Przeczytaliśmy w Gazeta.pl prawie dwa tysiące stron poświęconych historii Polski. To były podręczniki, z których uczą się setki tysięcy uczennic i uczniów. Z tej lektury wyłoniła się osobliwa narracja o historii Polek: pozbawiona tła społecznego, traktująca kobiety jako ciekawostkę. Zebraliśmy te treści w publikację "Historia bez Polki" i chcemy się nią z Wami podzielić.
***
Dr Agnieszka Janiak-Jasińska: Nieszczególnie. W dalszym ciągu historia w podręcznikach szkolnych jest historią przede wszystkim wybitnych mężczyzn oraz historią narodu lub społeczeństwa - wspólnot w opowieściach o przeszłości pozbawionych płci. Zestaw postaci kobiecych obecnych w podręcznikach, szczególnie tych adresowanych do szkół podstawowych (przypomnijmy obecnie ośmioklasowych, w których historia uczona jest systematycznie przez pięć lat) ani się znacząco nie zwiększył, ani nie uległ istotnym zmianom. Coraz częściej wprawdzie wydawnictwa starają się, by ilustracje przedstawiające codzienność albo większe zgromadzenia/skupiska ludzi pokazywały i mężczyzn i kobiety, ale pozwala to na obecność kobiet głównie w roli statystek, tła dla dziejącej się za sprawą dzielnych mężczyzn "wielkiej" historii. Sytuację nieco ratują podręczniki do szkoły średniej dla przedmiotu uzupełniającego Historia i społeczeństwo, szczególnie te, poświęcone wątkowi tematycznemu "Kobieta i mężczyzna, rodzina", ale niebawem w związku z wprowadzoną w 2018 roku zmianą podstawy programowej do szkół ponadpodstawowych wyjdą one z użycia i sformułowana przeze mnie powyżej ocena obecności kobiet w podręcznikach szkolnych będzie w pełni adekwatna także do książek używanych w szkołach średnich.
Na pewno tak, ale przyczyn jest chyba więcej i wzajemnie się one łączą. Przede wszystkim winą należy obarczyć podstawy programowe, których i wydawnictwa, i autorzy - czemu trudno się dziwić - wiernie się trzymają. Są one szalenie tradycyjne, skoncentrowane na historii politycznej państwa i narodu oraz przeładowane faktografią. Im bliżej współczesności, tym mniej historii społeczno-kulturowej, a więcej politycznej i wojskowej. A wszystko to podporządkowane przekonaniu wyrażonemu w preambule do podstawy programowej do szkoły podstawowej pióra prof. Włodzimierza Sulei, że "historia jest skarbnicą zbiorowej pamięci" (już niestety nie szkołą krytycznego myślenia), zaś rolą przedmiotu historia jest "poznanie ważnych wydarzeń z dziejów narodu polskiego, zwłaszcza poprzez dokonania wybitnych postaci historycznych; zapoznanie z symbolami narodowymi, państwowymi i religijnymi; wyjaśnienie ich znaczenia oraz kształtowanie szacunku wobec nich". Koncentracja na "ważnych wydarzeniach", "wybitnych postaciach", "symbolach narodowych, państwowych i religijnych" bardzo ogranicza możliwości wprowadzenia na karty szkolnych podręczników opowieści o bohaterach i bohaterkach drugiego planu oraz zwykłych ludziach.
Nie można pominąć też faktu, że kobiet brak także w podręcznikach akademickich, bo ustalenia badaczek i badaczy zajmujących się historią kobiet trudno przebijają się do świadomości ogółu historyków, nie są włączane do "wielkich narracji historycznych", nie wchodzą do kanonu wiedzy o przeszłości. Autorzy podręczników nie piszą lub niewiele piszą o kobietach, bo niestety niewiele o nich wiedzą. Brak wreszcie wielu polskim historykom przekonania, że płeć jest równie ważnym kryterium społecznych podziałów, co narodowość, wyznanie, pochodzenie społeczne, a historia ma ogromny potencjał kształtowania współczesnych wzorców kobiecości i męskości. Nie próbują spojrzeć na podręcznik oczyma odbiorców-uczniów, z których żeńska połowa nie znajduje w tak opowiadanej historii żadnych wzorców osobowych. Za mało też determinacji, by pomimo presji ze strony wydawnictw na ograniczanie objętości używać liczby mnogiej w rodzaju męskim i żeńskim, bo przecież w dziewiętnastowiecznych fabrykach wyzyskiwano robotników i robotnice, a Lwowa w latach 1918-1919 bronili polscy ochotnicy i polskie ochotniczki. Nie da się także ukryć, że wielu rzeczy o wielu kobietach ciągle jeszcze nie wiemy, szczególnie o kobietach w epokach dawniejszych.
