Do wypadku na przejeździe kolejowym w Puszczykowie pod Poznaniem (woj. wielkopolskie) doszło 3 kwietnia 2019 roku o godzinie 15.40. Wówczas karetka została zmiażdżona przez pociąg Intercity jadący z Katowic w kierunku Gdańska. W wyniku tragicznego zdarzenia zginął lekarz Piotr Ż. oraz ratownik medyczny Artur U.. Zderzenie z pociągiem przeżył kierowca karetki - Sebastian Stachowiak.
Zdarzenie na przejeździe udało się nagrać kilku kamerom monitoringu, które jednoznacznie wskazywały, że wypadek spowodował kierowca pojazdu. Karetka wjechała na tory mimo opadających szlabanów i czerwonego światła. Kierowca próbował ustawić się równolegle do torów, aby uniknąć zdarzenia ze składem, jednak w ciągu 38 sekund (tyle czasu na przejdzie stała karetka przed tym, jak została staranowana przez pociąg) nie udało mu się tego zrobić.
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", kierowca karetki został skazany na cztery lata pozbawienia wolności za spowodowanie wypadku na torach w 2019 roku, w wyniku którego zginęły dwie osoby. Stachowiak podczas rozprawy powiedział, że tego typu sytuacje w poznańskim pogotowiu ratunkowym nie były rzadkością. - Wiem, że ludziom może się to wydawać dziwne, ale ja kilkadziesiąt razy przejeżdżałem w taki sposób przez torowisko, zarówno jako kierowca karetki, jak i pasażer. Zdarzało się, że dróżnicy sami otwierali nam rogatki, żebyśmy mogli przejechać. To w pogotowiu była stała praktyka - powiedział Sebastian Stachowiak.
Sędzia poznańskiego Sądu Okręgowego, Paweł Spaleniak podczas wtorkowej rozprawy podkreślił, że "istnienie takiego zwyczaju budzi niepokój. Takie praktyki nie powinny mieć miejsca". - To sprowadzanie zagrożenia dla życia i zdrowia ludzi - dodał. Wyjaśnił także, że jeśli na przejeździe byłby dróżnik, to mógłby zrozumieć zaistniałą sytuację. - Ale automatyczny przejazd nie reaguje na sygnały dźwiękowe i świetle. Nie podniesie zapory - powiedział. Kierowca mógł również wyłamać pojazdem szlaban i wyjechać z torowiska, jednak tego nie zrobił.
Najniższa kara za nieumyślne spowodowanie wypadku, w wyniku którego zginał człowiek to pół roku więzienia, a najwyższa - osiem lat. Andrzej Reichelt, obrońca mężczyzny prosił sąd o łagodny wyrok kary. - Oskarżony jechał ratować ludzkie życie. Doszło do tragedii. Zginęli jego wieloletni koledzy z pracy - uzasadniał swoją prośbę.
Jednak sędzia przychylił się do wniosku prokuratorki Marceliny Roszkiewicz i skazał Sebastiana Stachowiaka 25 maja na cztery lata pozbawienia wolności oraz zakazał mu prowadzenia pojazdów przez sześć lat. Dodatkowo rodziny zmarłych mają otrzymać po 50 tys. zł odszkodowania na osobę od kierowcy karetki. Wyrok nie jest prawomocny, a to czy kierowca karetki zostanie osadzony w więzieniu, zależy od decyzji jego lekarza. Sebastian Stachowiak w wyniku wypadku odniósł liczne obrażenia ciała oraz przeszedł kilka operacji. Stachowiak pojawił się na wszystkich rozprawach i wyraził zgodę na publikację jego nazwiska oraz wizerunku.