Nagranie ze zdarzenia obiegło media społecznościowe. Jak mówi w rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim" świadek sytuacji, mężczyzna prowadzący psa na smyczy ulicą Piotrkowską zapytał strażników miejskich, czy przeprowadzają interwencję, skoro ich pojazd ma włączony silnik dłużej niż 5 minut.
Strażnicy próbowali wylegitymować mężczyznę. Mieli też zarzucać przechodniowi, że porysował smyczą ich auto. Mężczyzna odmawiał okazania strażnikom dowodu osobistego. Nagle strażnicy chwycili przechodnia i zaczęli ciągnąć w stronę pojazdu. Szarpanina trwała kilkadziesiąt sekund, obecni w pobliżu świadkowie apelowali do strażników o to, by zostawili mężczyznę.
- Pokażę dowód, ale nie wsiądę, bo się boję - mówił. "Dziennik Łódzi" podaje, że straż ostatecznie puściła mieszkańca miasta.
Oświadczenie w sprawie sobotniej sytuacji wydał w poniedziałek komendant Straży Miejskiej w Łodzi Zbigniew Kuleta. Zachowanie strażników nazwał "karygodnym" i przeprosił za nie wszystkich łodzian.
Wobec strażników miejskich zostaną wyciągnięte konsekwencje, ze zwolnieniem ze służby włącznie. W związku z epidemią COVID 19, Straż Miejska trafiła pod nadzór Wojewody Łódzkiego. Z niepokojem obserwuję, że zlecane nam przez wojewodę zadania wykraczają poza działania związane z walką z epidemią
- czytamy w oświadczeniu.
Komendant dodał m.in., że "nie ma jego zgody na to, aby strażnicy miejscy wykorzystywani byli do działań o charakterze politycznym, do ochrony siedzib jakichkolwiek partii politycznych oraz do działań mających znamiona represji wobec mieszkańców miasta".