44-letni Robert Szlecht, biznesmen z Poznania, zaginął pod koniec lipca 2012 roku podczas nurkowania z kolegami w okolicach Łeby. Koledzy mężczyzny, którzy zgłosili jego zaginięcie, twierdzili, że stracili z nim kontakt podczas schodzenia na wrak Terry - jeden ze statków zatopionych w okolicy. Poszukiwania nie przyniosły efektów.
Wkrótce okazało się, że zeznania kolegów mężczyzny nie są spójne. Rodzina mężczyzny przekonywała, że Szlecht opowiadał, iż zamierza zwiedzić wrak statku Wilhelm Gustloff i był tym faktem bardzo podekscytowany. Nurkowanie w jego okolicy jest jednak surowo zabronione i uznawane za bardzo niebezpieczne (grozi mandatem w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych). Koledzy mężczyzny mogli więc chcieć ukryć fakt, że wraz z nim uczestniczyli w nielegalnej wyprawie.
Na szczątki znajdujące się we wraku statku natrafili 6 czerwca ub.r. nurkowie z grupy Baltictech, którzy na mocy pozwolenia Urzędu Morskiego w Gdyni wykonywali dokumentację stanu zatopionej jednostki.
Jak podaje Onet.pl, śledczy ustalili, że przyczyną śmierci Roberta Szlechta było utonięcie. Niewykluczone, że inni uczestnicy wyprawy mogą usłyszeć zarzuty związane np. z nieudzieleniem pomocy lub składaniem fałszywych zeznań. Prokuratura nie zdradza jednak, czy takie zarzuty rzeczywiście będą postawione.
MS Wilhelm Gustloff był niemieckim statkiem pasażerskim należącym do floty organizacji nazistowskiej Kraft durch Freude. Nosił imię zamordowanego w 1936 członka NSDAP, Wilhelma Gustloffa. Zatonął w styczniu 1945 roku w największej katastrofie morskiej w historii - zginęło w niej 6600 osób. W 1994 roku Polska uznała wrak MS Wilhelm Gustloff za mogiłę wojenną. W związku z tym zakazane jest nurkowanie w promieniu 500 metrów od niego.