- Myślałyśmy, że kobieta ma prawo do tego, by dzięki inseminacji urodzić dziecko. Okazało się, że jest to zarezerwowane dla par hetero - mówią Monika i Karolina. Kobiety znalazły więc godnego zaufania lekarza i w zaciszu gabinetu lekarskiego, po godzinach przyjęć, przeszły przez 24 zabiegi inseminacji. - Miałyśmy już rezygnować. Kiedy obie jechałyśmy z rezygnacją, przestałyśmy się nastawiać psychicznie, wtedy się udało - opowiadają.
Karolina przyznaje, że kredyt na procedury in vitro będą spłacać jeszcze co najmniej przez dziesięć lat. - Inni dostają to za darmo. Ja też płacę podatki, z mojej wypłaty są ściągane te same kwoty, proporcjonalnie do zarobków, co z innych. Nie żeruję na tym państwie (...). Te pieniądze mogłyby być teraz dla mojej córki, na realizację jej marzeń - mówi.
Nasza rodzina nie różni się niczym od innych rodzin, jeśli w nich też jest taki ogrom miłości, jak w naszej
- dodaje Karolina.
Para zdecydowała, że będzie walczyć o sprostowanie aktu urodzenia Julki w sądzie. - Zależy nam na tym, żeby jak najszybciej wyjść z kraju na drogę międzynarodową, bo tylko wtedy mamy jakiekolwiek szanse na wygranie sprawy. Staramy się o sprostowanie aktu urodzenia Julci tak, by widniały w nim dwie mamy - rodzic jeden i rodzic dwa, bo tak zazwyczaj jest za granicą w aktach urodzenia zapisane - wyjaśnia Monika.
Miłość jest najważniejsza, ale co się stanie jeśli - nie daj Boże - mama biologiczna odejdzie? Jaką sytuację prawną ma wtedy moje dziecko? Dramatyczną. Ja, chociaż ją wychowuje, jestem z nią dzień w dzień, jestem dla niej drugą mamą, to w pojęciu prawa jestem nikim
- dodaje Karolina. - Walczę też dla siebie, żeby sobie powiedzieć po latach, że zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby stan prawny zmienić i moje dziecko było uznane za moje dziecko. I żeby w przyszłości dziecko nie zarzuciło, że nic nie zrobiłam, żeby zawalczyć o nie. Ja wtedy powiem: dziecko, ja zrobiłam wszystko - mówi.
Zobacz pozostałe odcinki Rodzina+: