Pandemia koronawirusa w Polsce nie zwalania. W sobotę Ministerstwo Zdrowia poinformowało o ponad 25,5 tys. kolejnych osób zakażonych koronawirusem. Druga fala epidemii daje się we znaki szczególnie lekarzom i ratownikom. W wielu miastach brakuje miejsc w szpitalach, a karetki jeżdżą od pacjenta do pacjenta.
Jak donosi "Rzeczpospolita", coraz częściej zdarza się, że karetek zwyczajnie brakuje. Wtedy do akcji wzywani są często straż pożarna. Strażacy są dobrze wyszkoleni z zakresu pierwszej pomocy, a część z nich ma podwójne uprawnienia, są jednocześnie ratownikami medycznymi - pisze "Rz".
Strażacy regularnie pomagają w interwencjach, w których ratownicy pogotowia mogą potrzebować pomocy, np. gdy wejście do mieszkania jest niemożliwe bez wyważenia drzwi. Liczba zdarzeń z udziałem straży pożarnej rosła już w poprzednich latach, jednak teraz - w czasie epidemii - jest jeszcze większa.
"Rz" podaje też przykłady interwencji, kiedy to strażacy musieli ratować życie sami. W Skwierzynie, w woj. lubuskim strażacy reanimowali mężczyznę dźgniętego nożem, ponieważ w całym mieście nie było wolnej karetki. Rannego zabrał w końcu zespół pogotowia, który przyjechał na miejsce aż z oddalonego o 30 kilometrów Gorzowa Wielkopolskiego.
Innym razem w Grodzisku Wielkopolskim karetkę zastąpili strażacy we współpracy ze śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Straż pożarna udzieliła pomocy medycznej i zabezpieczyła teren przed przylotem LPR.
W Radomsku z kolei zwiększona konieczność zastępowania brakujących karetek notowana jest od czerwca. W tym roku było już 17 takich sytuacji, jednak kulminacja nastąpiła w ostatnich dniach.
Jak zaznacza jednak Piotr Kagankiewicz, zastępca dyrektora Szpitala Powiatowego w Radomsku cytowany przez "Rz", należy rozróżnić, że istnieją zarówno zwykłe, jak i "covidowe" oddziały ratunkowe. W Radomsku karetka "covidowa" jest tylko jedna i przez cały czas jest zajęta, dlatego czas oczekiwania na nią jest wydłużony.