Na początku marca wrocławscy dominikanie opublikowali list opisujący wydarzenia, jakie miały mieć miejsce w latach 1996-2000 w duszpasterstwie akademickim we Wrocławiu. Zakonnicy podkreślili, że historia nadużyć wydaje się zagmatwana, ale staje się coraz bardziej jasna dzięki świadectwom osób pokrzywdzonych.
W oświadczeniu dominikanie przepraszali za członka swojego zakonu, który miał się dopuszczać "przemocy fizycznej, psychicznej, a nawet seksualnej" wobec dorosłych wiernych z duszpasterstwa akademickiego. Zakonnik miał stworzyć mechanizmy przypominające religijną sektę, aby pod pozorem pobożności wyrządzać krzywdę innym. Przyznali, że ofiarom nie została udzielona pomoc.
Portal Onet.pl opublikował rozmowę z ofiarami duchownego, przedstawionego jako ojciec Paweł. O tym, czego dopuszczał się dominikanin, mówią dwie kobiety, Agata i Olga. Duchowny miał być "magnetyczny", na jego msze przychodziły tysiące osób. Istniał też "ścisły krąg modlitewny", w którym były w większości kobiety. - To wszystko związało mnie z grupą, więc nabierałam zaufania. Pewne sytuacje wydawały mi się jednak dziwne. Byłam na przykład świadkiem tego, jak uczestnicy modlitwy tłukli żarówki, w których miał mieszkać szatan, uczestnicy tej wspólnoty biegali za mną, żeby mi odciąć metkę z odzieży, bo miała mieć właściwości demoniczne - powiedziała Olga.
Podczas bardzo długich spowiedzi duchowny wypytywał o wszelkie szczegóły życia prywatnego, relacji i intymności. - Po kilku pierwszych miesiącach minął mi sceptycyzm wobec niego i potem do końca wierzyłam każdemu jego słowu, bez cienia wątpliwości - przyznała kobieta. Po "prawie czterech latach manipulacji i indoktrynacji" na wyjeździe wspólnotowym duchowny wezwał ją do swojego pokoju na "modlitwę", która polegała na dotykaniu się nago. - Paweł był pierwszym mężczyzna, którego widziałam nago i pierwszym mężczyzna, który mnie tak dotykał - powiedziała kobieta. Spotkania, w których czasie ją molestował, odbywały się przez dwa miesiące.
- Doświadczenie każdej z nas jest inne. Jedną z dziewczyn brutalnie i często gwałcił. Na przykład wpadał do ciasnego pomieszczenia, podduszał ją, gwałcił i wykrzykiwał na cały głos grzechy innych ludzi ze wspólnoty. Oskarżał ją, że grzeszą, bo ona nie jest wierna Bogu. Albo potrafił zgwałcić którąś na ołtarzu w bocznej kaplicy kościoła - powiedziała Olga. Poza gwałtami i przemocą psychiczną stosował też przemoc fizyczną, np. godzinami bijąc ofiary skórzanym paskiem, w przemocy uczestniczyli też inni członkowie "wspólnoty".
Według kobiet to, co robił ojciec Paweł, "musiało być zauważane" w klasztorze: pomieszkiwały w nim kobiety, na spotkaniach modlitewnych bici ludzie krzyczeli, do przełożonych wpływały też głosy zaniepokojonych osób. Ale nic nie zrobiono. Dopiero inny duchowny przejął duszpasterstwo, kobiety opowiedziały o tym, co się działo, spisały zeznawania, które trafiły do prowincjała dominikanów o. Macieja Zięby.
- Powiedziałabym, że o. Zięba zrobił bardzo dużo, żeby zatroszczyć się o swojego zakonnika. Jednak nie zrobił zupełnie nic, żeby zatroszczyć się o ofiary. Paweł był jego oczkiem w głowie. Zięba zadbał o to, by po przeniesieniu go zbadać, pozwolił mu wypocząć u kamedułów, w spokojnym miejscu - stwierdziła Olga. O. Pawła "ukarano" rocznym zakazem pełnienia czynności kapłańskich, a o. Zięba "nigdy nie był zainteresowany, żeby dowiedzieć się, co się naprawdę wydarzyło". O. Paweł działał jako duchowny jeszcze przez lata.
Wrocławscy dominikanie w oświadczeniu podkreślili, że nikt z nich nie był sprawcą, ani świadkiem tamtych wydarzeń, ale jako całość zakonu mają świadomość swojej odpowiedzialności oraz solidaryzują się z osobami pokrzywdzonymi.
Zakonnicy wezwali, aby każda osoba poszkodowana zgłosiła się do nich osobiście, telefonicznie lub mailowo. "Wszystkie zgłoszenia przekażemy kompetentnym władzom: Prowincjałowi oraz organom ścigania, jeśli okaże się to konieczne" - dodali.