W Sądzie Okręgowym w Warszawie ma ruszyć proces Tomasza U., byłego kierowcy firmy Arriva oskarżonego w sprawie wypadku, do którego doszło 25 czerwca ubiegłego roku. Prowadzony przez mężczyznę autobus linii 186 uderzył w bariery energochłonne na moście Grota Roweckiego. Przednia połowa autobusu spadła w przestrzeń między wiaduktem mostu i Wybrzeżem Gdyńskim, a druga część pozostała na moście.
Zginęła 75-letnia kobieta, 18 osób zostało rannych, w tym jedna ciężko.
W grudniu do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko 28-letniemu kierowcy autobusu Tomaszowi U. Wiadomo już, że mężczyzna w chwili wypadku był pod wpływem amfetaminy, którą znaleziono zresztą w jego plecaku. Grozi mu do 12 lat więzienia. Data pierwszej rozprawy nie jest jeszcze znana.
Dotarliśmy do prokuratorskich akt sprawy. Pokazują one, co tego feralnego dnia przeżyli pasażerowie, a także jak bronił się oskarżony Tomasz U.
Świadek zdarzenia, rowerzysta: Autobus wjechał w przydrożne bariery, przebił je, a następnie stoczył się z nasypu w dół. Przód oparł się na podłożu, to chyba był piasek. Gdy czoło autobusu uderzyło w podłoże, to z jego wnętrza tak jak worki zaczęli wypadać ludzie. Oni nie wyskakiwali, tylko wypadali. Przez szyby, bo były popękane.
Mężczyzna dzwoni pod numer 112. Próbuje pomóc pasażerom. Razem z trzema innymi osobami wyciąga starszą kobietę z pojazdu. Pasażerka ma otwarte oczy, ale nie ma z nią kontaktu. Oddycha z trudem. Robi się sina. Żuchwa zaciśnięta. Ktoś zaczyna robić masaż serca, rowerzysta próbuje otworzyć usta kobiety, by rozpocząć sztuczne oddychanie. Za chwilę pojawia się ekipa pogotowia.
Rowerzysta: W tym czasie poprosiła mnie o pomoc inna kobieta, która leżała w pobliżu autobusu i płakała. Chciała zadzwonić do męża. Nie mogła znaleźć telefonu, mówiła o torbie. Wypatrzyłem tę torbę, leżała pod autobusem. Kobieta zadzwoniła do męża, ale jej wypowiedzi były nielogiczne. Była w szoku. Przejąłem od niej telefon i poinformowałem rozmówcę o tym, co i gdzie się wydarzyło.
Pomocy udziela też kierowca ciężarówki. - Pomogłem wyjąć z autobusu małe dziecko. Widziałem wśród poszkodowanych dziewczynę, która miała w plecach dziurę jak pół pięści. Sądziła, że plecy ją bolą, bo wczoraj była na siłowni - opowiada później policjantom.
W chwili wypadku autobusem jedzie ok. 40 pasażerów.
Pasażerka, 35 lat: Usłyszałam jakiś stukot, jakby walnięcie i od razu poczułam jakby lot samolotu.
Pasażerka, 36 lat: W tamtej chwili byłam pewna, że umrę. Spadając, słyszałam huk tłuczonego szkła, tarcie autobusu o barierkę i beton. Lewym bokiem ciała upadłam na szybę, która stała się podłogą autobusu. Upadła na mnie starsza kobieta. Zaczęła krzyczeć, że ją przygniatam i chciała, abym z niej zeszła. A to ona przygniatała mnie sobą.
Pasażer, 71 lat: Oderwało mnie od rurki, którą trzymałem i bezwiednie przemieściło mnie w kierunku przodu autobusu. Wydaje mi się, że straciłem przytomność. Wydostałem się przez szparę pomiędzy ziemią i autobusem.
Pasażerka, 74 lata: Złapałam się mocno uchwytu na siedzeniu przede mną. Raptem ręce mi wyrwało i odrzuciło mnie na prawą stronę. Nie wiedziałam, co się dzieje. Autobus, jego przednia część, przewróciła się, ludzie leżeli. Jakiś mężczyzna nie mógł wstać. Jacyś mężczyźni, prawdopodobnie świadkowie zdarzenia, zaczęli wyciągać ludzi przez małe okienko. To było okno w dachu autobusu.
Pasażerka, 47 lat: Miałam wrażenie, że jedna z osób przeleciała w powietrzu w pobliżu mnie. Wyrzuciło mnie z siedzenia i poleciałam do przodu. Zamknęłam oczy. Słyszałam zgrzyt blachy i głośne dźwięki. Upadłam na plecy na podłogę. Słabo mi się zrobiło, ale byłam na tyle przytomna, żeby o własnych siłach wyjść z autobusu. Wyszłam przez wyrwę, która powstała z prawej strony.
Pasażerka, 46 lat: Świat zawirował, nie zdążyłam się niczego złapać i wpadłam w pierwsze drzwi autobusowe na wysokości kierowcy. Chyba straciłam świadomość. Gdy się ocknęłam, dalej byłam przy tych drzwiach. Wszędzie mnóstwo szkła. Jakiś mężczyzna z kaskiem rowerowym na głowie krzyczał, żebym się do niego zbliżyła. Udało mi się doczołgać do okna. On wtedy wziął mnie na ręce i wyniósł.
Pasażerka, 21 lat: Wypadliśmy z chłopakiem przez drzwi, które już nie miały szyby. Z tego, co pamiętam, uderzyłam głową o kostkę brukową.
W wypadku ginie 75-letnia kobieta. Wracała z cmentarza.
Mąż pasażerki: O godz. 13, kiedy wróciłem do domu, a żony nie było, wspólnie z synem zaczęliśmy dzwonić po szpitalach. Wiedziałem już o tym wypadku i poinformowałem o tym syna. Wiedziałem, że żona miała właśnie w tych godzinach wracać i zacząłem się niepokoić, że nie odbiera telefonu.
Po trzech godzinach w mieszkaniu małżeństwa pojawiają się policjanci ze zdjęciem 75-latki. Mężczyzna rozpoznaje swoją żonę. Nie żąda przeprowadzenia sekcji zwłok.
Ta jednak i tak się odbywa. Wykazuje, że przyczyną śmierci 75-latki były "masywne obrażenia wielonarządowe w zakresie wszystkich jam ciała, zwłaszcza z obfitym krwotokiem wewnętrznym do lewej jamy opłucnowej z dwupoziomowo rozerwanej tętnicy głównej".
Ciężko ranna zostaje inna pasażerka. Lekarze stwierdzają u kobiety złamanie miednicy, złamania wieloodłamowe żeber z odmą opłucnową, złamanie lewych wyrostów poprzecznych kręgów, zwichnięcie stawu barkowo-obojczykowego. Łączny bilans rannych to 18 osób.
Straty materialne: autobus - ok. 1,3 mln zł, zniszczenia na drodze (barierki, znak itp.) - ok. 33 tys. zł. Postępowanie prokuratorskie wycenione jest na ponad 26 tys. zł.
Autobusem kieruje 27-letni Tomasz U. Ma dwójkę małych dzieci, trzecie w drodze. Sam wcześnie stracił rodziców: matka zmarła, gdy miał 6 lat, ojciec, gdy był 10-latkiem. Zaopiekowała się nim rodzina.
Partnerka Tomasza U.: Jak Tomasz nie jest w pracy, to jest w domu, pomaga mi we wszystkich obowiązkach i zajmuje się dziećmi. Bawi się z nimi i zabiera je na dwór.
Kobieta twierdzi, że Tomasz nie nadużywa alkoholu, jedno piwo raz na jakiś czas. O żadnych narkotykach nic nie wie. Wie natomiast, że Tomasz U. ma chory kręgosłup i bierze lek na receptę.
Analiza zapisów z monitoringu autobusu wykazuje, że mężczyzna tuż przed uderzeniem w barierę praktycznie zamarł.
Biegli: Kierujący autobusem przez ostatnie ok. 20 s. nie zmienił położenia kąta kierownicy. W czasie tym sylwetka kierującego pojazdem (tj. usytuowanie głowy i rąk) nie zmienia swojego położenia. Nie wykonywał on widocznych ruchów ciała.
Tomasz U. dzień po wypadku: Pamiętam, że jechałem i w którymś momencie film mi się urwał. Kiedy wrócił, widziałem przed sobą barierki. Próbowałem odbić kierownicę, pamiętam moment spadku. Pamiętam, że pomagałem jednej z osób wyjść z autobusu i potem już nic więcej.
Twierdzi, że nie wie, czy zażywał leki. Nie odpowiada na pytanie o to, czy brał amfetaminę.
Mężczyzna od czerwca do września siedzi w areszcie. Podczas posiedzenia aresztowego przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Mokotowa przyznaje się do spowodowania wypadku.
Tomasz U.: Byłem pod wpływem środków odurzających. Leczyłem się na kręgosłup. Wróciłem w poniedziałek do pracy po zwolnieniu lekarskim, choć źle się czułem. W dniu wypadku rano również źle się czułem, zgłosiłem to, ale trzeba było jechać z uwagi na sytuację, brakowało ludzi. Pojechałem. Myślałem, że jak wezmę amfetaminę, to mi pomoże.
Dodaje, że narkotyki bierze sporadycznie, na imprezach. Twierdzi, że gdy dowiedział się o śmierci pasażerki, "zawalił mu się świat".
Tomasz U.: Swoją głupotą zabiłem człowieka.
Wersji mężczyzny nie potwierdza Joanna Parzeniewska, rzeczniczka prasowa firmy Arriva.
"Kierowca Tomasz U. w dniu zdarzenia, stawił się do pracy i nie zgłaszał niedyspozycji ani żadnych dolegliwości. Kierowca przed rozpoczęciem pracy miał kontakt z dyspozytorem, który, przeprowadzając z nim rozmowę, nie odnotował żadnych niepokojących sygnałów, a sam kierowca nie informował o żadnych przeciwwskazaniach do podjęcia pracy" - wyjaśnia rzeczniczka w e-mailu przesłanym portalowi Gazeta.pl. Dodaje, że również inni świadkowie obecni w dyspozytorni, a także inni kierowcy nie zauważyli, by działo się coś niepokojącego.
"Gdyby kierowca zgłaszał złe samopoczucie, problemy zdrowotne lub dyspozytor miał wątpliwości co do jego zachowania, na bazie w tym czasie było 4 kierowców rezerwowych, którzy mogli go od razu zastąpić, a kierowca nie byłby dopuszczony do pracy w tym dniu" - zaznacza Joanna Parzeniewska.
Pasażerka, 45 lat: Kierowca wybijał młotkiem szybę w szyberdachu, byśmy mogli wyjść. Nie zwracał uwagi na siebie, ale oceniał stan poszkodowanych, chciał udzielać pomocy, prosił o jak najszybsze opuszczenie autobusu z powodu wycieku benzyny i zagrożenia pożarem. Pośpieszał nas i mobilizował do wyjścia, pomagał, jak mógł.
Świadek: Za szybą czołową stał kierowca autobusu, miał zakrwawioną całą twarz, był z nim kontakt słowny. Chcieliśmy wyciągnąć kierowcę, ale on nie chciał wyjść. Chyba był w szoku, trzymał się kurczowo uchwytów. Zapytał tylko, czy wszyscy już wyszli z autobusu. Prosiliśmy go, żeby opuścił pojazd, ale on nie chciał.
Jedna z pasażerek autobusu twierdzi, że kierowca opuścił wrak dopiero wtedy, gdy wyszli z niego już wszyscy inni.
Po wypadku sam trafia do szpitala m.in. ze złamaniem kości udowej. Policjanci znajdują w plecaku mężczyzny 12 białych tabletek w torebce strunowej. Łącznie nieco ponad 0,5 grama netto amfetaminy.
Pod koniec grudnia do Sądu Okręgowego w Warszawie trafia akt oskarżenia. Prokuratura zarzuca Tomaszowi U. "sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym" pod wpływem amfetaminy, a także posiadanie narkotyku. Może spędzić za kratkami 12 lat.