W maju z policją w Legnicy skontaktowała się 27-letnia mieszkanka USA. Kobieta stwierdziła, że jest zaginioną w 1994 r. Moniką Bielawską. Jak przyznała, dowiedziała się, że nie wychowywali jej biologiczni rodzice i postanowiła odkryć swoje pochodzenie. - Kobieta niedawno dowiedziała się, że jest osobą adoptowaną i zaczęła poszukiwać swej prawdziwej tożsamości. Na jednym z portali o osobach zaginionych natknęła się na sprawę z Legnicy. I twierdzi, że odpowiada rysopisowi - powiedziała cytowana w Polsat News mł. asp. Jagoda Ekiert z KMP w Legnicy.
19 maja wznowione zostało śledztwo dotyczące poszukiwania Moniki Bielawskiej, którą 16 lipca 1994 roku ktoś zabrał z wózka pozostawionego przed apteką. - Byliśmy z mężem, wnuczką i Robertem u lekarza. Weszłam do apteki, żeby kupić dziecku leki. Robert został z dzieckiem. Gdy wyszłam z apteki już ich nie było - wspominała w programie "Interwencja" w 2011 r. Julia Markowska, babcia zaginionej Moniki Bielawskiej.
Porwanie i sprzedaż dziecka osobom, których tożsamości nie udało się ustalić, zarzucono ojcu dziewczynki. W 1998 roku wypuszczony z aresztu mężczyzna uciekł za granicę. Był poszukiwany europejskim nakazem aresztowania. Po latach sam się zgłosił do sądu. W 2009 roku został skazany na 15 lat więzienia. Nigdy nie ustalono jednak, co stało się z dzieckiem.
Materiał genetyczny od matki zaginionego dziecka pobrano dwa razy - w latach 90. i w 2015 r. Teraz najważniejsze jest porównanie próbki z materiałem genetycznym 27-latki z USA. Ten nie został jeszcze pobrany. - Pierwszy raz mamy do czynienia z taką sytuacją. Policjanci długo zastanawiali się, jak to powinno wyglądać. Wszystko wskazuje na to, że testy nie mogą być wykonane w innym laboratorium. Musi to zrobić jedna placówka, dlatego próbki od 27-latki będą musiały zostać wysłane do Polski i tu zostaną przebadane, i porównane - powiedziała w Polsat News mł. asp. Ekiert.