Zgodnie z obowiązującymi przepisami, dodatek covidowy należy się osobom zatrudnionym w szpitalach II i III poziomu zabezpieczenia covidowego, jeśli wykonują zawód medyczny, uczestniczą w udzielaniu świadczeń zdrowotnych i mają bezpośredni kontakt z pacjentami z podejrzeniem i z zakażeniem wirusem SARS-CoV-2. Od 1 listopada 2020 roku dodatek został podwojony i wynosi aktualnie 100 proc. wynagrodzenia wynikającego z umowy o pracę lub umowy cywilnoprawnej. Jednocześnie maksymalna kwota dodatku nie może być wyższa niż 15 tys. zł - informuje Narodowy Fundusz Zdrowia.
Z doniesień "Rzeczpospolitej" wynika, że choć przepisy dotyczące dodatku covidowego są jednoznaczne, szefowie wielu placówek medycznych traktują dodatek uznaniowo. Zdarza się, że nie wypłacają go w ogóle, czasem przyznają go tylko wybranym pracownikom, bywa również, że wypłacają pieniądze tylko za czas spędzony przy pacjentach chorych na COVID-19. "Rz" ustaliła, że niektórzy medycy otrzymali kilkaset zamiast kilku tysięcy złotych, inni z kolei kilkadziesiąt zamiast kilkuset. Dzieje się to, choć wypłacanie dodatków medyków nie uszczupla budżetów szpitali.
- Sytuacja jest zero-jedynkowa. Jeżeli ktoś pracuje choć przez chwilę z chorymi na COVID-19 i spełnia kryteria podane przez ministerstwo, należy mu się 100 proc. dodatku do wynagrodzenia zasadniczego. Kwotę tę można pomniejszyć tylko w razie urlopu czy zwolnienia - skomentował w rozmowie z "Rz" wiceprezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych Krzysztof Żochowski. Jego zdaniem zachowanie dyrektorów wynika z nieznajomości przepisów.