Błaszczak usilnie przekonuje, że musiał kupić w Turcji. Tylko myli się w narracji i nie mówi o wszystkim

Zakup "bez trybu" tureckich dronów Bayraktar TB2 budzi sporo złych emocji wśród polskich specjalistów. Wytransferujemy do Turcji ponad miliard złotych na sprzęt, którego stworzenie przez polski przemysł nie jest czymś abstrakcyjnym. MON i minister Mariusz Błaszczak starają się więc bronić przekonując, że trzeba było kupić u Turków. Robią to bardzo naginając rzeczywistość.

Umowę na zakup łącznie 24 tureckich dronów Bayraktar TB2 podpisano oficjalnie w poniedziałek, podczas wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Turcji. Kilka dni wcześniej, kiedy ujawniono taki zamiar, pisaliśmy szerzej, dlaczego jest kontrowersyjny.

Wobec fali krytyki MON stara się bronić. I zamiast otwarcie powiedzieć, że zakup jest w znacznej mierze motywowany politycznie, bo rząd chce wzmocnić relacje z Turcją oraz chęcią osiągnięcia szybkiego zbrojeniowego sukcesu, to brnie w umniejszanie potencjału polskich firm zbrojeniowych. Przy okazji myląc pojęcia.

Zobacz wideo

To nie do końca jest tak

I tak podczas jednego ze swoich wystąpień w Turcji minister Mariusz Błaszczak wypowiedział taką kwestię:

Widziałem komentarze w mediach polskich lekceważące tę broń, mówiące, że to tylko drony. To są sprawdzone środki bojowe. To jest dron wielokrotnego użytku w odróżnieniu od amunicji krążącej produkowanej w Polsce. To jest dron, który kupiliśmy razem z uzbrojeniem.

Kluczowe w tej wypowiedzi jest zdanie: "To jest dron wielokrotnego użytku w odróżnieniu od amunicji krążącej produkowanej w Polsce". Jest ono bowiem kolejnym przejawem umniejszania przez MON potencjału polskiego przemysłu. Minister najwyraźniej starał się stworzyć wrażenie, że polskie firmy wytwarzają tylko jakieś proste jednorazówki. Nie to, co tureckie wielorazówki, na dodatek "sprawdzone środki bojowe".

Polski minister obrony w swoim pędzie do umniejszania zdolności polskiego przemysłu przeoczył jednak kilka faktów. Po pierwsze w Polsce są produkowane znacznie bardziej skomplikowane bezzałogowce niż amunicja krążąca. Błaszczak najpewniej miał na myśli system Warmate Grupy WB. To rzeczywiście amunicja krążąca, czyli niewielkie bezzałogowce zdolne przeprowadzić samobójczy nalot. Daleko im jednak do jakichś prostych jednorazówek. Jak najbardziej można je wykorzystywać wielokrotnie. Wykonywanie samobójczego uderzenia nie jest ich jedyną funkcją. Mogą też służyć do rozpoznania i krążyć kilkadziesiąt minut obserwując okolicę, po czym wylądować pod spadochronem i jak najbardziej nadawać się do ponownego użycia. Grupa WB oferuje też nieco powiększone drony Warmate 2 i Warmate R, jeszcze lepiej przystosowane do funkcji rozpoznawczej. Wielokrotnego użytku. Polskie wojsko na razie zakupiło tylko setkę tych podstawowych i od lat nie zamawia więcej.

Co więcej, Warmate nie jest jedynym systemem bezzałogowym produkowanym na dużą skalę w Polsce. Jest jeszcze Flyeye, również Grupy WB. Pisaliśmy o nim trochę więcej przy okazji opisywania modernizacji polskiej artylerii. To również nie są wielkie maszyny, ale jak najbardziej wielokrotnego użytku. Służą do rozpoznania w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. W polskim wojsku jest ich kilkadziesiąt sztuk (mało jak na zapotrzebowanie, jednak z powodów znanych jedynie MON nie są kupowane na szerszą skalę). Głównie w Wojskach Specjalnych i w mniejszym stopniu w oddziałach artylerii oraz w Wojskach Obrony Terytorialnej.

Oba systemy, Warmate i Flyeye, są na wyposażeniu nie tylko polskiego wojska. Od lat są z powodzeniem eksportowane jako "sprawdzone środki bojowe". Między innymi przez... Turcję. Tureckie wojsko i służby były w ogóle pierwszym użytkownikiem Warmate. Używają ich też Ukraina i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Drony niemal na pewno były wykorzystane bojowo na Bliskim Wschodzie i w Libii, gdzie nawet wykonano zdjęcia jednego z nich. Również drony Flyeye są sprawdzone w walce, bo od kilku lat służą z powodzeniem na wschodzie Ukrainy.

Musiałoby się komuś chcieć

Dodatkowo MON i minister Błaszczak posługują się argumentem, że tureckie drony trzeba było kupić, bo polski przemysł takich nie produkuje. Jak już wyprodukuje, to MON "rozważy" ich zakup. I co do zasady jest to prawda. Dzisiaj ich nie produkuje. Politycy pomijają jednak pewien niewygodny fakt. Stosując tę logikę nigdy byśmy nic nie kupili z polskich fabryk, bo praktycznie żadnej firmy zbrojeniowej, nawet światowych gigantów, nie stać na samodzielne tworzenie dopracowanego uzbrojenia z nadzieją, że wojsku się spodoba i je kupi. Tym bardziej nie stać na to polskich firm, które do wielkich nie należą. Gotowe z półki, wszechstronnie przetestowane i dopracowane, to można kupować uzbrojenie zza granicy i ewentualnie je w Polsce montować.

Pomimo tego jakoś tak się na świecie dzieje, że nowa broń powstaje. Przykładem są Turcy, którzy na początku XX wieku nie mieli w zakresie bezzałogowców żadnego doświadczenia. Kupili trochę dronów izraelskich, ale nie byli zadowoleni. Amerykanie odmówili im swoich. W 2007 roku ogłoszono więc krajowy konkurs na drona o określonych parametrach. Zgłosiły się dwie firmy, które zbudowały demonstratory. W 2010 roku wybrano jedną, która następnie dostała kontrakt na rozwój docelowej konstrukcji. W 2014 roku wzbił się w powietrze Bayraktar TB2 i w tym samym roku trafił na uzbrojenie. Dopiero w ostatnich latach, po dopracowaniu, wszechstronnym przetestowaniu i użyciu w walce, zaczął zdobywać zamówienia eksportowe. Dekadę po rozpoczęciu prac. Przy szerokim wykorzystaniu technologii importowanych z zachodu.

Dlaczego tak nie można w Polsce? Zwłaszcza, że już od dekady pracujemy nad mniejszymi dronami i to z sukcesami? Stworzenie czegoś w rodzaju Bayraktar TB2 w Polsce nie jest absurdalnym pomysłem. Myślano o tym już dekadę temu. Najpierw proponowano coś mniejszego. W 2014 roku Grupa WB oficjalnie pokazała demonstrator o nazwie Manta. Miał być większy niż Flyeye, choć nadal nie w klasie reprezentowanej dzisiaj przez Bayraktar TB2. Dwa lata później ta sama firma zaprezentowała kolejny demonstrator o nazwie Łoś, mający nawet przenosić małe rakiety kierowane. Obie maszyny powstały za własne pieniądze firmy. Obie miały stanowić solidną bazę do skonstruowania jeszcze większych maszyn, ponieważ najbardziej złożone elektroniczne systemy sterowania i kontroli były gotowe. MON wyrażał jednak zainteresowanie jedynie werbalne i to na najniższym poziomie ogólności. Na demonstratorach się skończyło.

 

Po objęciu rządów przez PIS zapadła polityczna decyzja o skierowaniu zamówień do państwowego koncernu Polska Grupa Zbrojeniowa. Choć Grupa WB ma unikalne doświadczenie w zakresie bezzałogowców na polskim rynku i prezentowała wspomniane demonstratory, to w 2018 roku bez przetargu zamówienie na produkcję małych zwiadowczych dronów Orlik powierzono PGZ. Realizacja umowy za 800 mln złotych ciągle się opóźnia i na razie nie dostarczono wojsku ani jednej maszyny, choć firma zapewnia, że prace idą naprzód i odbywają się testy. Nie jest wykluczone, że za kilka lat będzie z tego coś wartościowego. Zwłaszcza, że wojsko wysoko zawiesiło poprzeczkę i jeszcze podnosiło ją w trakcie prac, jak to często robi w kontraktach z polskim przemysłem zbrojeniowym.

Oczywiście nie ma pewności, że gdyby MON podjął współpracę z przemysłem dekadę temu, to dzisiaj latałby polski odpowiednik Bayraktar TB2. Nie było to jednak coś niemożliwego, bo to nie jest kosmicznie skomplikowany sprzęt. Wymagałoby to jednak konsekwencji i długofalowych inwestycji, obliczonych na zysk w przyszłości, a nie przed następnymi wyborami. Takiego wsparcia w Polsce niestety brakuje. W efekcie to my wspieramy turecki przemysł kwotą ponad miliarda złotych. Frustrację Grupy WB w obecnej sytuacji najlepiej oddają wpisy wiceprezesa jej zarządu, Adama Bartosiewicza.

Więcej o: