W poniedziałek w Białymstoku doszło do wybuchu gazu w jednym z domów przy ulicy Kasztanowej. W chwili eksplozji w budynku przebywała czteroosobowa rodzina. Niestety nikogo nie udało się uratować.
- Okna i drzwi zostały wyrzucone na zewnątrz. Na ulicy mężczyzna restytuował dziewczynkę. Kiedy strażacy weszli wcześniej do środka, to zakręcili gaz i znaleźli trzy osoby dorosłe bez czynności życiowych. Wszystkich ewakuowaliśmy na zewnątrz i przekazaliśmy pogotowiu. Mimo prowadzonej resuscytacji nie udało się przywrócić czynności życiowych - relacjonował wcześniej jeden ze strażaków.
W chwili wybuchu w budynku przebywała czteroosobowa rodzina: dziewczynka w wieku ok. 10 lat oraz rodzice i babcia dziecka. Początkowo wydawało się, że czteroosobowa rodzina zginęła w wyniku tragicznego wypadku. Jednak już po kilku godzinach policja przedstawiła pierwsze ustalenia, mówiące o tym, że 47-letni ojciec rodziny dokonał rozszerzonego samobójstwa.
Jak informował "Kurier Poranny", policja potwierdziła, że na ciałach dziewczynki oraz jej matki i babci ujawniono zadane nożem rany cięte i kłute, a 47-latek miał na szyi wisielczą pętlę. Właśnie dlatego śledczy przyjęli wersję o rozszerzonym samobójstwie. Mężczyzna najpierw miał zabić córkę, żonę i teściową, a później uszkodzić instalację gazową. Jeszcze przed wybuchem popełnił samobójstwo.
Według ustaleń TVN24, rodzina była objęta procedurą niebieskiej karty. W domu przy ul. Kasztanowej mężczyzna nie mieszkał już od 30 maja - miał bowiem zakaz zbliżania się do bliskich.
- Mężczyzna stosował przemoc wobec swojej rodziny. Wdrożona została procedura uruchomienia niebieskiej kary. Czynności procesowe wtedy wszczęte doprowadziły do postawienia mu zarzutów - powiedział w TVN24 podinspektor Tomasz Krupa, rzecznik prasowy Podlaskiej Policji. Akt oskarżenia przeciw 47-latkowi trafił do sądu w lipcu.
Ze względu na wagę i zawiłość sprawy, śledztwa nie będzie prowadzić właściwa miejscowo prokuratura rejonowa - zajmie się nim bowiem Prokuratura Okręgowa w Białymstoku.