Środowy protest przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji odbywał się w kilku punktach stolicy. Protestujący pojawili się m.in. pod całkowicie odgrodzonym przez policję Sejmem, a gdy dojście przed budynek zostało zagrodzone przez policjantów, duża ich grupa zgromadziła się na placu Powstańców Warszawy, w pobliżu którego siedzibę ma redakcja TVP. Legitymowanie i zatrzymania miały miejsce w różnych częściach miasta.
Na placu Powstańców Warszawy pojawili się funkcjonariusze ubrani po cywilnemu. Dziennikarz Onetu Marcin Terlik udostępnił nagrania, na których widać, że "tajniacy" biją protestujących teleskopowymi pałkami i zatrzymują jednego z uczestników manifestacji. Inne filmy (np. relacja portalu OKO.press) pokazują, że uczestnicy protestu byli zupełnie zdezorientowani działaniami policji - gdy nieumundurowani policjanci użyli gazu, a później pałek teleskopowych, manifestanci krzyczeli: "Gdzie jest policja? Gdzie go zabieracie?".
Sprawę w rozmowie z Gazeta.pl komentuje dr Krzysztof Liedel, ekspert ds. terroryzmu z Collegium Civitas i były dyrektor Departamentu Prawa i Bezpieczeństwa Pozamilitarnego BBN.
Należy zacząć od tego, że przy okazji środowego protestu policja postanowiła działać dużo bardziej stanowczo. Było to widać po zgromadzonych siłach i środkach. Mam tu na myśli zarówno policjantów umundurowanych, jak i nieumundurowanych, którzy zostali ściągnięci z innych garnizonów do Warszawy. Użyto też znacznej liczby samochodów w celu blokowania ulic
- mówi.
Rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwester Marczak zapewnił podczas czwartkowej konferencji, że obecność funkcjonariuszy ubranych "po cywilnemu" nie powinna nikogo dziwić, bowiem regułą jest, że biorą oni udział w zabezpieczaniu protestów. Wspomina o tym również Liedel, choć zwraca uwagę na to, że policjanci nieumundurowani mają do wykonania określone zadania.
To, że policjanci nieumundurowani biorą udział w zabezpieczeniu tego typu zgromadzeń, jest czymś naturalnym z punktu widzenia taktyki i policja ma prawo to robić. Natomiast trzeba pamiętać, że nieumundurowani funkcjonariusze realizują dość specyficzne zadania. Mają m.in. dostarczać informacje osobom kierującym całą operacją - są bowiem w tłumie i wiedzą, co się w nim dzieje. Ich rolą jest też podejmowanie interwencji wówczas, gdy łamane jest prawo
- mówi ekspert. - Na pewno nie powinni jednak wchodzić w rolę pododdziału zwartego, a to można było zaobserwować w środę. Takie działanie jest błędne z punktu widzenia taktyki i nie powinno mieć miejsca - dodaje.
- Policjanci mogą oczywiście używać środków przymusu bezpośredniego, ale musi być to uzasadnione i proporcjonalne do zaistniałego zdarzenia - dodał Liedel.
Na placu Powstańców Warszawy policja utworzyła kilka blokad, a opuszczenie zgromadzenia było możliwe po wylegitymowaniu przez funkcjonariuszy. "Spisano" blisko 500 osób. Skierowano też 320 wniosków o ukaranie do sądu i 297 notatek do sanepidu. Jak przekazał rzecznik KSP, zatrzymanych zostało 13 "najbardziej agresywnych osób" (przypomnijmy, że podczas nielegalnego marszu 11 listopada zatrzymanych było ponad 300). Dlaczego blokady stworzono właśnie podczas protestu 18.11?
- Takie rozwiązanie funkcjonuje w policyjnej taktyce. Najczęściej wtedy, gdy policja zabezpiecza zgromadzenie, które uznała za nielegalne, a jego uczestnicy nie zachowują się w sposób agresywny i nie ma potrzeby zastosowania środków przymusu bezpośredniego. Sądzę, że od samego początku policja postawiła sobie za cel, by protestujących na ulicach Warszawy rozbić na mniejsze grupy, a później otoczyć kordonem w celu legitymowania. Tak by później mieć możliwość ukarania manifestantów za udział w nielegalnym - zdaniem policji - zgromadzeniu - mówi Liedel. Dodaje, że w przypadku 11 listopada policja - po wcześniejszym rozpoznaniu - była pewna, że w tłumie pojawi się wiele konfrontacyjnie nastawionych osób i dlatego zabezpieczała go w inny sposób.
O ile podczas pierwszego protestu, który odbył się tuż po ogłoszeniu wyroku TK, policja użyła gazu, to późniejsze manifestacje przebiegały spokojnie. 30 października, podczas największej dotąd demonstracji, która przeszła ulicami stolicy, funkcjonariusze musieli reagować nie na zachowanie protestujących, ale na ataki ze strony grup pseudokibiców. Dopiero od kilku dni można zaobserwować bardziej stanowczą "linię" względem protestów kobiet, na co może wskazywać liczba wysłanych na ulicę funkcjonariuszy, a także wspomniane kordony i "masowe" legitymowanie.
"Gazeta Wyborcza" i Onet informowały, że bardziej zdecydowanej reakcji od Komendanta Głównego Policji domagał się wicepremier ds. bezpieczeństwa Jarosław Kaczyński. W odpowiedzi gen. Jarosław Szymczyk miał zagrozić dymisją.
- W normalnych uwarunkowaniach to policja w pełni odpowiada za zaplanowanie i późniejsze zabezpieczenie danego zgromadzenia. Nie wiem, jakie zasady panują teraz, ponieważ nie jestem "w środku". Mogę przypuszczać, że Komendant Główny Policji bierze udział w różnego rodzaju naradach w MSWiA, które zwoływane są w związku z protestami, a później realizuje wytyczne - mówi w rozmowie z Gazeta.pl Liedel.
- Nie ulega wątpliwości, że to nie politycy powinni decydować o tym, jaką taktykę - mniej lub bardziej restrykcyjną - przyjmą na ulicy funkcjonariusze. O tym decyduje prawo. A jeśli ktoś je łamie, i są na to dowody, policja musi reagować. Nie są tu potrzebne niczyje sugestie, a w szczególności nie ze strony polityków - podkreślił ekspert w rozmowie z Gazeta.pl.