Pomimo zakazu 11 listopada ulicami Warszawy przeszło kilka tysięcy osób. Doszło m.in. do podpalenia jednego z mieszkań przy użyciu racy oraz starć chuliganów z oddziałami zwartymi policji przy rondzie de Gaulle'a oraz w okolicach Stadionu Narodowego. Rannych zostało 35 funkcjonariuszy.
Jak informował później rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak, podczas nielegalnego pochodu zatrzymano ponad 300 osób. W 270 przypadkach zatrzymanych zwolniono zaraz po wykonaniu czynności. 260 osób ukarano mandatami karnymi. Doszło do 40 zdarzeń o charakterze przestępczym.
- Mowa tu o naruszeniu nietykalności, kradzieży, znieważeniu policjanta, posiadaniu narkotyków czy udział w zbiegowisku. Zabezpieczyliśmy ponad 100 produktów pirotechnicznych, paralizator i pałki teleskopowe. Zabezpieczyliśmy również broń, która zostanie poddana analizie biegłego - relacjonował Marczak.
Jeszcze w trakcie nielegalnego przemarszu narodowców w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się nagrania, na których widać, jak policjanci biją pałkami dziennikarzy - do takich incydentów doszło np. na stacji Warszawa Stadion. W kierunku przedstawicieli mediów rzucono też granat hukowy oraz użyto wobec nich gazu łzawiącego. Natomiast na rondzie de Gaulle'a gumową kulą w twarz trafiony został fotoreporter "Tygodnika Solidarność". Policjanci podkreślają, że ich działania były reakcją na ataki ze strony chuliganów, którzy m.in. rzucali w funkcjonariuszy kamieniami i racami.
Kontrowersje związane z działaniami policji ma zbadać teraz prokuratura. Jak ustaliło radio RMF FM, na wniosek samej policji, która przekazała odpowiednią dokumentację, śledczy mają dokonać tzw. oceny prawno-karnej zachowań funkcjonariuszy. Od opinii prokuratorów będzie zależało, czy wobec policjantów zostanie wszczęte śledztwo ws. przekroczenia uprawnień.
Od opinii instytucji zależy czy zostanie wszczęte śledztwo w sprawie przekroczenia przez mundurowych uprawnień.
Równolegle trwa wewnętrzna kontrola w samej Komendzie Stołecznej Policji. Według ustaleń radia, policja ma problem z identyfikacją funkcjonariuszy w kaskach, którzy brali udział w zabezpieczeniu marszu. "Dzieje się tak dlatego, że członkowie wysłanego tam oddziału do niczego się nie przyznają" - informuje RMF FM.