Zbigniew Maj został zdymisjonowany cztery lata temu w cieniu skandalu. Mariusz Kamiński przekonywał wtedy, że zarzuty wobec Maja są poważne i sugerował, że chodzi o korupcję. Majowi zarzucano, że ujawnił trzem nieuprawnionym osobom informacje dotyczące zrealizowanych i planowanych czynności, które zmierzały do ustalenia okoliczności popełnionych przestępstw. Prokuratura Krajowa informowała z kolei, że ujawniając je, Maj działał na szkodę interesu publicznego i interesu prowadzonych postępowań.
W środę portal OKO.press poinformował, że pod koniec grudnia ub.r. śledztwo w sprawie afery, w którą miał być zamieszany były szef policji, zostało po cichu umorzone.
Na antenie RMF FM Zbigniew Maj skomentował umorzenie śledztwa, mówiąc, że "sprawa broni się sama" i zarzucił Kamińskiemu, że doprowadził do sytuacji, w której szuka się ofiary "na siłę, jak w czasach stalinowskich".
Mówiłem od początku, że padłem ofiarą prowokacji Biura Spraw Wewnętrznych i Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Pewnych faktów nie mogłem ujawnić i nie mogę ujawnić ich do dzisiaj, ale wiem jedno: to jest po prostu zbieg nieszczęśliwych okoliczności, które nastąpiły. Poza tym, nawiązując do słów pana ministra koordynatora, po pierwsze poleciłbym jako były oficer służb specjalnych policji i oficer śledczy taką taktykę, że najpierw się informacje zdobywa, a potem się ją weryfikuje. Ta informacja i ta weryfikacja musi być odpowiednio nadzorowana, a następnie idzie do prokuratury. Prokuratura z aktem oskarżenia idzie w kierunku sądu i jest prawomocny wyrok, a nie odwrotnie, bo wtedy są takie sytuacje, jakie są, że szuka się na siłę jak w czasach stalinowskich ofiary
- powiedział były szef policji.
Po umorzeniu postępowania pod koniec grudnia 2019 roku Prokuratura Krajowa przez kolejnych sześć miesięcy kontrolowała i sprawdzała rozstrzygnięcia w tej sprawie. Dopiero niedawno zakończono działania nadzorcze.