W Sądzie Najwyższym minął piąty dzień obrad Zgromadzenia Ogólnego Sędziów. Obrady odroczono do soboty do godziny 10:00. Ich celem jest wyłonienie pięciorga kandydatów na stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, którzy zostaną przedstawieni prezydentowi. Spośród nich głowa państwa wybierze Pierwszego Prezesa.
Na piątkowym posiedzeniu 10 kandydatów na stanowisko I prezesa wygłaszało oświadczenia. Zrobił to m.in. prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego sędzia Włodzimierz Wróbel z Izby Karnej. Na początku zarzucił p.o. I Prezesa SN, że nie zamierza normalnie prowadzić procesu wyboru kandydatów i spełnić konstytucyjnego obowiązku. - Gdyby to była normalna procedura, w której miano takich kandydatów wyłonić, to pewnie opowiadałbym o swojej wizji Sądu Najwyższego, co tu należy zmienić, co poprawić. Pewnie nie byłoby na sali kamer, choć nie powinno tak być - powiedział i podkreślił, jak istotnym organem jest I Prezes SN. - Zrobię to oświadczenie trochę inaczej - dodał i zwrócił uwagę, że wystąpienia oglądają obywatele i studenci.
Wspomniał o przepisie Konstytucji, który mówi o przedstawieniu prezydentowi kandydatów na I Prezesa przez Zgromadzenie Ogólne i podkreślił, że nie bez powodu brzmi on tak, a nie inaczej. - Bo każda władza, obojętnie jakiej by ona barwy nie była, ma ogromną chrapkę na sąd. Bo sądy są jedyną instytucją niezależną, bezstronną, która ma tę władzę kontrolować. Ma bronić obywatela przed nadużywaniem władzy - powiedział. - Wiadomo, że zawsze między władzą polityczną a sądami było i będzie napięcie, obojętnie kto by rządził - dodał.
Sędzia Wróbel opisał "mechanizm wzajemnej kontroli" w procedurze wyboru I Prezesa SN. - Sędziowie nie mogą sami powołać swojego szefa, muszą przedstawić kandydatów, a prezydent nie może po prostu wysłać kogo chce i zrobić z niego szefa kandydatów. Trzeba się porozumieć - powiedział i dodał:
- To istotne, żeby Sąd Najwyższy nie stał się kolejnym łupem politycznym. Zwłaszcza wtedy, gdy dochodzi do coraz większych napięć społecznych, politycznych istnieje taka ogromna pokusa, żeby zdobywać kolejne łupy polityczne, kolejne niezależne instytucje, żeby je "rozbezpieczać", czynić je dysfunkcjonalnymi.
Sędzia powiedział, że niedawno usłyszał w tym kontekście dwa zdania, które nim wstrząsnęły. - Pierwsze zdanie prominentnego polityka obecnie rządzącej partii, ale pewnie mogło być to zdanie dowolnego innego polityka, który powiedział, że za chwilę padnie ostatni bastion. Myślał o tym tu wydarzeniu, w którym uczestniczymy, o Zgromadzeniu Ogólnym, które ma wybrać kandydatów na pierwszego prezesa. Oczywiście w domyśle chodziło o cały Sąd Najwyższy - powiedział..
Podkreślił, że jednak jeszcze bardziej wstrząsające było zdanie w czasie rozmowy z jednym ze studentów, który zapytał profesora: "czy warto być sędzią w tym kraju, czy jest sens?". - Macie państwo studentów. Chcielibyście kiedyś usłyszeć takie zdanie od studenta prawa? - mówił do pozostałych sędziów SN. - Po co jest to zgromadzenie? Po co my tu siedzimy? Po co się tak kłócimy i spieramy? Po to to robimy, żeby ten bastion pozostał jako bastion sprawiedliwości, a nie stał się po prostu lokalem do wynajęcia przez polityków, przyczepą kempingową, w której każdy może sobie siąść i spędzić trochę czasu, albo w którym można rozdawać intratne posady. Po to jest ten bezpiecznik konstytucyjny - powiedział.
W kolejnej części wystąpienia opisał, jak może dochodzić do "przejmowania" instytucji takich jak SN. - Ponieważ te instytucje niezależne, takie jak sąd, to, co ma chronić obywateli, żeby ten sąd nie był "wasz" czy "nasz", tylko żeby był sądem niezależnego państwa, bez względu na to, jaka władza polityczna w tym kraju rządzi - stwierdzi i dodał, że "zawsze będzie napięcie i zawsze są pomysły na to, jak niezależne instytucje mimo brzmienia konstytucji zawłaszczyć".
- Przepis na to? Państwo go znacie. Najpierw się robi hejt. Zamienia się sędziów w bestie, w kasty, w komunistów, w złodziei - powiedział i dodał, że ten "polityczny i medialny atak" zaskoczył wielu. Jak stwierdził, sędziowie raczej nie wypowiadają się publicznie - poza orzeczeniami - a mogliby powiedzieć wiele także o problemach funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. - Ale czy należało ten wymiar sprawiedliwości zaorać? - pytał.
Powiedział, że kolejnym po hejcie etapem jest wymyślanie procedur, na które wpływają głównie politycy. - Tworzy się prawo tak skonstruowane, żeby ostateczną decyzję zawsze jakiś polityk podejmował i szuka się prawników, którzy często z dobrą wolą, z dobrą intencją, a często bez dobrej woli i bez dobrej intencji, w ten plan polityczny wejdą - ocenił i powiedział:
- Co dalej się dzieje? To już widzimy na tej sali. Jesteśmy już poza wszelką procedurą. (...) Politycznie nominuje się kogoś, kto tym organem będzie kierował, to nominacja prezydencka, można wybrać dowolną osobę. Okazuje się, że tym organem konstytucyjnym nie jest Zgromadzenie Ogólne, tylko prowadzący obrady, który o wszystkim decyduje, wszystko przesądza, mówi, jak wygląda prawo, wydaje zarządzenia na temat tego, jak my mamy dyskutować. Na końcu się okazuje, że ta procedura ma zostać storpedowana
Sędzia Wróbel powiedział, że kiedy obecna procedura "skończy się na niczym", to nie wiadomo, co będzie dalej. - Nie potrafiłbym wytłumaczyć, jaki jest sens tej zabawy. Przecież wiadomo, że do takiego sądu, który zostanie przejęty przez polityków, nikt nie będzie miał zaufania. On nie będzie skuteczny, on nie będzie mógł rozstrzygać sporów, bo on będzie "naszym" sądem, ale nie "wspólnym" sądem - dodał. Powiedział, że może dojść do tego, że I Prezesa SN część sędziów nie będzie uznawała, a kolejna zmiana polityczna "będzie kwestionować", a kolejna "znowu go wymiecie". Część zgromadzonych klaskała po zakończeniu wystąpienia.