Podczas Marszu Niepodległości, który odbył się w środę doszło do starć z policją i dewastacji mienia. Policja użyła broni gładkolufowej i gazu pieprzowego.
Na pytania dziennikarzy podczas wtorkowej konferencji prasowej odpowiadał Robert Bąkiewicz.
Po pierwsze to nie było zgromadzenie. Na tym Marszu mogli być również kieszonkowcy za nich też nie bierzemy odpowiedzialności
- mówił o przebiegu Marszu Niepodległości.
Organizatorzy mówili również o agresywnym zachowaniu policji wobec demonstrantów. Ich zdaniem funkcjonariusze postępowali inaczej niż podczas Strajku Kobiet.
Dołożyliśmy wszelkich możliwych starań, żeby nie doszło do eskalacji. Podejrzewaliśmy, że Marsz Niepodległości zostanie wykorzystany do prowokacji. Pamiętajmy, że od trzech tygodni odbywały się manifestacje środowisk lewicowych, które niszczyły pomnik i zabytki i profanowały kościoły. Wtedy lała się krew i policja nie podejmowała żadnych działań. Policja ma różne podejście w zależności od manifestujących. Tamtym daje się obronę, a innych się pałuje
- mówił. Bąkiewicz zwrócił uwagę na zastosowanie broni wobec dziennikarzy. Wspominał postrzelenie fotoreportera, który relacjonował Marsz.
Policja powinna odpowiedzieć za ataki na dziennikarzy. Powinno dojść do dymisji komendanta głównego. Policja niepotrzebnie postępowała agresywnie wobec demonstrantów i eskalowała napięcie
- oceniał szef stowarzyszenia Marsz Niepodległości.
Organizatorzy odpowiedzieli na zarzuty zmiany formy marszu z samochodowego na pieszy. Bąkiewicz tłumaczył, że policja zabroniła im przejechać przez miasto:
Nie można było jechać samochodami. Wszystkie moje działania miały na celu deeskalowanie napięcia. Są filmy, które pokazują, że wśród demonstrantów byli prowokatorzy. Zwracam się do komendanta i wypinam swoją pierś po medal, bo byłem tam, gdzie policja nie podejmowała działań.
W sieci są natomiast zdjęcia i nagrania, na których widać, że Bąkiewicz był przy tym, jak rzucano racami w okna mieszkania w al. 3 Maja.