Jak pisaliśmy półtora roku temu, do tragedii doszło w czerwcu 2019 roku. 36-letni Wasyl C. zasłabł podczas pracy w hali produkcyjnej. Jego koledzy powiadomili szefową. - Leżał na plecach, miał drgawki. Przytomny, ale nic nie mówił. Powiedzieliśmy pani Grażynie, żeby wezwała pogotowie. Mówiła, że zadzwoni po przyjaciela i sama to załatwi. "Wszystko będzie dobrze" - zapewniała. Gdy wychodziliśmy z zakładu, Wasyl jeszcze żył - powiedział "Wyborczej" jeden z pracowników.
Wasyl C. pracował w zakładzie nielegalnie. Kobieta nie wezwała pogotowia, a kiedy mężczyzna przestał oddychać, przewiozła ciało 120 kilometrów od miejsca pracy i porzuciła w lesie. Początkowo Grażynie F. groziło pięć lat więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci i nieudzielenie pomocy. Ostatecznie jednak sąd zdecydował, że nie da się ustalić, czy w razie wezwania karetki mężczyzna by przeżył. Sama oskarżona tłumaczyła w sądzie, że nie zawiozła go do szpitala, ponieważ widać było, że już nie żyje. Ostatecznie kobieta została skazana wyłącznie za drugi z zarzutów, za który wymierzona została jej kara roku i dziesięciu miesięcy pozbawienia wolności oraz dwunastu lat zakazu obejmowania stanowiska związanego z zatrudnieniem pracowników.
Grażynie F. pozostał do odsiadki jeszcze rok - 10 miesięcy spędziła bowiem w areszcie, co wlicza się na poczet zasądzonej kary. Kobieta nie stawiła się jednak do więzienia. W lutym tego roku sąd wystawił za nią list gończy. Jak podaje "Wyborcza", kobieta została zatrzymana w środę 10 marca rano, a następnie przewieziona do zakładu karnego w Gębarzewie.