pani Izabela w środę będzie mogła nareszcie powrócić do domu, gdzie czekają na nią mąż Jacek i dzieci - ośmioletni Kacper i maleńka Lenka, której mama nie zdążyła jeszcze poznać.