Liczba zakażonych koronawirusem w Polsce wciąż rośnie - w poniedziałek 12 października poinformowano o wykryciu 4394 przypadkach koronawirusa i śmierci kolejnych 35 osób. Liczba zajętych respiratorów i "covidowych" łóżek wciąż rośnie - niektóre szpitale specjalistyczne są przekształcane w zakaźne, a m.in. na Lubelszczyźnie zdecydowano o wypisaniu części pacjentów do domu, by umożliwić placówkom przyjęcie chorych z COVID-19. Rząd przyznaje, że sytuacja epidemiczna jest poważna - mimo to podczas sobotniej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Adam Niedzielski nie ogłosili żadnych zmian dotyczących funkcjonowania szkół, które nadal pracują w trybie stacjonarnym, chyba że o przejściu na naukę zdalną zdecyduje sanepid. - Uważamy, że model wypracowany w sierpniu jest adekwatny. (...) Ochrona seniorów, wydolność służby zdrowia i utrzymanie gospodarki w nienaruszonym stanie, to nasze cele strategiczne - mówił Morawiecki. Niektórzy uczniowie w reakcji na słowa premiera zapowiedzieli protest.
W ostatnich dniach liczba placówek, w których nauczyciele i uczniowie zachorowali na COVID-19, gwałtownie rośnie. Poinformowano też o śmierci dwóch pedagogów, którzy byli zakażeni koronawirusem - to 31-letni polonista z Zawiercia i 45-letnia nauczycielka ze szkoły w Osieku nad Wisłą (wójt lokalnego Obrowa w rozmowie z mediami mówił później: "Ja słuchałem, co mówią profesorowie. Gdybym mógł, to bym szkoły w swojej gminie na miesiąc zamknął"). Związek Nauczycielstwa Polskiego zaapelował do premiera o natychmiastową reakcję - domaga się m.in. zmniejszenia liczebności klas i wyposażenia nauczycieli w środki ochrony osobistej. Oni sami mówią otwarcie, że coraz bardziej boją się o swoje zdrowie i życie.
"Z niepokojem obserwuję brak działań rządu w sprawie funkcjonowania szkół. Dwójka nauczycieli już umarła, na co jeszcze czekamy?" - pisze w liście do naszej redakcji pani Ewa, nauczycielka z Warszawy.
W sobotę oglądając konferencję premiera, myślałam: "to się chyba nie dzieje". Po ludzku tego nie rozumiem, zwłaszcza że my jesteśmy przygotowani, żeby na tę naukę zdalną przejść. Ministerstwo Zdrowia od kilku tygodni informuje o wzrostach zakażeń, teraz doszły problemy z dostępnością respiratorów. Politycy apelują w mediach "zostań w domu", "musimy chronić seniorów", ludzie czują coraz większy strach. A w tym czasie nauczyciele, często też starsi czy z chorobami współistniejącymi, mają iść do pracy jak żołnierze z pierwszej linii frontu? Przecież to jest cyniczne, przy takim nagromadzeniu osób na małej powierzchni nie da się zachować warunków sanitarnych
- wskazuje.
Maseczki nauczyciele muszą załatwić sobie sami - ale uczniowie w czasie lekcji ich nie noszą. Sale są za małe, żeby utrzymać jakikolwiek dystans, tam czasami ledwo jest miejsce dla nauczyciela. Szkoda mi rodziców, na których spadłaby opieka nad dziećmi po zamknięciu szkół, ale przecież zdrowie jest ważniejsze. Rozmawiam z kolegami i koleżankami i my naprawdę czujemy się jak mięso armatnie, to nie jest śmieszne
- dodaje, mówiąc, że ta sytuacja dotyczy nie tylko nauczycieli szkolnych, lecz także akademickich. "Wiem, że na kilku warszawskich uczelniach wykładowcy muszą prowadzić zajęcia częściowo stacjonarne i nikt też ich o zdanie nie pyta. Ale w szkołach jest jeszcze gorzej, bo tu bez decyzji rządu nie zmieni się nic" - wskazuje.
***
Jesteś nauczycielem i musisz prowadzić lekcje, choć boisz się o swoje życie bądź zdrowie? A może uważasz, że niezamknięcie szkół to dobra decyzja? Chcesz opisać, jak wyglądają zabezpieczenia sanitarne w placówce, w której pracujesz lub masz inną refleksję na temat funkcjonowania szkół w czasie pandemii? Napisz do nas na redakcjagazetapl@agora.pl