A to zależy, od tego co uznamy za ważne w historii… Jeśli nawet pozostaniemy przy tym tradycyjnym widzeniu historii, w której najważniejsze są wydarzenia polityczne, to na pewno nie ma w podręcznikach wielu kobiet, które je w istotny sposób współtworzyły, ale nie były ich liderkami. Skoncentrowanie uwagi na przywódcach eliminuje z podręczników wiele wybitnych kobiet, o których powinniśmy wspominać, by pokazywać partycypację kobiet w życiu politycznym. Nie ma więc pierwszej kobiet w polskim rządzie Ireny Kosmowskiej, działaczki ludowej, która w utworzonym przez socjalistów rządzie Ignacego Daszyńskiego była wiceministrem i odpowiadała za propagandę oraz opiekę społeczną. Nie ma żołnierki podpułkownik Aleksandry Zagórskiej, twórczyni kobiecej służby wywiadowczej I Brygady Legionów Polskich i kobiecej organizacji paramilitarnej Ochotniczej Legii Kobiet, broniącej udział w wojnie z bolszewikami. Nie ma Wandy Krahelskiej, bojownicy PPS, która w 18 sierpnia 1906 roku przeprowadziła zamach na generała gubernatora Skałona. Nie ma też bohaterek zbiorowych, bez których te ważne wydarzenia nie doszłyby do skutku, np. dromaderek - członkiń Organizacji Bojowej PPS przenoszących nielegalną literaturę, broń i amunicję czy ziemianek prowadzących w czasach zaborów nielegalne szkółki dla dzieci chłopskich.
Przede wszystkim o tych kobietach, które znalazły się u szczytu władzy jako królowie, królowe, członkinie rodów królewskich, tych, które sięgnęły po najwyższe laury i nie sposób zrelatywizować ich wybitności lub tych, które odznaczyły się najwyższym poświęceniem i bohaterstwem oczekiwanym jednak od mężczyzn. Świetnie ilustruje to podstawa programowa do klasy IV szkoły podstawowej, która wymienia "postacie i wydarzenia o doniosłym znaczeniu dla kształtowania polskiej tożsamości kulturowej". Wśród 25 postaci wprost wskazanych w tym dokumencie są tylko cztery kobiety: Dobrawa, królowa Jadwiga, Maria Skłodowska-Curie, Danuta Siedzikówna "Inka". Autorzy podręczników mogą wprawdzie przemycić jeszcze kilka postaci, gdy przedstawić mają "Solidarność i jej bohaterów", "Józefa Piłsudskiego i jego żołnierzy" czy "Mikołaja Kopernika i krakowskich żaków" ale użyty we wszystkich tych zagadnieniach rodzaj męski nie zachęca do poszukiwania wśród tych zbiorowych bohaterów kobiet.
Niestety niewiele. Gdyby nie noblistka Maria Skłodowska-Curie uczniowie w szkołach podstawowych, ale też w wielu szkołach średnich nie dowiedzieliby się nic o polskich naukowczyniach. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że niewiele jest też w podręcznikach szkolnych naukowców. Podstawa programowa nie kładzie bowiem nacisku na poznawanie historii nauki czy kultury, pracy, edukacji i aktywności społecznej. Skoro niewiele jest mowy o tym, jak pod wpływem zmian technologicznych, ekonomicznych, społecznych, itd. zmieniała się definicja i rola pracy oraz warunki jej wykonywania, to w konsekwencji nie ma miejsca na opowieść o wchodzeniu kobiet do nowych zawodów i wynikających stąd zmianach kulturowych, w tym także obyczajowych. Nie ma więc w podręcznikach pierwszej polskiej sędzi Wandy Grabińskiej czy chemiczki Alicji Dorabialskiej - pierwszej polskiej profesor na Politechnice Lwowskiej. Brak w podręcznikach miejsca na omawianie historii edukacji, a więc uczniowie nie dowiadują się nic o różnicach w programach nauczania dziewcząt i chłopców, o pierwszym całkowicie zakonspirowanym kobiecym Uniwersytecie Latającym, o walce kobiet o dostęp do uczelni wyższych, w tym o Jadwidze Sikorskiej, Stanisławie Dowgiałło, Janinie Kosmowskiej, które jako pierwsze uchyliły przed kobietami bramy UJ. Niewiele pisze się o gospodarce, a więc brak w podręcznikach przedsiębiorczych szlachcianek i magnatek XVII i XVIII w., o których wiemy coraz więcej dzięki badaniom prowadzonym i inspirowanym przez prof. Bożenę Popiołek z UP w Krakowie czy prof. Urszulę Augustyniak z UW.
Trzeba jednak przyznać, że sam wątek walki kobiet o równouprawnienie na stałe wszedł do treści podręczników opowiadających o wieku XIX. Wszedł jednak w sposób dość zaskakujący - jest bowiem elementem narracji wyłącznie o historii powszechnej. Uczniowie w klasie siódmej dowiadują się o postulatach sufrażystek angielskich, poznają Emmeline Pankhurst, na ilustracjach oglądają wiece organizowane przez brytyjskie działaczki i brutalną wobec nich policję, bez żadnego porównania z działaniami polskich działaczek emancypacyjnych. Podręczniki milczą na temat zjazdów kobiet organizowanych w Krakowie i w Warszawie, polskich organizacji feministycznych (nie przywołuje się chociażby Związku Równouprawnienia Kobiet Polskich), gazet wydawanych przez działaczki ruchu kobiecego. Nie pojawia się też oczywiście żadne nazwisko. Kika tematów dalej dowiadują się jednak o nowoczesności rodzącej się II RP, która wprowadza pełną równość polityczną kobiet. Brak sprawczości polskich działaczek aż bije po oczach.
Zbyt często kobiety oraz wątki dot. życia codziennego przywoływane są w roli anegdoty/ciekawostki uatrakcyjniającej "poważną" narrację historyczną. A z analizy zmian stroju kobiecego można - co pokazywały podręczniki do przedmiotu uzupełniającego historia i społeczeństwo - wywieść bardzo ciekawe i ważne wnioski o zmieniających się rolach kobieta oraz ich obecności w różnych sferach życia społecznego. Niepotrzebnie autorzy odnoszą się także do wyglądu/urody przywoływanych bohaterek, zwłaszcza gdy te nie miały większego znaczenia dla ich osiągnięć. Brak także wyjaśniania i przypominania, dlaczego więzi rodzinne były tak ważne, że w danych epokach historycznych decydowały o udziale kobiet we władzy, a w późniejszych o ich pozycji społecznej i prawie do samodzielności.
Przede wszystkim zmienić sposób nauczania historii na polskich uczelniach, tak, by dla wszystkich autorów podręczników i wszystkich nauczycieli historii w szkołach historia kobiet była nieodłączną częścią historii jako takiej. Nie subdyscypliną uprawianą równolegle do innych badań nad przeszłością, pozostającą bez wpływu na wielkie narracje historyczne, ale nieodzownym elementem każdych badań historycznych. Większych zmian nie dokonamy także bez odchudzenia podstaw programowych i ich zróżnicowania - historia społeczna, gospodarcza, historia szeroko pojętej kultury, której dziś w dokumentach tych jak na lekarstwo, wprowadziłaby do podręczników szkolnych postaci kobiet i mężczyzn nie mniej wybitne niż kolejni przywódcy kolejnych powstań narodowych. Pogłębionej refleksji wymaga przygotowanie dydaktyczne autorów podręczników, którzy w projektowaniu opowieści o przeszłości powinni brać pod uwagę potrzeby i zróżnicowanie (także płciowe) jego odbiorców oraz ich recenzentów. Niezbędna jest także presja ze strony rodziców, samych uczniów - szczególnie szkół średnich, organizacji społecznych, wskazujących na anachroniczność narracji podręcznikowych, sprzyjających wykluczaniu/pomijaniu znaczenia we wspólnocie przeszło połowy społeczeństwa.