Trwa ustalanie przyczyn wypadku, do którego doszło na wiadukcie przy Moście Grota-Roweckiego w Warszawie. Przed godz. 13 autobus linii 186 zjechał z drogi i przebił się przez bariery. W efekcie zawisnął na przegubie. Jego jedna część spadła na tereny zielone obok Wisłostrady, a druga pozostała na trasie S8.
W autobusie było 40 osób, jedna zginęła, a 17 zostało poszkodowanych (w tym dwie niepełnoletnie). Stan kilku z poszkodowanych jest określany jako ciężki.
TVN24 rozmawiało z taksówkarzem Robertem Sobolewskim, który był świadkiem wypadku i pomagał przy akcji ratunkowej. Jak opisywał, był 10 metrów za autobusem i dobrze widział sytuację:
Widziałem moment, kiedy kierowca gwałtownie jakby skręcił w lewo i automatycznie uderzył w balustrady, wybiło go w górę i spadł między estakady.
Według taksówkarza kierowca autobusu mógł się zagapić i gdy zorientował się, że jedzie nie tym pasem, co trzeba, chciał zbyt szybko naprawić błąd i doprowadził do kolizji. Z kolei hipoteza powtarzana przez policję (funkcjonariusze zaznaczają, że jest ona wstępna) zakłada, że kierowca autobusu zasłabł za kierownicą.
Taksówkarz opowiedział też TVN24, jak wyglądały pierwsze minuty po wypadku. Mówił, że gdy się zatrzymał, pierwsze co zrobił, to wyłączył prąd w autobusie i pobiegł otwierać drzwi. - Otworzyłem drzwi nogą i pomogliśmy ludziom wysiadać, było tam może z 8-9 osób - powiedział, dodając, że pomagali mu też inni kierowcy. Cały czas istniało też ryzyko, że część autobusu mogła się zsunąć.
Świadek wypadku opisał również, co działo się z kierowcą autobusu po wypadku. Wyliczał, że mężczyzna miał rozciętą głowę, prawdopodobnie doznał też urazu nogi. - W adrenalinie na kolanach się poruszał po tym trawniku - dodał.