Informatorzy portalu krowoderska.pl uznali, że to była "największa katastrofa w archiwistyce od czasów pacyfikacji Powstania Warszawskiego". Pożar przy ul. Na Załęczu strawił "zbiory, których nie tylko nie da się uratować, ale nawet odtworzyć", a jego efektem jest "wyrwa nie do otworzenia, która pozostała w historii miasta ostatnich kilkudziesięciu lat".
W artykule wskazano, że w archiwum znajdowało się około 20 km akt, czyli około 150-200 mln dokumentów. Wśród nich były dokumenty meldunkowe czy karty dowodów osobistych, zawierające bardzo ważne dla historii dane miasta.
- Na podstawie tych ksiąg możemy odnaleźć miejsce, skąd ci mieszkańcy przybyli przed zamieszkaniem w Krakowie, gdzie się wyprowadzili, czy ewentualnie kiedy zmarli. Te dane są bardzo cenne i tylko tutaj możemy je odnaleźć - mówił w grudniu Kierownik Archiwum Urzędu Miasta Krakowa, Zbigniew Pasierbek o znaczeniu ksiąg meldunkowych dla historyków.
"W Archiwum Urzędu Miasta Krakowa znajdowały się także m.in. księgi rejestrów mieszkańców gminy z powiatu krakowskiego, np. Bieńczyc, Mogiły, Ruszczy. W archiwum znajdowały się 33 księgi rejestrów obejmujące okres od lat 30. do 50. XX wieku. Księgi te obejmują gminy, które dzisiaj już nie istnieją lub po których pozostały tylko nazwy. I tak np. z terenu Mogiły wywłaszczono rdzennych mieszkańców, a następnie powstała tam Huta im. Lenina. To z ksiąg rejestrów mogliśmy się dowiedzieć, jakie były dane mieszkańców, kiedy tam mieszkali, gdzie pracowali i kiedy zmarli. Mówiąc wprost - kim byli. I że w ogóle byli" - czytamy.
"Opisywane przez nas zbiory to jedynie część tego, co znajdowało się w spalonym Archiwum. Jak widać, są to rzeczy, o których nie sposób powiedzieć, że »nie są istotne«, czy jak przekonywał prezydent Jacek Majchrowski »nie są związane ze sprawami mieszkańców«. Trudno także wyobrazić sobie, jak opisywane przez nas dokumenty mogłyby zostać odtworzone, o czym przecież także zapewniał prezydent Krakowa" - tłumaczą autorzy.
Władze informowały, że w pierwszych dniach udało się wynieść z pożaru 600 kg akt. Z tym że według mediów część z nich "rozpadała się w rękach". Były przemoczone i przemarznięte. Taka ilość odpowiada, według cytowanego portalu, około 20 metrom akt - z 20 kilometrów, które były przechowywane przy ul. Na Załęczu.