"Superwizjer" o atakach podziemia na żydowskie sierocińce na Podhalu. "Z początku strzelano z bliska"

"Superwizjer" w swoim ostatnim materiale opowiedział historię żydowskich dzieci, które po wyzwoleniu trafiły do sierocińców na Podhalu. Placówki stały się celem zbrojnych ataków. W historii przywoływane jest nazwisko Józefa Kurasia "Ognia", jednego z dowódców antykomunistycznego podziemia.

Reporter "Superwizjera" przypomina historię Leny Küchler, absolwentki UJ, która przeżyła Holokaust i postanowiła opiekować się dziećmi, które po wyzwoleniu z obozów trafiły do sierocińców w Rabce i Zakopanem. Łącznie do placówek na Podhale trafiło blisko 200 dzieci

Żydowskie sierocińce na Podhalu stały się celem ataków

Miejsce jednak nie było bezpieczne. - Faszyści z podziemia grozili zatrudnionym miejscowym kobietom, że je pobiją, jeśli nie odejdą z pracy. Właścicielom sklepów w Rabce zakazali sprzedawania nam jedzenia, więc z Krakowa co parę dni przyjeżdżała ciężarówka z żywnością - mówi w reportażu  Gusta Tajber, pielęgniarka z sierocińca w Rabce. 

W materiale przypomniana zostaje postać Józefa Kurasia, ps. "Ogień", żołnierza Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, oskarżanego o zbrodnie na cywilach. - Jeśli chodzi o klimat relacji polsko-żydowskich po wojnie na terenie Krakowa i Małopolski, nie był to teren bezpieczny dla Żydów. 112 ofiar pomiędzy styczniem 1945 roku a końcem 1947 roku. Niebezpieczny teren to było Miechowskie, Dąbrowa Tarnowska, obszar Podhala, częściowo rejon Olkusza. Na samym Podhalu zginęło co najmniej 28 osób, głównie z ręki partyzantów "Ognia" - mówi w reportażu dr hab. Julian Kwiek z krakowskiej AGH. 

Zobacz wideo Kontrowersyjni bohaterowie

11 sierpnia 1945 roku w Krakowie doszło do pogromu, a dzień później ktoś zaatakował sierociniec w Rabce. Do willi Niemen, gdzie przebywało 96 dzieci, wrzucono granat. -  Łóżka dzieci stały blisko okien. Bałam się, żeby szkło z potłuczonych w strzelaninie okien ich nie pokaleczyło, więc wyciągaliśmy śpiące, półprzytomne dzieci z łóżek, żeby się kładły na ziemi na korytarzu - opowiada Gusta Tajber.

- Nie można tutaj mówić o żadnym pogromie żydowskim - twierdzi Artur Kołodziej z Podhalańskiej Grupy Rekonstrukcji Historycznych Zgrupowania Partyzanckiego Błyskawica im. Józefa Kurasia "Ognia". - Sierociniec dzieci żydowskich ocalałych z Holokaustu znajdował się w tej willi, willi Niemen. Natomiast budynek willi Stasin był zajmowany wówczas przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Nieco dalej willa Juras była zajmowana przez miejscowe struktury Milicji Obywatelskiej. Z raportów z 1945 roku, ze sprawozdania starosty nowotarskiego, ze sprawozdania dowódcy KBW i milicji nie wynika, że były tu jakiekolwiek ofiary - przekonuje.

Kołodziej twierdzi, że ostrzeliwany był budynek obok, a nie sierociniec. 

"Z początku strzelano z bliska, a potem z okolicznych pagórków"

W materiale przytoczony zostaje list 13-latka z sierocińca. "Zaszło coś nowego. W nocy z niedzieli na poniedziałek około pierwszej godziny rzucono jakiś lekki granat do willi Niemen. Żadnych ofiar nie ma. Ostrzeliwano nas do godziny trzeciej. Z początku strzelano z bliska, a potem z okolicznych pagórków. Dokładnie o wszystkim nie wiem, słyszałem jakieś kroki na polu i kilka bliskich strzałów. Podobno nawet napadający dobijali się do drzwi. Podobne epizody bardzo unieprzyjemniają pobyt w Rabce. Nie zostanę tu ani minuty dłużej niż jest to przewidziane. Całuję Was mocno i pozdrawiam" - czytamy.

Tydzień później doszło do kolejnego ataku, później jeszcze co niedzielę przez trzy kolejne tygodnie. "Ataki przeprowadzali gimnazjaliści inspirowani przez księdza Józefa Hojoła, który należał do podziemnych struktur AK. Trzeci atak zabezpieczali żołnierze, którzy za kilka miesięcy znajdą się w szeregach oddziału 'Ognia'" - podaje "Superwizjer". 

Co innego twierdzi Artur Kołodziej. Według niego trzech ataków nie było. Akcja zbrojna miała miejsce tylko raz, 12 sierpnia 1945 roku. Można to było zrobić raz i z zaskoczenia, bo miał to być odwet za śmierć porucznika, i zniknąć, co zresztą zrobili. Wymiana ognia nie mogła trwać dłużej jak 20 minut - twierdzi.

W 1946 Lena Küchler nielegalnie wywiozła dzieci z Polski do Francji. Stamtąd trafiły do Izraela.

Więcej o: