Magdalena Adamowicz: Uczymy się życia na nowo. Nigdy nie pozwolę, byśmy się rozsypały

Jacek Gądek
- Nie jest tak, że każdego dnia, gdy dzwoni budzik, to wstaję i funkcjonuję jak robot. Też mam chwile, gdy jest mi ciężko. Są chwile zwątpienia. Ale szybko włączam rozum: gdybym się rozsypała, to córki też się rozsypią. A nie mogą, bo jestem matką - nigdy sobie nie pozwolę na to, byśmy się rozsypały - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Magdalena Adamowicz, europosłanka i żona śp. prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.

Zobacz nagranie. Paweł Kowal: dla polskiego rządu pewna epoka wraz z Trumpem się kończy 

Zobacz wideo

Jacek Gądek: Słyszy pani czasami utwór "Sound of silence" w wykonaniu Disturbed?

Magdalena Adamowicz: Kiedy tylko go usłyszę, to przełączam radio.

Dwa lata temu towarzyszył publicznej żałobie po śmierci pani męża.

Wcześniej nawet nie znałam tej piosenki. Paweł raczej też nie był jej miłośnikiem, choć i takie informacje zaczęły krążyć. Dziś kojarzy mi się boleśnie, bo w tamtych dniach odegrała ważną rolę hymnu, symbolu. Dziś jednak ciężko mi jej słuchać. Nie katuję się nią.

Jak udźwignąć śmierć męża, ojca swoich dzieci i to jeszcze zadaną w takich dramatycznych okolicznościach?

Pochodzę z rodziny silnych kobiet. Siłę mam w genach. Babcie przeżyły Auschwitz, a potem wywózkę i obóz koncentracyjny w Niemczech. Swoje w życiu przeszły. Mama też jest kobietą bardzo wytrwałą i doświadczoną. Zdałam sobie sprawę z tego, że śmierć Pawła dodała mi odwagi. I siły do działania.

Myślę sobie: skoro już tyle przeszłam i dałam radę, to mało co jest w stanie mnie wystraszyć. Najgorsze emocje są za mną, ale siła i odwaga pozostała.

Przez te dwa lata miała pani momenty, gdy myślała: nie, chyba nie udźwignę?

W zasadzie nie. Wiem, że wszystko, co robię, jest ważne - jest ważne przede wszystkim dla moich córek. Widzę, że moja postawa i mój spokój dają im poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście, mam gorsze dni. Nie jest tak, że każdego dnia, gdy dzwoni budzik, to wstaję i funkcjonuję jak robot. Też mam chwile, gdy jest mi ciężko. Są chwile zwątpienia. Ale szybko włączam rozum: gdybym się rozsypała, to córki też się rozsypią. A nie mogą, bo jestem matką - nigdy sobie nie pozwolę na to, byśmy się rozsypały.

Muszę dawać córkom siłę tak, jak Paweł dawał ją nam. Był kopany, szczuto na niego, ale dawał radę. Zawsze miał wewnętrzny spokój. Nawet jak się irytował, to w domu dbał o poczucie bezpieczeństwa nas wszystkich.

Kto był obok przez te dwa lata?

Przyjaciele i rodzina to fundament. Każdy, kto stracił bliską osobę, wie, że bez rodziny i przyjaciół trudno utrzymać się na nogach.

Ale także wsparcie od innych podtrzymuje na duchu. Gdy klasa Tereski dowiedziała się, co się stało, to postanowili, że co drugi dzień będą nam przywozić obiady. Dla mnie to było krępujące i początkowo chciałam odmówić, ale powiedziano mi: absolutnie nie możesz, bo tak zwyczajowo jest przyjęte, że jeśli jesteś w trudnej sytuacji czy w żałobie, to będą się dzielić z nami obiadami. Przez dwa-trzy tygodnie codziennie inna rodzina przynosiła nam gotowy obiad. Wydawało mi się, że sobie poradzę sama, ale takie gesty dawały mi poczucie, że ktoś się o mnie troszczy. Często tych ludzi nawet nie znałam.

Córki udźwignęły los, który spadł na was?

Dziewczynom jest ciężko. Starsza córka była nie tylko emocjonalnie, ale także intelektualnie związana z ojcem. Jej tego kontaktu bardzo brakuje.

Młodsza córka radzi sobie z nas wszystkich najlepiej. Mówi: ja nie mogę za bardzo płakać po tacie, bo jak ja płaczę, to wtedy ty mamo płaczesz, siostra też płacze, wszystkie płaczemy i kto ma kogo wtedy pocieszać? Mówi bardzo naturalnie. Gdy spadł śnieg, to powiedziała, że chciałaby ulepić bałwana, ale przecież zawsze robiła to z tatą, więc jak teraz ma ulepić bałwana bez taty?

Takich sytuacji jest wiele. W prozaicznych sytuacjach okazuje się, jak bardzo brakuje Pawła i jakie mamy z nim wspomnienia. Nie zawsze poczucie braku łączy się z rozpaczą, ale już bardziej z tęsknotą i smutkiem, że go nie ma. Mamy tak wiele wspomnień i chcę, aby dziewczyny tak właśnie - pięknie - go pamiętały. I idziemy do przodu.

Często jest pani przy grobie męża w Bazylice Mariackiej?

Tak. Staram się tam być często. Czasami jadę specjalnie, a gdy jestem w pobliżu Starówki, to zawsze odwiedzam bazylikę. Wiele razy przychodziłam tuż przed zamknięciem, gdy nikogo już nie ma w środku, a panowie ochraniający świątynię gaszą już światła. Siadam najbliżej urny z prochami Pawła.

Wiara jest dla pani ostoją?

Wiara jest dla mnie bardzo ważna. Przez ostatnich kilka lat naszego małżeństwa było bardzo ciężko, bo było wiele ataków na Pawła. Przyjaciele pytali wtedy, jak sobie z tym radzę. Mówiłam, że pomagała mi w tym właśnie wiara. Paweł zawsze podkreślał: "moja żona ma łaskę wiary", sam też był osobą głęboko wierzącą. Aczkolwiek muszę powiedzieć, że choć mam wiarę, to instytucja Kościoła i hierarchowie bardzo mnie rozczarowują. Wiele osób traci wiarę właśnie przez działania Kościoła, sama nie myślę o apostazji, ale żałuję, że biskupi - jak mówił papież Franciszek - nie chcą wstać z kanapy.

Czy jest szczęście po śmierci najbliższej osoby?

Kiedyś córki pytały, czy już zawsze będziemy nieszczęśliwe. Tłumaczyłam, że jak każdy człowiek - mimo tragedii, która spotkała naszą rodzinę - mamy prawo do szczęścia. Mamy prawo cieszyć się choćby z drobnych, codziennych rzeczy i żyć normalnie. To bardzo trudne, bo uczymy się życia na nowo. Nie mogę powiedzieć, że dziś nasze życie to samo szczęście, ale potrafimy wspólnie usiąść, obejrzeć pogodny film, poczytać książkę, pograć. I powspominać radosne chwile z Pawłem.

Z własnego doświadczenia może pani powiedzieć, że czas leczy rany?

To bardzo indywidualna sprawa. Nie sądzę, abym była w stanie kiedykolwiek zapomnieć. Owszem, z czasem jest mi łatwiej mówić, ale to nie do końca jest tak, że czas leczy moje rany. Koncentruję się na pracy, zadaniach, projektach, które prowadzę i wtedy jest łatwiej.

Praca jest rodzajem ucieczki?

To nie jest ucieczka, ale chęć działania, by zło jednak przerodziło się w dobro. W ramach kampanii "Imagine There's No Hate" i pracy w Parlamencie Europejskim chcę, aby udało się zbadać mechanizmy powstawania i skutki hejtu, nienawiści.

Pani osobiście sobie zapewne zadaje pytanie, dlaczego jest tyle hejtu dookoła. I jak pani odpowiada?

Szukam odpowiedzi. Myślę, że trafne jest stwierdzenie kapelana Kongresu USA: "słowa mają znaczenie, potęga życia i śmierci leży w ustach człowieka".

Trzeba jednak naukowo zbadać, dlaczego nienawiści jest coraz więcej, podobnie jak i rządów populistycznych i cynizmu politycznego. W USA udało się zatrzymać falę nienawiści i populizmu, ale ile pracy będą musieli włożyć, by wrócić do normalności?

Mam poczucie, że dołożyłam cegiełkę do tego, że o hejcie w Polsce zaczynamy poważnie rozmawiać. Że hejt i jego zabójcze skutki dla ludzi, ale i dla systemu demokratycznego, stają się wreszcie tematem poważnego namysłu.

A walka z hejtem to nie jest walka z wiatrakami?

W USA obserwujemy, że jest wola polityków, by postawić tamę nienawiści. Prezydent elekt Joe Biden powiedział "enough". Twitter, Facebook i Youtube zablokowały nie tylko konta Donalda Trumpa, ale także około 70 tys. kont użytkowników, którzy propagowali teorie spiskowe i wzywali do agresji. Nienawiść jest stara jak świat, ale dziś ma tę cechę, że rozprzestrzenia się błyskawicznie, zatem działania te są właściwe.

Kiedy byłam w USA, spotkałam się z Sheryl Sandberg, szefową operacyjną (COO) Facebooka, aby porozmawiać, jak sobie poradzić z hejtem. Oczywiście, takie medium społecznościowe to jest wielki biznes, ale oni prowadzą badania i starają się, by jakoś sobie z hejtem i dezinformacją radzić. Bo przecież to hejt i fake newsy zabijają demokrację.

