Reporter "Superwizjera" TVN skontaktował się pacjentami, którzy zdecydowali się na alternatywne leczenie raka u Norberta Szalusia, a także bliskimi tych osób.
- Początek był taki, że mama zaczęła chrypieć. Zignorowała to. W 2017 roku zrobiła sobie rentgen, gdzie już było widać, że ten rak jest wielki, wielkości piłki ping-pongowej, i był już nieoperacyjny. Dostała chemię paliatywną na podtrzymanie. Wtedy pojawiła się moja koleżanka - opowiada w materiale Marcin Królikowski. Jak dodaje, koleżanka opowiedziała o lekarzu, który "robi cuda" i "nie będzie śladu po raku". Chodziło o klinikę Immunomedica na Mokotowie kierowaną przez Norberta Szalusia. Z jego cv wynika, że obronił doktorat z pogranicza medycyny nuklearnej i onkologii. W materiale reporter z ukrytą kamerą i w towarzystwie Królikowskiego odwiedza lekarza.
- Moja mama w stanie agonalnym była poddawana terapii tutaj. Trzy wlewki jakieś miała magiczne. Chciałem się zapytać, czemu pan jej to przepisał - mówi Królikowski.
- Chciałem mamę ratować - odpowiada lekarz.
Inna pacjentka, cierpiąca na nieoperacyjny nowotwór wewnątrz rdzenia kręgowego, również udała się do tej kliniki. Dostała preparat o nazwie Selol, który ma leczyć raka, a w rzeczywistości żadne badania nie wykazały tej skuteczności. Co więcej, Europejski Urząd do spraw Bezpieczeństwa Żywności nie zgodził się, by stosować Selol jako suplement diety, ponieważ badania na szczurach w laboratorium przyniosły niekorzystne wyniki. Chorzy, z którymi rozmawiał "Superwizjer", przyznają, że sami odstawili Selol, bo przynosił skutki uboczne - wypadały włosy i paznokcie, a nawet dochodziło do regresu mowy.
Pacjentka oprócz preparatu dostawała wlewy z kurkuminy i witaminy C, których jednorazowy koszt to dwa tysiące złotych.
- Największym zagrożeniem jest, jeżeli pacjent decyduje się, że odłoży leczenie chemiczne, w rozumieniu społecznym często "szkodliwe", a zastosuje leczenie naturalne. Wtedy może się okazać, że ten czas na podawanie terapii alternatywnych, w złym znaczeniu tego słowa, zostanie stracony. Jeżeli w pierwszym okresie pacjent zrezygnuje z leczenia, problem może być bardzo duży - komentuje w "Superwizjerze" dr hab. Jarosław Woroń, farmakolog kliniczny z Katedry Farmakologii Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
W reportażu pokazano również odzież elektromagnetyczną ECCT, którą wynalazł indonezyjski naukowiec dr Warasito Purwo Taruno. Tuż po tym, gdy rząd Indonezji zabronił stosowania odzieży, Purwo Taruno pojawił się w Warszawie. Po kilku tygodniach współpracował z kliniką Norberta Szalusia.
Koszt czapki elektromagnetycznej, która ma zabijać komórki rakowe w mózgu, to blisko 10 tys. zł. Natomiast kamizelka, która również ma zwalczać nowotwór, kosztuje już 25 tys. zł.
Autorzy materiału kontaktują się z rodziną dwuletniego chłopca, u którego zdiagnozowano nieuleczalnego guza rdzenia kręgowego. Po nieudanej chemioterapii w Centrum Zdrowia Dziecka, nadzieję rodzicom dziecka dawał Norbert Szaluś. - Pokazywał statystyki, że to działa, że to właśnie za granicą jest stosowane, w Indonezji. Myśleliśmy, że będzie jakaś poprawa po tej kamizelce, a tu się okazuje, że był ucisk na nerwy, i rączki i nóżki przestały pracować. Jak już paraliż poszedł, to wiedzieliśmy, że zbliża się koniec - mówi mama chłopca.
W sprawie Szalusia toczą się dwa postępowanie w warszawskiej prokuraturze. Dotyczą narażenia pacjentów na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia poprzez nieprawidłowo przeprowadzone procedury medyczne. Jak podaje "Superwizjer", jeden z pacjentów zmarł kilka dni po tym, gdy otrzymał od lekarza niezarejestrowany w Polsce lek antymalaryczny. Z kolei Naczelny Sąd Lekarski skazał Szalusia za stosowanie preparatu Conium, który jest oparty na trującej roślinie.
Szaluś, jak wynika z materiału, odbywał specjalizację z onkologii klinicznej pod okiem wybitnych fachowców. - W momencie, kiedy się okazało, że używa substancji, które nie mają nic wspólnego z dowodowością naukową, przerwaliśmy jego specjalizowanie - mówi w reportażu prof. Cezary Szczylik, onkolog z Europejskiego Centrum Zdrowia. - Zresztą wystąpiłem z wnioskiem, żeby nie pracował w naszej instytucji i tak też się stało - dodaje.
Przerwanie specjalizacji oznacza, że Szaluś nie został onkologiem. - Ten lekarz nadużywa w sposób świadomy pacjentów, mówiąc, że leczy ich onkologicznie. To jest bardzo niebezpieczne, dlatego że pacjenci to kupują - mówi prof. Szczyklik.
Doktor Szaluś nie zgodził się wystąpić przed kamerą.
- Jestem jednoznacznie przekonany o tym, że to nie jest chęć leczenia choroby nowotworowej, ale niepowstrzymana ochota zarabiania pieniędzy w sposób skrajnie nieuczciwy - mówi o metodach Szalusia prof. Szczyklik.