W środę 28 października około godziny 20:30 na skrzyżowaniu ulic Kazimierza Wielkiego i Krupniczej we Wrocławiu doszło do napaści na protestujących. Grupa kilkudziesięciu zamaskowanych mężczyzn w czarnych ubraniach zaatakowała protestujących zarówno werbalnie, jak i fizycznie. Dwie dziennikarki "Gazety Wyborczej" zostały poszkodowane. Magda Kozioł została uderzona w brzuch i powalona na ziemię, Joanna Urbańska-Jaworska została przewrócona, a z rąk wytrącono jej aparat fotograficzny.
W związku z napaścią na dziennikarki zatrzymano jedną osobę. To 32-letni Robert G., członek nieoficjalnej bojówki chuliganów wrocławskiego Śląska „Silesia”.
Jak ustaliła "Gazeta Wyborcza", mężczyzna podczas ataku miał na sobie charakterystyczną bluzę z emblematem bojówki. G. związany jest też z oficjalnie działającym stowarzyszeniem kibiców „Wielki Śląsk”. To ostatnie odcina się jednak od związków z agresorem.
Mężczyźnie grozi kara do dwóch lat pozbawienia wolności.
Przedstawiciele Stowarzyszenia Wielki Śląsk odcięli się od ataku, wydając oświadczenie:
"Stowarzyszenie Kibiców „Wielki Śląsk” informuje, że żaden prawdziwy kibic Śląska Wrocław nie jest damskim bokserem i nie bije bez powodu osób w pokojowy sposób manifestujących swoje opinie. [...] W tym sporze od początku jako społeczność kibiców Śląska Wrocław stoimy po stronie kobiet, dlatego, drogie Panie, nie dajcie się manipulować. Wczoraj pod Katedrą zaprezentowaliśmy transparent, w którym jasno odcinamy się od »reżimu pisowskiego«. Zastanówcie się, komu zależy, żeby nas skłócić. Jesteśmy z Wami!" - czytamy we wpisie stowarzyszenia na Facebooku.
Po ataku na protestujących we Wrocławiu w mediach społecznościowych pojawiły się głosy, że za atakiem na dziennikarki "Gazety Wyborczej" może stać Maksymilian Bratkowicz, zawodnik klubu GymFight Wrocław. W social mediach udostępniono m.in. adres domowy mężczyzny, pojawiły się także groźby pozbawienia go życia. Sportowiec wydał w tej sprawie oświadczenie.
"Wszystkie osoby, które zniszczyły mój wizerunek, zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. Proszę również o podsyłanie mi screenshotów z atakiem na mnie i moich najbliższych, stop fałszywym oskarżeniom!" - napisał na Faceboku, zapewniając, że w chwili, gdy doszło do ataku, nie było go w okolicy wrocławskiego rynku.