Początki tej sprawy sięgają 27 grudnia 2012 roku. 53-letni wówczas hydraulik Jan Ł. wracał z pracy i przy ul. Lwowskiej w Lublinie przewrócił się, uderzając głową o chodnik. Mężczyzna mówił bełkotliwie, ale mimo to przekazał strażnikom swoje dane. Ci nie wyczuli od niego woni alkoholu, a on sam również zapewniał, że jest trzeźwy - przypomina sytuację "Dziennik Wschodni".
Strażnicy miejscy wezwali na miejsce pogotowie, jednak po chwili zatrzymali karetkę, która przejeżdżała obok. Z ich relacji wynika, że ratownik jedynie spojrzał na poszkodowanego i z góry stwierdził, że jest pijany. Świadkowie nie wskazali, aby przeprowadzono jakiekolwiek badania (choć w dokumentacji medycznej zapisano inaczej), natomiast podczas 6-minutowej interwencji medycznej medyk ocenił 15 różnych parametrów, po czym w rozpoznaniu wpisał "upojenie alkoholem".
Później strażnicy miejscy wezwali policję, a w międzyczasie próbowali podnieść Jana Ł. z ulicy. Ten jednak miał bardzo sztywne ciało. Po przyjeździe mundurowych, mężczyzna dostał drgawek, dlatego po raz kolejny wezwano karetkę. Tym razem interwencja trwała 5 minut i choć w dokumentacji ponownie wskazano na wykonanie wielu badań, rozpoznanie było identyczne. Policjanci zabrali więc 53-latka do izby zatrzymań, aby wytrzeźwiał, a wcześniej odwiedzili szpital. Obecny tam lekarz przyznał, że nie ma przeszkód do zatrzymania mężczyzny.
Jan Ł. trafił do izby zatrzymań w komendzie przy ul. Północnej. Mundurowi przed 17 godzin nie zwracali na niego uwagi, choć leżał bez ruchu. Zainteresował się nim dopiero policjant z porannej zmiany. Okazało się, że z mężczyzną nie można nawiązać kontaktu - w nosie miał skrzepy krwi i miał duże problemy z oddychaniem. Ostatecznie pokrzywdzony trafił do szpitala, gdzie usunięto mu krwiaka mózgu, jednak ostatecznie nie udało się go uratować. Zmarł w sylwestra, osierocił żonę i sześcioro dzieci.
Prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie jego śmierci, jednak rodzina mężczyzna złożyła pozew przeciwko Komendzie Miejskiej Policji w Lublinie, domagając się zadośćuczynienia. Udało się to dopiero po procesie odwoławczym. Sąd przyznał bliskim Jana Ł. 600 tysięcy złotych, a w uzasadnieniu wskazał na zaniedbania ze strony policjantów.
– Funkcjonariusze nie wypełnili ciążących na nich obowiązków w zakresie nadzoru nad osadzonym i zignorowali fakt pozostawania Jana Ł. w bezruchu przez ponad 17 godzin, co w konsekwencji pozbawiło go szans na przeżycie – ocenił sąd, cytowany przez "Dziennik Wschodni".
Zdołano ustalić, że monitoring w celu działał z przerwami, wskutek czego mundurowi mieli obowiązek nie rzadziej niż co pół godziny kontrolować zatrzymanych. W przypadku nietrzeźwych, z którymi nie można nawiązać kontaktu, mieli też obowiązek sprawdzania czynności życiowych. W przypadku Jana Ł. nikt tego nie robił.