Ma pani poczucie, że kontynuuje pracę męża?

Łączyły nas wyznawane wartości: solidarność, demokracja, tolerancja, rządy prawa. Paweł ich bronił, ja też ich bronię. Marzy mi się, aby Instytut Pawła Adamowicza pomógł realnie wprowadzić do polskiej demokracji, ale i na poziomie Unii Europejskiej model współdecydowania przez obywateli. Dziś wygląda to tak, że politycy czy eksperci wychodzą ze swoimi opiniami i można się z nimi zgadzać albo nie. A przecież lepszy jest model, w którym oddolnie ludzie wypracowują rozwiązania, z pomocą ekspertów, a my politycy będziemy je potem realizować na poziomie krajowym i unijnym.

Jest pani w Gdańsku, a pracuje w Brukseli. Rodzina jest rozdarta między te dwa miasta?

Wcześniej wszystko działo się w Parlamencie Europejskim, ale przez pandemię dużo więcej możemy pracować zdalnie, więc więcej czasu spędzam w Gdańsku. Co jakiś czas muszę jednak jeździć do Brukseli.

I jest w tym trochę ucieczka od Gdańska?

Nie uciekam, ale faktycznie, gdy chodzę ulicami Gdańska, to widzę: tu Paweł coś otwierał, tu miał plany, by coś stworzyć. Najbardziej przykro jest mi patrzeć na rzeczy, których nie doczekał, jak choćby otwarcia kładki na Wyspę Spichrzów i nowych inwestycji, które przez lata planował, a nie dane mu było się nim nacieszyć.

Najtrudniejsze momenty w ciągu tych dwóch lat…

…zawsze zmieniają się w wolę działania. W najtrudniejszych momentach w końcu mówię sobie: muszę dać radę, muszę iść do przodu. I udaje się.

A z czego, co się udało, jest pani dumna?

Niedawno Departament Stanu i Kongres USA zatwierdziły Program Wymiany Młodych Demokratycznych Liderów z Polski im. Pawła Adamowicza i przeznaczą na niego milion dolarów rocznie. Będziemy mogli wyszukiwać i kształcić młodym liderów demokracji.

Chciałabym, aby moje dzieci dorastały i żyły w innej Polsce. Moje dzieciństwo przypadło na czas komuny. Wtedy żyło się inaczej: wspólnie marzyliśmy o wolności i demokracji, wspólnie o coś walczyliśmy, a teraz jesteśmy bardzo mocno podzieleni. Staram się to zmienić. W Parlamencie Europejskim uchwaliliśmy raport, którego byłam sprawozdawczynią - o roli niezależnych mediów i ich wzmocnieniu. Media mają ogromną rolę - zwłaszcza w Polsce, gdzie władza zawłaszcza kolejne instytucje, a niezależne media stały się ostoją demokracji. Proponujemy zatem stworzenie funduszu dla niezależnych mediów oraz wzmocnienie ochrony dziennikarzy, którzy są zastraszani.

Mówiła pani: śmierć Pawła nie pójdzie na marne. Nie poszła?

Staram się. Po to jest Program Wymiany Młodych Demokratycznych Liderów, po to jest kampania "Imagine There's No Hate", po to tworzymy Instytut Pawła Adamowicza i po to chcemy napisać podręcznik, jak radzić sobie z hejtem. Marzy mi się też stworzenie nagrody dla Polaków z wyboru - wybitnych osób pochodzących z innych krajów, ale wybierających Polskę jako miejsce do życia. Jest ich coraz więcej.

Pamięć o Pawle to nie samo nazywanie ulic jego imieniem, ale realne działania: motywowanie ludzi, edukowanie, otwieranie polityki na kobiety.

Czeka pani na finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czy wspomnienia są trudne?

W zeszłym roku brałam udział w Orkiestrze i nawet pobiłam rekord rekordów - w czym pomagała mi Małgosia Kidawa-Błońska - zbierając cały dzień datki. Powiedziałam wtedy też kilka zdań wspomnień. Orkiestra powinna grać - jak mówi Jurek Owsiak - do końca świata i jeden dzień dłużej, bo nikt nie może nam zabrać dobra swoim złym i okrutnym czynem.

Granie w Orkiestrze nie jest łatwe. Zwłaszcza dla moich córek i to do tego stopnia, że w zeszłym roku córki błagały mnie, abym chodziła w kamizelce kuloodpornej. Bały się, że i mnie może się stać coś złego. Ten rok jest inny przez pandemię, ale i teraz jestem zarejestrowaną wolontariuszką, szykuję też różne przedmioty na licytacje. Będę wspierać Orkiestrę.

Więcej o: